czwartek, 23 marca 2017

Ciach Andrzej



Urodzony 26 marca 1951 r. w Mielcu. Poeta, autor tekstów, dziennikarz, a ostatnio także rzeźbiarz. Przez kilka lat w latach 70-siątych był instruktorem ds. teatru w Bieszczadzkim Domu Kultury w Lesku. Ze „swoim” teatrem i sztuką zajął drugie miejsce na przeglądzie teatralnym w Horyńcu. Jego artystyczne teksty z życia wzięte są syntezą życia, po które chętnie sięgali dotychczas tacy wykonawcy jak: Krzysztof Krzak, Andrzej Szęszoł, Wacek Firlit, Jerzy Mamcarz i Marcin Daniec. Laureat nagrody głównej im. Jonasza Kofty na festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1989 r. oraz nagrody Kryształowy Kamerton na festiwalu w Opolu. Jest członkiem Związku Autorów i Kompozytorów ZAKR Oddział w Warszawie. Do dziś jest czynnym artystą w Mieleckim Zagłębie Piosenki. Drukiem ukazały się jego książki: „Ujeżdżalnia” oraz „Szurnięte Anioły”, do których wspaniałe rysunki, grafikę wykonał znakomity i niepowtarzalny malarz, artysta Krzysiek Krawiec. Jego wiersze zostały również wydane w książce Andrzeja Potockiego pt., „Natchnieni Bieszczadem – antologia poezji”. W 2008 r. ukazała się płyta Krzyśka Krzaka pt. „Gdzie jest Krzysiek Krzak Śpiewający Bezpańskie Ballady o niczym” oraz w 2009 r. płyta Andrzeja Szęszoła z jego tekstami - poety, rzeźbiarza, zegarmistrza czasu.





Alibi


Było już trochę późno
W dyskotekowym barze
W zasadzie kiepski miałem dzień
Mówiła: piję czystą
Życie gram avista
Konkretnie czysta jestem też

Miała głosowe struny
Strojone wiatrem i snem
Lubię ten tembr
Tam gdzie przeważnie są oczy
Miała wojnę i pokój
Za firankami obłoków
Wiem

Było już całkiem późno
W dyskotekowym barze

Powiedzieliśmy wszystko już
Poszła jak u Chandlera
Tam gdzie miłości nie ma
Tylko alibi czyste jest jak łza

Ballada na starą szafę i puste krzesła

Moje okna już skrzypią przed zimą
Stary sweter domaga się łat
Znów udało się jakoś dopłynąć
Chociaż w szafie postarzał się świat

A tu lecą znajomi do nieba
Na herbatę dziś mieli tu wpaść
I tak nagle dopada mnie trema
Widząc mola co wtulił się w płaszcz

Nie odlatujcie chłopaki
Na służbę do Pana Boga
Przecież tyle wypiło się wina
Tyle dziewczyn tuliło na schodach

Tak wam śpieszno do posad
W niepojętym błękicie
Co wam chłopcy do tego
Gdy pod ręką jest życie

Znów sikorki za oknem
A wy już w wyższych sferach
Wam to po co chłopaki
W niebie się poniewierać

Czajnik gwiżdże aż pies ogon skulił
Ciepły szal muszę kupić i koc
Puste krzesła czekają na temat
Do rozmowy na bezsenną noc

Wiem znów kiedyś z tej szafy wyjdziecie
Nagle któryś pojawi się w drzwiach
Odwiedzajcie mnie częściej koledzy
Co wam szkodzi na chwilę tu wpaść

Ballada w szarym kolorze

Już tak nie grzeje marzeń koc
Bo wiesz, że kiepski z ciebie harcerz
Obnosisz swój zwyczajny los
W spłowiałej marzeń marynarce

Pod marynarkę może ci
Zaglądać byle kto
A Ty nie możesz jak Bruce Lee
Ukarać za to go

Jesteś tylko kibicem
Cudzych poglądów trybikiem
Aktówką wiary na kluczyk
Szarym pudełkiem na życie


Bez Ciebie dumny pędzi świat
Za gardło dławi świt
Znów idziesz kluczyć, kluczyć
choć potem będzie Ci wstyd

Zaciekle mierzysz sobą więc
W ten niedorzeczny mur
Skrzydlate serce niesiesz
Lecz nie sięgniesz, nie sięgniesz
głową chmur

Bezpańska ballada o niczym

W cichym kąciku w jakimś barze
Gdzie się zaczyna lepszy świat
Zmięty transparent ludzkiej twarzy
Wtulony w potargany płaszcz

W pudle pod krzesłem cały jej dom
Życie wyryte ma na dłoniach
Ten bar, to losu ciepły schron
Pod płaszczem serca drży skowronek

A z kuchni pachnie wciąż nadzieją
Choć tak daleko stąd do Boga
Tramwaje pędzą gdzieś za oknem
I tak się nie chce ruszać w drogę


Niekochana - niebliska
Nie wiadomo skąd przyszła
Głupia córka futurologii

Niepojęta - przeklęta
Bez ojczyzny i święta
Czasem z nami krzyżuje swe drogi

Ona nie zna się na statystykach
I mistycznych nie miewa skojarzeń
Nie ma złudzeń, nie szuka barykad
Niedorzeczna, jak litość na twarzy

Nie raduje jej też byle frazes
Do ukrycia wszak nie ma już nic
Gdy płonie teatr naszych marzeń
Nie szuka awaryjnych wyjść

Pośród nas raczej nie ma przyjaciół
Z ciepłą kawą nie czeka jej nikt
Biedny sztandar bezradnej rozpaczy
Wiedzie ją tam, gdzie kończy się wstyd

Niekochana - niebliska...

Tylko czasem przełamie nas na pół
W jakimś barze przelotny jej wzrok
Śmiech nam z twarzy pościera jej ból
W brudnej bramie, gdzie czeka na noc

Niekochana - niebliska...

Ale co nam do tego
Panie ładny z kolegą
Panie ładny z kolegą
Dziś do tego nam nic

Bujanie się

Kiedy będę naprawdę już stary
Najbardziej potrzebny sobie
Nie chcę szczęścia szukać w aptekach
Poza tym nie wiem co zrobię

Może będę się włóczył ulicą
Ale kumpli nie będzie już w mieście
Więc usiądę wygodnie w fotelu
I sobie umrę nareszcie

Stanę w boskim tam Super Samie
Najzwyczajniej po piwo i pamięć
Albo będę jadł szynkę jak głupi
Potem mogę nawet się upić

A gdy najem się już i popiję
Niebo zdziwi się - przecież nie żyję
Ja już takie mam przyzwyczajenia
I nie będę nagle ich zmieniał

Jeśli wzburzy się anioł Gabriel
Gdy na lekcje nie stawię się śpiewu
Powiem: ja się tu nie prosiłem
I w ogóle nic mi do tego

Pójdzie Pan Bóg po rozum do głowy
Nie pasuje tu do nas ten nowy
Jego dusza nazbyt jest żywa
Więc z powrotem i dajcie mu piwa

A to piwo będzie przepyszne
Ja sam jeszcze jakoś się wślizgnę

Dla Luizy
Gdzie chcesz odejść Luizo?
Noc nadchodzi i deszcz
Dobra pora na jakąś kolację

Tusz wycieka spod rzęs
Lepiej spróbuj cos z mięs
Ten luminal jest taki niesmaczny

Luiza jest wrażliwa zbyt
Daleka jak do szczęścia stad
Luiza to jest dąs i pas
Kochać Luizę trudno dość

Nie odlatuj Luizo
Nieprzytulny jest bruk
Gdy się leci z dziesięciu doń pięter

Po co ci taki huk
Wszak sąsiedzi i Bóg
I sukienka znów będzie pomięta

Proszę zostań Luizo
Dzieciom trzeba dać jeść
Odłóż ładnie zmęczoną strzykawkę

Brzytwa ostra jest wiedz
Powiem ci jakiś wiersz
Albo chwile na siebie popatrzmy

Luiza jest okrutna wręcz
Przebiegła niczym sam James Bond
A przecież kocham ja jak pies
I łażę za nią z kąta w kąt

Syn chce w szachy znów grać
Córka bawi się w dom
Jakiś morał jest w tej sytuacji

Tam za oknem jest świat
Trwa choć żłobi go czas
Nawet gwiazdy ci o tym zaświadczą

Luiza jest szalona wszak
I czuje w sobie się jak gość
Wszystko ma przy niej inny smak
Czasami mam już tego dość

Odjechała Luiza
Śmierćiostopem do gwiazd
Nie skończyła robótki na drutach

Teraz mieszka gdzieś tam
Gdzie się kończy nasz świat
Nie przychodzicie odwiedzać jej tutaj































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz