sobota, 11 marca 2017

Talarek Andrzej




Rocznik 1951. Inżynier. Ukończył Politechnikę Śląską – Wydział Automatyki i Informatyki. W przeszłości kierował Wydziałem Automatyki    w WSK PZL Mielec. Jest współtwórcą Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej EUROPARK „Wisłosan” o znaczącej i chlubnej w przeszłości w powoływaniu stref ekonomicznych. Od siedmiu lat jest prezesem zarządu w spółce zajmującej się produkcją urządzeń elektronicznych. Prywatnie „poeta po godzinach”, traktujący pisanie poezji jako kolejny po felietonach sposób na przekazywanie innym ludziom swojego  spojrzenia na świat i prowadzenia swoistej walki o idee, w które wierzy i którymi chciałby „zarazić” innych. Wydał pięć zbiorów poezji, w kolejności „Antymateria”, „Szukając domu. Wiersze wędrujące”, „Dies irae? Wiersze niepolityczne”, „Jak Piłat” i „Komórki rakowe”. Szczególnie czwartą książkę poetycką „Jak Piłat”, będącą tematycznie i stylistycznie pewną zamkniętą całością, uważa za ważną dla siebie jako poety i człowieka. Stanowi ona swoiste rozliczenie z życiem, z wiarą, ze sobą samym, swoimi wyborami, postępowaniem. Sam autor twierdzi, że wszystko co napisał wcześniej, powstało tylko dlatego, by ona mogła powstać. Jak przystało na amatora, jest także „bajkopisarzem po godzinach”. Napisał  kilkadziesiąt bajek, z których dwie już wydano w bajkowych zbiorach, a jedna nawet została jakąś laureatką. Pozostałe czekają na ostateczne opracowanie i wydanie książkowe. Póki co można je czytać na bajkowym blogu. Ostatnio jego pisanie zostało docenione przez Zarząd Główny Związku Literatów Polskich. W dniu 22 września został przyjęty w poczet członków ZLP. Jest już czwartym członkiem ZLP w Mielcu. W przygotowaniu ma szósty tomik wierszy, roboczo zatytułowany „44 wiersze o sensie życia”. Zdecydowanie także zamierza zakończyć redakcję swoich około 50 bajek i przynajmniej część z nich wydać drukiem.  Bo do tej pory prozą wyrażał publicznie swoje poglądy jedynie w felietonach, pisanych jak wszystko inne „po godzinach”. Tych felietonów, co do których stracił już rachubę,  napisał około 700, zarówno do mieleckiej prasy lokalnej, mieleckich portali i swojego bloga. Sprawiło to, że jego opinie, jego głos felietonisty jest słyszalny w mieleckim światku i brany pod uwagę, kształtując opinię wielu mielczan w wielu sprawach.Rok temu został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, przyznanym przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, za działalność na rzecz krzewienia kultury.







Komórki rakowe

dzień zwyczajny niezwyczajnością każdego
elementu całości
po wielokroć multiplikowany w organizm
społeczności z daleka
identyczny
w osobności staje się
indywiduum niosącym niespodziankę

cechy ludzkie otrzymał przypadkiem lub nie
wolna wola pozwala na degenerację materiału
genetycznego wzorca pokoleń nie upilnował
brodaty Mojżesz wybrany na strażnika
wybranych do czynienia na obraz i podobieństwo

jak odtwarzać nie zniekształcając
nie dodając rys na gładzi nieskalanej w pierwotnym zamyśle
duszy nie trzeba poszukiwać bo jej nie ma
w materialnym kokonie zamieszkała pustka
wypełniana rakowaciejącą materią

ciała obce traktujące siebie jak części
całości tkwią nienazwane
macierzysto lub macierzyńsko
powielając zło
odporne


Przeczytałem…..

przeczytałem sto wierszy
i nic
nie zostało w pamięci
słów bezlik
nie tworzy
jakości
która by ponad czas
więc nie wiem czy pisać
sto pierwszy
choć może ten będzie inny
mądry i pięknie skrojony
na moją wyobraźnię
i zasób słów
w sam raz
i może w nim będzie idea
prosta choć niebanalna
z dużej litery
Prawdy
choćby maleńki kruch
którego czas nie zmiele
jak ziarno
lecz w popiele
niby „dyjament” przetrwa
poety duch

list do kończącego epokę

zbliża się
koniec kolejnej epoki
nawet tego nie zauważasz pochłonięty
zapominaniem faktów niemiłych pamięci
historii
która wyrzeźbiła jak wadi linie twoich dłoni
zanim napiłeś się z nich wody
by orzeźwić umysł
skleroza dotyka mających
dawać
świadectwo

wiem że śmieszą cię słowa
bądź czujny dumny podejrzliwy wierz
choć przychodzi jak złodziej a nie znasz
dnia ani godziny

ale nie śmiej się rankiem

jakby nigdy
nic
gromadzisz elektroniczne równoważniki
złota które wybłyszczało
zanim zobaczyłeś słońce
usiadłeś w Jego cieniu

materialność szafy z orzecha
muru kładzionego rękami ziemi
wpisanych w pergaminy hipotek
roztapia się w elektronicznych atrapach
własności czegokolwiek

skruszyłeś w swoich dłoniach
opokę
rozsypując piasek po niej
w spotkaniach wszystkich ze wszystkimi
prosta zastępowalność bliskich
związków
dzieci z matką
i ojcem

bóg umarł
uwierzyłeś
w śmierć
panicznie boisz się
zmartwychwstania


romantycznemu poecie

poezja zrodzona nocą
jest nocnikiem
do którego
wrzuca wszystkie niestrawności
nocne bóle głowy rwanie
stawów
niedomagania prostaty
erotyczne uniesienia
wkurzające stukanie w sufit
i inne gówna
które cisną w brzuchu i głowie
więc się wypróżnia i podaje
do przetrawienia
klakierom
poezji

będą cmokali próbując
i żaden nie powie
że gówno to
gówno

wielkie sprawy będą leżały
jak porzucona po gwałcie
kobieta


mówię

mówię swoim głosem w stadzie
wron
rozdziobujących na kawałki ścierwo
świat wyrzucony wbrew
oczekiwaniom
wchodząc w konwencję młodych poetów
musiałbym powiedzieć że jestem
pojebany

ani chcę umierać ani rozpaczać nad
zbiorem gówna
ani rozdzierać pazurami ran porannych
wieczornie beznadziejnych
jak samotna wieczność

nie idę na całość nie piszę
testamentów
wylizanych obleśnie jak lizaki
nasze powszednie
nic spływa do gardła
w pijanej rozkoszy w której
musiałbym utonąć albo
rzygnąć rzeczywistością

nie gaszę petów na stopach ołtarza
bo palę kadzidła i mirry
gwoździe wbijam w deski
a wyciągam z ran
w których obraz

mam szacunek do średniowiecza
wbrew wszystkiemu
bo nie znoszę prymitywnych
uproszczeń wypluwanych
intelektualnie

staram się mówić na ile starczy słów
radujcie się
w modlitwie szukam
radości

mówię

Niemiłosierny Samarytanin

nie lamentuję medialnie nad losem
wychudłych dzieci uciekających przed
śmiercią
współczuję przez chwilę nim przeminie
wizualna szczelina w zasłonie obojętności

nie płaczę na losem
przerażonych ludzi uciekających przed
grozą
wojny oddalone jak grafiki Goyi
bezkrwawe memento dla dnia
dzisiejszego

nigdy nie wierzyłem
w nowy wspaniały świat bo jestem
uczciwy wobec tego który jest
Nieogarniony

nie spałem nie śniłem
na jawie uładzony świat landrynek
nie zasłodził goryczy
świata prawdy
oczu

w każdym ból jest jak gniazdo os
pilnujących miodu
nie uczynimy innych na wzór
podobieństwo nasze

z oddalenia Samarii niosę jedynie
los
wyciągniętą dłoń dwa złote
uczynki by pomóc jednemu
gdy kapłani mediów wznoszą hałaśliwe modły
o równości
milionów

oni będą w drodze do skończenia
naszego świata pełni bólu który jest
i będzie


nie umiem

nie umiem zaprzyjaźnić się z żadnym podmiotem lirycznym
ani stwarzać światów bardziej lirycznych niż mój własny
rozpięty jak pajęczyna pomiędzy dziesięcioma palcami
wskazaniami serdecznymi małymi przykazaniami
a wiecznością

ten świat bez pękniętych rur i aort
gdzie mózg i komputer pracują bez wirusów
a miłość jest jak przejrzyste powietrze
bez którego nie da się żyć i które pozwala widzieć
najodleglejsze piękno
jest światem tak nudnym dla każdego podmiotu lirycznego
że muszę w nim być
jedynym bohaterem

nie potrzebuję w nim szukać Boga bo jest wszędzie
ani pytać o sens istnienia bo istnieję
a nawet rozstrzygać co to jest Prawda
bo kto inny zrobił to na zawsze

właściwie pozostało mi tylko pilnować drogi
kiedy dzień zamienia się w noc
i pisać jedynie
drogowskazy

może gdybym był głodny
a nikt by mnie nie nakarmił
albo spragnionemu nikt nie dałby pić
zaprzyjaźniłbym się z lirycznym poetą
który za chleb stałby się ghostwriterem mojego ja


moje ciało

jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm

chociaż
nie brakuje na nim łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym

otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią

moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku

jako naczynie robocze jest
częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki by unosiły na sobie świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo

wieczorami stara się być częścią
rodowych sreber
naczyniem stołowym godnym
szacunku

naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem niechcianego losu

chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt
we wszystkich jego wcieleniach
próbując odkształcić
unicestwić piękno

tylko dusza naczynia kuchennego
jeszcze stawia opór



Minitraktat o robakach

milczenie jest znamieniem robaka ale
krzyczę
nie jestem robakiem
choć z ziemi wyszedłem i z niej wszystko
czym żyję

jestem biały i miękki jak pędrak który
też z ziemi do słońca

jestem bezbronnie ukształtowany na obraz
niepodobieństwa do czegokolwiek
innego niż ja sam
choć żem tylko jednostką
w ogromie wijącego się stada

mam lub nie mam kośćca
kwestia wychowania i zachowań stadnych
wykształcenia mózgu

w systematyce organizmów mogę być
bezkręgowcem i pasożytem

podział wprowadza najczęściej ktoś u bram
czyniących wolnymi
obuty w ciężkie buty

boję się
że zależnie od fazy rozwoju
uzna mnie za pędraka obleńca lub glistę ludzką

dlatego krzyczę
nie jestem robakiem

94
                                      Iwonie

Nie umiem stwarzać światów
bardziej lirycznych niż mój własny
rozpięty jak pajęczyna pomiędzy dziesięcioma palcami
wskazaniami serdecznymi małymi przykazaniami
a wiecznością

to świat bez pękniętych rur i aort
mózg i komputer pracują w nim bez porażeń
a miłość jest jak przejrzyste powietrze

przez nie podziwiam piękno
ból dziewiętnastu z Siloe nie boli
i rozważam nieskończoności w których
doskonały Bóg akceptuje moją nudną radość

nie urodzi się z niej diament wiersza
chrzczony bólem
krwawiącego boga

może gdybym był głodny
a nikt nie dałby mi jeść
albo chory i nikt by mnie nie odwiedzał
ghostwriter mojego ducha stworzyłby mnie na nowo
w nowy podmiot liryczny

życie nie jest warte wielkiej poezji
którą rodzi ból hioba
a jednak są jak awers i rewers
życie i pustka


popiół

pozostałość
produkt procesu spalania
oczywistość
gdy nie pytamy z czego
i dlaczego

jego pyliste cząsteczki osadzały się na twarzach
w płucach na butach
bezboleśnie
zrodzone z bólu drażnią spojówki
wyciskają łzy

cząsteczki popiołu są szare
z białymi ziarenkami ludzkich kości
rozsiane w ziemi wrastają w nią znakami
trudnymi do odczytania

pozostałość to pamięć do rozdzielenia
mak kosteczek dla kopciuszka
popiół dla macochy

czy lepiej się nie urodzić?
nie czekać nie szukać?
lecz jeśli jest wybór
to musi być coś przed
i coś po

popielec pokutny
bezcielesny
postny

pozostałość


element łączny

jest zawsze coś co spina
części w całość
może to mutra lub matka
tkanka łączna nawet
myśl
wiązka promieniowania zimna
jak wyobrażenie nieskończoności

właściwie nie wiadomo dlaczego
poszczególne elementy
całości
które pielęgnują w sobie wyobrażenie
odrębności
karmią je jak wątłą roślinę
w nadziei kwiatu który zerwą
czynią potem wiele by łączyć
rozłączne

pytanie o całość jest
pytaniem dominującym każdego
fragmentu niezależnie
od głębi
i związku z Absolutem
jest pytaniem ostatecznym
które rodzi się w upopielonych dłoniach
pełnych ziemi
łączącej wszystko


cyjanowodór

ziemia okrzemkowa
skała organogeniczna pancerzyków
przemian fizjologicznych
organizmów

odtruwa
kiedy wchłonąć łyżeczkę dziennie
obniża
ciśnienie krwi i poziom cholesterolu
polepsza
stan paznokci i włosów
przyspiesza
gojenie złamań
pomaga
stracić na wadze
usuwa
świąd ropnie i wrzody
działa
bakteriobójczo oczyszcza jelita
zwalcza
pasożyty układu pokarmowego
wchłania
grzyby pierwotniaki wirusy endotoksyny pestycydy metale ciężkie
a potem je wydala poza organizm
jako śmieci

wchłania także cyjanowodór
a potem go uwalnia

poza puszką

insektycyd cyklon B
do tępienia szkodników
produkt fabryki cukru i degussa
cyjanowodór bez zapachu

międzynarodowe towarzystwo zwalczania szkodników
pomagało w dezynsekcji
niewinni czyści Niemcy
w piecach degussa przetapiano
złote plomby
Żydów

ukryty
czeka na odkrywcę


spowiedź ojca Lohna

zwykły nazi
kolekcjoner
neszama wypuszczał w niebo
jak kółeczka dymu
znawca cygar i Bacha
wyobraź sobie milion aureol
skłębionych u bramy
siódmego nieba

zwykły zakonnik
trochę z innej rzeczywistości
jakby na uboczu zbrodni
w Auschwitz
rozmawiali po niemiecku
na koniec
Hoess obiecał Lohnowi
śmierć

dwa dni to dużo
kiedy się na nią czeka
dwa dni to mało
kiedy się liczy milion łez
w dymowych aureolach

milion zbrodni
przelanych z pamięci pierwszego
w życie drugiego
jakby piekło wlało się w przedsionek raju
zaowocowało
niezrozumiałym miłosierdziem
dla zbrodniarza

czy można w dwa dni
wyznać winy
okazać skruchę
postanowić poprawę
uzyskać odpuszczenie grzechów
za milion dusz

czy pokutą może być wyrok
trybunału
który nie jest Sądem
Ostatecznym

komu grzechy odpuścicie
są im odpuszczone
w imię Bożego Miłosierdzia
wierzę


Mówili: Jésus est Dieu.

Skoro zabito Boga,
trudno wierzyć,
że ktoś zabija
w Jego imię.
Gdy prawem człowieka
nie zdołano uczynić nieśmiertelności,
a jedynie śmierć na życzenie,
jej przypadkowość
staje się absurdem.

Czyż nie jest śmierć niespodziewana wpisana
w porządek świata? Jak przestroga, zachętą
do bycia gotowym?

Mówili: Je suis Charlie.
Dwunastu
zginęło za nasze wartości.
Czy naprawdę
kawałkowanie Boga jest wartością,
której należy bronić ?
Gdy wydrwimy wszystkie świętości,
pozostaną spalone biblioteki.

Liberté, égalité, fraternité 
powykręcane po arabsku?
Moja wiara czerwienieje krwią
jesieni,
francuskie więzienia wypełniaja synowie Allacha.
Są jak pustynne osły, wierzgające na świat.

Nie zrozumieją: foi, l'espérance, l'amour


świnie

moja koszerność to brak chemii
w tym co kupuję w sklepie
i świnie
z którymi nie jadam

wspólnota celów
przy żłobie wypełnionym żarciem po brzegi
okraszonym pikantnym
świństwem niestrawnym
jak rzygowiny
jest równie niekoszerna
jak trucizna

czterej Żydzi
w koszernym markecie
zaszlachtowani
przez świnie
są mi braćmi

o nich mówię
jestem Yohan Yoav Philippe Francois

choć moja koszerność
to tylko wspólna
chemia


ołów-ek

dumnie podniesiony środkowy ołówek
pierdolcie się
kobiety rezygnują z wypieszczonych tipsów
zamiast
ostry jak pocisk
grafit

znaczy tyle co brud
za paznokciem

możecie im narysować!
możecie sobie zamazać!
zakolorować wszystkie place!
nietrwałą kredę spłucze deszcz

że półtora miliona
tak jak wy
pokazuje? kreśli po asfalcie?
może nieopatrznie pokazują
niebo? kreślą znaki na piasku?
bronią wspólnych wartości?

została wam tylko wszystkowolność
ateiści nie zostają szahidami
cenią życie!
swoje
zamordowali
sto milionów
są zmęczeni
konsumują!

mamy dla was kwiaty

my mamy dla was ołów


vide, cui fide

co należy poświęcić
ku pamięci
wybiórczej
wygodnej jak buty blahnika
bym dzisiejszy
nie pamiętał pożaru mostu
tylko pożar tęczy
jak europejczyk
bym za zwieńczenie swych starań
miał oscara

miast z oskomą przyjmować
honor

kogo należy oświecić
może dzieci
górnika
tępego robola

który żre i żąda od rządu
a i tak pieprzenie wszystko
od polskości wyjedzie
volkswagendeutsch
za chlebem

boże
czyż można głupszą klasę
kończyć
niż klasa polityczna
nasza

więc dlaczego
klaszcze klasa
pytających o Idę
nie stawiając pytania
gdzie i po co
idę


bardzo smutna kolęda dla Jarosława

święto nieświęte jak opłatek
bez słowa
przemieniony w kartkę lub
mejl
tak pusty że wyrazy
wstydzą się swojej kolejności

rzucone echem nie powraca

kamień stworzyłem
by zaprzeczyć
swej niemożności
chcę nim zamknąć
grotę lub grób
syzyfia praca                 

uniosę kamień wbrew
logice
by się narodził ze mnie człowiek
omnipotentny
w swej małości

z tego co-m mówił świat
poskładam
dla innych żyć
w kamienie wgadam
mą prawdę aby pozostała
po mnie w nicości

bo prawdy nie przykryjesz kłamstwem
kamienia
nie podniesiesz siłą
by ból znieczulić pustym słowem

gdy ktoś się rodzi ktoś
umiera
wśród osiemnastu jestem
w drodze
kamienie lecą już na głowę


Świątek -

kolęda trochę mniej smutna dla Gabrieli


nad czyim losem czuwasz
dzisiaj
samotny
w dziupli swej kapliczki
jak stara sowa
oczy mrużysz
niedowidzące choć ogromne

czy szukasz
pluszowego misia
którego zgubił mały chłopiec
na samym końcu
swej podróży
chociaż próbował
nie zapomnieć

a może hołdu chcesz
od wiatru
co ci jedyny hołdy składa
w świecie
gdzieś tylko częścią drzewa
w postaci rzeźby trwasz
w bezruchu

bo przecież nie masz mocy
żadnej
modlitwa w tobie
nie dojrzewa
jak w gnieździe w którym była łaska
a teraz martwa miękkość puchu 

szkoda mi ciebie
boś na obraz
duch twój uleciał wraz z ptakami
i już nie zmartwychwstanie
wiosną

szkoda mi siebie
że za wami
nie odleciałem do tych krain
tam gdzie modlitwy
w drzewach rosną


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz