Urodziła się
4 sierpnia 1944 roku w Kawęczynie. Po ukończeniu Technikum Rolniczego w Weryni
prowadziła przejęte po rodzicach gospodarstwo rolne w Brniu Osuchowskim.
Obecnie jest emerytką. Wiersze pisze od 1997 roku. Najczęściej dotyczą one wsi,
życia, przemijania, szukania Boga i dróg do Niego, dobroci, radości, smutku
oraz miłości. Laureatka ogólnopolskich konkursów poetyckich. Jej teksty
trafiały do almanachów „Słowa”, „Artefaktów”, „Dygresji” i prasy regionalnej.
„Zaczarowany balonik” to literacki debiut autorki z 2014 r.
Stoją ludzie
zadumani,
Znicze płoną,
ogień trzaska,
Dym się snuje
nad grobami,
W oczach
żywych błyszczy łezka.
Wspomnienia o
tych, co żyli,
Płyną w ciszy
i zadumie –
Byli tu z
nami, tu mieszkali –
Serce
rozstania nie zrozumie.
Oni odeszli
cicho do Boga,
Myśmy zostali
wciąż niepewni,
Kiedy
nadejdzie nasza pora,
By odejść
stąd, z tej naszej ziemi.
A Bóg
zabierze każdego z nas,
Tylko nie
wiemy, kiedy ten czas.
Już czas
zapakować w kartony
Wszystkie
skarby mojej przeszłości,
Nieziszczone
nadzieje i plany,
I marzenia z
lat mojej młodości.
Jeśli nie
zdążę, ktoś inny powkłada
W pudła
albumy, zdjęcia, książki,
Przewiąże
sznurkiem, postawi na strychu
Pozostawione
po mnie pamiątki.
I może kiedyś
po wielu latach
Ktoś
sprawdzi, co to jest takiego –
Skarby
przeszłości, dawne dzieje.
Może
odnajdzie coś ciekawego?
Tańczące słowa, pełne wzruszeń,
Drogą do szczęścia i miłości,
Wskazują jasną pełnię marzeń,
Niosą wzruszenie i radości.
W powolnym tańcu miłych słów
W powolnym tańcu miłych słów
Młodzi poznają się nawzajem.
Pełne nadziei radosne twarze
Z magicznym słowem jak kochanie.
Trudno jest mówić o miłości -
Trudno jest mówić o miłości -
Ileż to wzruszeń młodym przydaje.
To nie jest tylko zwykła mowa -
Tańczące słowa są kochaniem.
Łąkowe dzwonki
Latem na naszej łące
Łąkowe dzwonki
Latem na naszej łące
Dzwonki dzwonią cicho –
Te niebieskie kwiatuszki
Niby czarów licho.
Tu trawy ze stokrotkami,
Niby czarów licho.
Tu trawy ze stokrotkami,
Bławaty i maki,
Kłosy zboża złociste,
Pośród pól wiatraki.
Dzwońcie dzwonki wesoło,
Dzwońcie dzwonki wesoło,
Tak z podziękowaniem
Za to, co tu przeżyłam
Razem z waszym trwaniem.
Chcę o was wiersz napisać
Chcę o was wiersz napisać
Tak piękny, prawdziwy,
By ktoś kto będzie czytał,
Był jak ja szczęśliwy.
Jesień
Lecą liście z
drzew, pełno ich na ziemi,
Słychać
szelest i skrzypienie pod mymi butami.
Pada deszcz i
pada – to jesienna słota
Utrudnia nam
życie, wszędzie pełno błota.
Jesień
wymieszała błocisko z liśćmi,
Smutno i
ponuro pomiędzy domami.
Ptaki
odleciały, skrzydłami machały,
Ludzie też by
chcieli lecz skrzydeł nie mieli.
Piąty balonik
odnalazł się w domu Iwony, uczennicy klasy V w miejscowości oddalonej od
miasteczka około dwadzieścia kilometrów. Iwonka dostała balonik od cioci, która
kupiła pięć baloników w mieście. Obdarowała nimi swoich siostrzeńców. Ale żaden
nie był zaczarowany, tylko balonik Iwonki był inny. Cieszyła się bardzo, ale
nie wiedziała, co on potrafi. Dopiero, kiedy ucichło w domu, wszyscy poszli
spać, balonik cichutko obudził dziewczynkę. Powiedział jej, że będzie u niej
trzy dni i miło spędzą każdą noc, bo w dzień musi iść do szkoły, odrobić
lekcje, no i nikt w domu nie może wiedzieć, co oni będą robić nocą, boby czar
prysnął. A po trzech dniach balonik poleci do innego dziecka. Może nawet
pozwoli Iwonie wskazać to dziecko, które potrzebuje pociechy i miłości, a ona
może mu pomóc.
Dziś będzie
bardzo zimna noc, więc musimy zostać w domu. Ale nie martw się, opowiem ci o
małej dziewczynce, która wybrała się na poziomki na łąkę koło lasu. Wzięła ze
sobą koszyczek i postanowiła nazbierać dużo poziomek dla taty, mamy i dla
małego braciszka. Zosia, bo tak miała na imię dziewczynka, amatorka świeżych
poziomek, żwawo zabrała się do pracy. Poziomki były naprawdę piękne, dojrzałe i
pachnące. Ale w koszyku nie bardzo przybywało, bo mała Zosia najpierw
postanowiła się najeść, a dopiero potem napełnić koszyk. W pewnej chwili
poczuła się trochę niepewnie, zdawało się jej, że ją ktoś obserwuje. Rozejrzała
się, ale nic nie zobaczyła. Trawa poruszana wiatrem lekko falowała, kwiatki
łąkowe kłaniały się jej, a ona była niespokojna. Tak jakby czekała na coś
niezwykłego i trochę się bała. Po chwili zobaczyła wokół siebie rój motyli,
który otoczył ją wkoło. Były piękne, bajeczne, kolorowe, skrzydełka wachlowały
w powietrzu niby pióropusze, aż usłyszała głos, który mówił jej, że weszła w
zaczarowany krąg i teraz musi bawić się z nimi. Poczuła, że bardzo szybko się
zmniejsza. Wreszcie dojrzała, że każdy motylek, to maleńka wróżka, a teraz i
ona jest jedną z nich, nawet skrzydełka jej wyrosły. Ależ była szczęśliwa.
Motylki to maleńkie elfy, które przygotowywały ślub i wesele dla jednej z nich
i małego królewicza kwiatów. Cieszyła się, że będzie mogła zobaczyć ślub i
wesele elfów wśród kwiatów na łące. Kwiatki zaczęły się rozchylać i z każdego
wychodził pięknie ubrany młodzieniec, brał pod rękę jedną z wróżek
i maszerowali
na uroczystość pod rozłożysty dąb. Tam już czekały maleńkie stoły i mnóstwo
jedzenia leśnego. Nawet był piękny tort poziomkowy. Świerszcze grały na
skrzypcach, dzwonki łąkowe dzwoniły do taktu, a wiatr gwizdał piękne melodie.
Nawet liście dębu cichutko szumiały. Było po prostu cudnie, panował weselny
nastrój. Ale dopiero młoda para uświetniła tę uroczystość. Krasnal w czerwonym
fraczku i wysokiej czapeczce udzielał im ślubu. Wszystkie wróżki, razem z
Zosią, były druhnami i tańczyły na weselu uroczej pary. Pili nektar z kwiatów
na listkach z drzew albo z kielichów konwalii i byli bardzo szczęśliwi. Później
młoda para wyruszyła w podróż poślubną. Maleńki wózek z połowy łupinki orzecha
unosiły skrzydełka motyli. Tak zakończyła się ta piękna uroczystość. Zosia była
zachwycona, ale wszystko się kończy, więc i jej przygoda też. Poczuła się
bardzo zmęczona i zasnęła. Obudziła się na łące wśród traw, kwiatów i
czerwonych poziomek. Wstała, przetarła oczy i popatrzyła zdziwiona. Czy mi się
to wszystko śniło, czy ja naprawdę tam byłam? Sama nie wiedziałam, co o tym
myśleć.
Aż tu patrzy,
przed nią stoi koszyczek pełen dojrzałych poziomek, a wokół niego latają piękne
motyle. Potem zaczęły latać nad jej głową. Popatrzyła do góry, pomachała im
ręką na pożegnanie i zniknęły. Postała jeszcze chwilę, wzięła koszyk pełen
słodkich poziomek i przyniosła do domu. To co widziała opowiedziała tylko
małemu braciszkowi na dobranoc, a on szybko zasnął. Tak jakby dalej czar
działał i wróżki pomogły jej uśpić braciszka, a i ją sen szybko zmorzył. Nocą
dalej śniła o elfach, krasnalu i weselu. Opowieść balonika uśpiła też naszą
słuchaczkę.
Śpij miła… Do
jutra.
-Moja droga
Iwonko, dziś dla ciebie mam dwie propozycje - jedną może być opowieść, a drugą
podróż w nieznane. Ty musisz wybrać, co wolisz. Jeżeli bajkę to zostajemy w
domu. Podróż też może być piękna. Co wybierasz?
Iwona
popatrzyła w okno - ciemno, zimno, psy szczekają. Strasznie o tej porze być na
dworze. Bardzo bała się ciemności, nigdy nie spędzała nocy na polu. Nie bardzo
wierzyła, że z balonikiem może być bezpieczna. Balonik znał jej rozterki,
wiedział, co to lęk i nie mógł jej przekonać do podróży. Trudno, może jutro się
uda. Iwona wybrała bajkę.
Dawno temu,
kiedy ludzie jeszcze podróżowali pieszo, pewna rodzina wybrała się w podróż do
miasteczka. Zabrali z sobą troje dzieci, chleb na drogę, ubrania na zmianę,
parę złotych na małe wydatki i poszli szukać pracy, bo tu naprawdę nie mieli z
czego żyć. Każdy dzień wędrówki był bardzo męczący. Wstępowali po drodze do różnych
domów. Trochę odpoczywali, czasem pracowali przez parę dni i znów szli dalej.
Pewnego razu przez kilka dni nie spotkali żadnego gospodarstwa. Byli trochę
zdziwieni, myśleli, że pobłądzili, ale przecież szli drogą prostą, nigdzie nie
skręcali, więc musieli iść dobrze. Doszli wreszcie do dużego dworu. Wokół
uwijali się ludzie, każdy coś robił, śpiewali przy pracy i uśmiechali się
wesoło. Ojciec zapytał, co to jest za dwór i dlaczego są tacy uśmiechnięci i
zadowoleni. Odpowiedzieli mu, że to jest „Kraina Szczęścia”, dlatego tu jest
tak miło. Jeżeli chce, to niech przyłączy się do nich z rodziną i też będzie mu
dobrze. Tu obowiązuje jedna zasada, nie ma nic mojego ani twojego. Tu wszystko
jest nasze. Pracuje się z ochotą, nie ma kłótni ani gniewu. Tego tu nie znamy.
Nie brak nam niczego. Jedzenia i ubrania mamy dużo, możemy jeszcze pomóc innym,
ale ich nie znamy. Po pracy odpoczywamy, bawimy się lub każdy z rodziną idzie
na odpoczynek, na spacery, na jagody, grzyby. Tu wszyscy są zdrowi, nikt nie
choruje. Jeżeli komuś się sprzykrzy takie życie i postanowi odejść, to mu
wolno. Zabierze ze sobą to, co miał, kiedy przyszedł. Gdyby wziął więcej to
umrze.
Naradzili się
z żoną i dziećmi, co zrobić, zostać czy iść dalej i szukać pracy. Nie bali się,
byli pracowici i chcieli coś w życiu osiągnąć. Zostać tutaj? Kusiło ich lekkie
życie, bez kłopotów, chorób, kłótni, gniewu, po prostu szczęśliwe. Jednak
przemyśleli wszystko i postanowili odejść, iść dalej. Jeżeli nic nie znajdą, to
wtedy wrócą i zostaną na zawsze. Może tam czeka na nich ktoś, kto potrzebuje
pomocy, może będą mogli zrobić coś dobrego, uszczęśliwić siebie i kogoś
biednego. Tu było bardzo dobrze, ale już nic nie można było zrobić. Piękne
życie - przywyknąć do niego można szybko, tylko co ono jest warte? Z upływem
czasu byłoby nudno, żadnej odmiany, nic nie można zmienić. Przemyśleli to
wszystko i odeszli póki czas. Chcieli żyć między ludźmi, pracować, pomagać,
uczyć się, żyć aktywnie. Zrozumieli, że szczęśliwi mogą być tam gdzie są razem,
kochają się, pracują i są potrzebni sobie i innym.
- Ja myślę,
że dokonali dobrego wyboru i są szczęśliwi – powiedział balonik – a ty Iwonko
co byś zrobiła i wybrała, gdybyś mogła? Przemyśl to sobie.
A teraz
dobranoc. Pa, pa, do jutra.
Następnej
nocy padał deszcz i nigdzie nie mogli wylecieć. Ale balonik opowiedział
dziewczynce o dzielnym chłopcu, który w wieku dziewięciu lat poszedł na wojnę.
Dziwne i prawie niemożliwe, ale jednak tak było. Iwonka słuchała z uwagą. A
było to tak:
Mały dziewięciolatek
był bardzo ciekawym dzieckiem, wszędzie go pełno, ciekawe oczka wszystko
chciały widzieć pierwsze. Pewnie dlatego, gdy wybuchła wojna, też wszędzie
zajrzał. Jednego razu wyglądał zza rogu
domu i zbłąkana kula trafiła go w oko. Chłopiec zemdlał, zginął rodzicom na
kilka dni. Wśród tego całego zamieszania, przesiedlenia, rodzice nic nie
wiedzieli o losie synka Władzia. Szukali wśród krewnych, znajomych, sąsiadów,
ale synek przepadł jak kamień w wodę. Nikt nic nie widział ani nie słyszał o dziecku. Matka bardzo
płakała, ale musiała wyjechać z resztą rodziny na wojenną tułaczkę. Była pewna,
że synek już nie żyje. Nie wiedziała, że jest postrzelony, ale żyje. Cała wieś
została spalona, nic nie zostało, przeszukali zgliszcza, ale śladu Władzia nie
było.
Nieprzytomne,
postrzelone dziecko z wybitym okiem znaleźli rosyjscy żołnierze. Zabrali go ze
sobą i razem z rannymi żołnierzami przewieźli do wojskowego szpitala. Wyleczyli
rany. Przeleżał dość długo w szpitalu, potem odesłali go na tyły, a stamtąd do
Rosji do innego szpitala. Właśnie tam zrobili mu szklane oko, żeby nie był taki
brzydki bez oka. O nazwisko nikt się nie pytał na razie. Wiedzieli tylko w
jakiej miejscowości go znaleźli i miał nadany numer z datą znalezienia. Po
wyleczeniu został odesłany z powrotem na front do tego oddziału, który go
znalazł. Dopiero tam dowiedzieli się jego nazwiska i imienia. Na tej podstawie
wypisano na niego książeczkę wojskową i przyjęto na stałe do wojska. Mógł już
legalnie przebywać z nimi i dostawać porcję żywności jak każdy żołnierz.
Szybko się
przyzwyczaił, pokochał żołnierzy, a i oni mieli z niego taką maskotkę.
Wszystko, co kto miał najlepsze, było dla Władzia. Kochali go jak synka. Inni
im zazdrościli takiego dziecka. Był synem pułku. Tylko dowódca myślał o nim, o
rodzinie i pisał listy do tej miejscowości. Na razie nie było odpowiedzi.
Ludzie byli wysiedleni, wieś spalona. Ale gdzieś tam jednak jeden list dotarł,
ktoś go przeczytał i tak ludzie pytali coraz dalej, komu zginęło dziecko. Aż
raz jego brat usłyszał, że jakieś dziecko się odnalazło i ono ma na imię
Władek, tak jak jego braciszek. Odnaleźli tego człowieka, co miał list od
dowódcy i napisali do niego. Dowódca
odpisał szybko, ale nie mówił dziecku, że się rodzina odnalazła, gdyż byli
blisko Berlina. Było niebezpiecznie wysłać dziecko ani przyjeżdżać rodzinie.
Napisał, że kiedy będą wracali z wojny, to ktoś go do domu odwiezie. Wysłał
dziecko na tyły, bo tak było bezpieczniej.
Mały Władziu
wrócił z wojny. Radość ojca i matki nie miała granic. Ściskali, całowali swoją
zgubę. Przeszedł z żołnierzami od Podkarpacia aż prawie do Berlina. Nieraz
opowiadał jak tam było, co przeżył, co widział, aż ludzie nie wierzyli, że miał
tyle szczęścia i wrócił. Żołnierze zdobyli dla niego akordeon i nauczyli malca
grać. Ten instrument wrócił razem z nim do domu. Grywał potem na weselach,
zabawach, potańcówkach. Zawsze sobie coś dorobił i tak żył. Zdrowia nie miał po
tym postrzale. Zostały blizny na twarzy i brak oka. To szklane oko, na tamte
czasy to było coś. Ono nawet było podobne, tylko inaczej patrzyło, wyłącznie
prosto. Dostał rentę inwalidy wojennego. Nie była duża, ale zawsze miał parę
złotych dla siebie.
W naszych
czasach wojny nie ma i nikt z dzieci takiej przygody nie będzie miał. No i
bardzo dobrze. Dobranoc Iwonko. Pa, pa i do usłyszenia o mnie. Żegnaj miła.
Balonik
cichutko wślizgnął się oknem niezauważony, Jaś już spał i nie widział. Odpoczął
trochę i obudził Jasia. Zdziwiony otwarł buzię i wpatrywał się w to cudo,
uśmiechające się i szepcące takie piękne słowa.
Dziś weźmiemy
kosz z podwórka, przywiążemy kawał sznurka.
Ja do kosza
się przyczepię, tobie w koszu będzie lepiej.
Wsiadaj
bracie i ruszamy, trochę sobie polatamy,
Pobujamy hen
po niebie, potem wrócimy do ciebie.
Jaś wsiadł i
ruszyli. Wzbili się w górę bardzo wysoko, byli blisko chmur, podziwiali księżyc
i gwiazdy. Balonik pokazywał mu znane gwiazdy, tłumaczył ich położenie. Jaś
pierwszy raz zainteresował się gwiazdami i powiedział, że kupi sobie lunetę i
od dziś będzie oglądał nocą niebo. To wszystko jest takie ciekawe.
Ale to nie
było wszystko, pojechali dalej. Ich docelowym punktem był ogród zoologiczny.
Nocą można tam dużo zobaczyć, bo jest oświetlony. Jaś jest bardzo ciekawy jak
zwierzęta śpią. Niby cisza, ale ciągle coś się rusza, stęka, piszczy, ryczy,
ziewa, śpiewa, chrapie, sapie, po prostu każdy śpi po swojemu. Jedne zwierzęta
porozkładały się na wybiegach, inne pochowały do nor, kryjówek, domków. Ptaki
mają swoje gniazda, gałęzie drzew lub po prostu śpią w kącie na ściółce. Małpy przytulone do
siebie z małymi uczepionymi do piersi, pobudziły się i patrzą w górę, co to
takiego leci tak nisko i czy im nie grozi niebezpieczeństwo. Balonik mówi, że
trzeba być cicho i uważać , żeby nie wywołać alarmu wśród zwierząt, boby się
obudziło całe ZOO. W ZOO w dzień i w nocy są strażnicy i opiekunowie, którzy
czuwają nad spokojnym snem swoich podopiecznych. Oni po prostu je kochają.
Cieszą się z każdych narodzin potomstwa zwierząt. No bo jak nie lubić maleńkich
dzieci, którymi się opiekują matki i zasłaniają sobą, żeby nikt nie zrobił im
krzywdy.
Jasiowi
najbardziej podobały się żyrafy. Mama z małym, no ale żyrafiątko było bardzo
wysokie, na cienkich nóżkach, po prostu śliczne. Przytulało się do boku matki,
przeciągało się i szukało jedzenia. Były też słonie, te też leżały na ziemi,
odpoczywały, one nie szukały schronienia. Jaś chętnie by je pogłaskał, ale
balonik nie pozwolił. Z góry wygląda to wszystko pięknie, ale Jaś postanowił,
że przyjedzie tu na wycieczkę kiedyś z całą klasą, wtedy zobaczy wszystko
normalnie i porówna sobie widok z góry i z dołu. Ciekawe jak wypadnie
porównanie. Przyszła pora wracać. Jaś nie miał jeszcze na to ochoty, lecz
balonik powiedział, że jednak musi się jeszcze wyspać, bo jutro trzeba iść do
szkoły. Następnej nocy będą zwiedzać góry, to musi być wypoczęty, bo na pewno
będzie wspaniale.
Wrócili dość
szybko, wiatr lekko niósł balonik z koszem, że nie wiadomo kiedy już byli w
domu. Kosz został na polu. Oni oknem wślizgnęli się do pokoju. Jaś położył się
spać i szybko zasnął. Balonik umieścił się koło łóżeczka Jasia i odpoczywał.
Dobranoc Jasiu.
Jest noc
pełna ciemności, w której jest dużo niespodzianek.
Cicha,
spokojna, dająca sen, dopiero zbudzi ją wczesny ranek
Jaś z
balonikiem dziś podróżują, chcą widzieć nocą coś ciekawego.
Tego nie
ujrzysz dniem w świetle słońca, ciemność odkryje coś niezwykłego.
Następnej
nocy nie zabierali na wycieczkę kosza, tylko Jaś zrobił sobie ze sznurka mocne
siodełko i przywiązał do niego balonik. Cicho wysunęli się przez okno i
polecieli w noc pełną niespodzianek. Ciekawy przygody, jaka go czeka, Jaś był
szczęśliwy, a balonik bardzo tajemniczy. Najpierw przelecieli nad łąkami,
rzeczką, lasami, aż dotarli do pierwszych gór. Tu zwolnili trochę i balonik
kazał Jasiowi dobrze się rozglądać, może zobaczy coś ciekawego, to wtedy
przyjrzą się z bliska, może nawet wylądują. Noc była jasna, księżyc świecił,
gwiazdy mrugały, było ślicznie. Chłopiec dostrzegł świecące oczy wśród drobnych
krzaków i bardzo był ciekawy, co to takiego. Balonik zwolnił trochę, zniżył
lot, ale nie za nisko, gdyż były to wilki. Spotkanie z nimi na pewno nie
należało do przyjemnych. Chciał, żeby Jaś zobaczył jak ich oczy błyszczą do
księżyca. Wilki podniosły głowy w stronę księżyca i zawyły przeraźliwie. Echo
niosło się po lesie, aż Jaś się przestraszył i chciał wracać. Balonik się
roześmiał, powiedział, że przy nim nic mu nie grozi. Jeszcze sobie popatrzą na
nocne polowanie wilków. Druga taka noc na pewno mu się już nie przydarzy.
Wilki
rozdzieliły się na dwa stada i zaczęły powoli otaczać zagajnik w dolinie.
Widocznie wyczuły tam jakieś zwierzę i nie chciały go wcześnie wypłoszyć.
Zbliżały się coraz bardziej, aż wreszcie uderzyły ze wszystkich stron. Słychać
było tylko ryk mordowanej zwierzyny i coś uciekło w krzaki. Dwa wilki bez trudu
dorwały uciekiniera i po chwili już leżał zduszony. Była to sarna z młodymi.
Kryjówka w krzakach okazała się złym wyborem, a może to tylko wilki były
sprytniejsze i głodne, dlatego mordowały. Jaś był bardzo przerażony. Balonik
powiedział, że one też muszą jeść i polować nocą. Też mają młode, które są
głodne i czekają, kiedy rodzice wrócą i je nakarmią. Jak nie są głodne to nie
polują. One potrafią nawet kilka dni obejść się bez jedzenia. Syte śpią,
odpoczywają. Potem znów wyruszają na łowy.
Po raz
pierwszy Jaś zobaczył okrutne prawo lasów i górskich dolin. Prawo, które
pozwala zabijać słabsze zwierzęta, aby móc nakarmić siebie i rodzinę. Tu nie
może być litości. Przetrwać mogą tylko najsilniejsi. Polecieli dalej. Cisza,
wszystko śpi. Tylko gdzieś słychać krzyk młodego zająca, złapanego przez
sokoła. Wtedy budzi się wszystko wokoło. Nawet rysie przeskakują po drzewach,
już wyspane, gotowe do łowów w nocy. Znów słychać krzyk w krzakach, straszna
jest noc taka. Jaś prosi balonik, żeby lepiej pokazał coś innego, bo mu jest
strasznie żal tych mordowanych stworzeń. Balonik zabrał Jasia w drogę powrotną
do domu, ale jeszcze odwiedzili pewną rodzinkę w góralskiej chacie. Przy budzie
był uwiązany piesek, który zamotał się łańcuchem o płot i o mało się nie udusił.
Jaś wysiadł i odmotał pieska, pogłaskał go i zajrzeli do domu. W kącie w łóżku
leżało małe dziecko i krzyczało ile sił. Zmęczona matka podgrzewała mu
jedzenie, ale maluch nie przestawał wrzeszczeć. Wtedy Jaś ukryty za łóżeczkiem
włożył grzechotkę w rączkę dziecka, smoczek do buzi i poruszał rączką dziecka.
Grzechotka uśpiła małego krzykacza. Jak mama przyszła z butelką, to tylko
zmieniła smoczek w buzi malca. Przez sen wypił cała butelkę. Otarła mu buzię i
patrzyła na śpiącego synka. Dziwiła się, że przestał płakać i usnął. Poszła
spokojna spać. Balonik zabrał Jasia i pojechali do domu.
Jaś
powiedział, że woli zrobić coś dobrego, niż patrzeć na dziwne prawa natury.
Wtedy balonik powiedział mu, że ludzie też hodują zwierzęta, a potem one idą na
rzeź i jemy mięso, wędliny, gotujemy rosołki, pieczemy, smażymy i nie widzimy w
tym nic złego. Tak po prostu musi być. My też musimy coś jeść. Tylko taka jest
różnica, że my, żeby można było zrobić i zjeść, musimy najpierw wyhodować to
zwierzę. Hodujemy bydło, żeby było mleko, śmietana, masło, wołowina. Drób daje
nam jajka i mięsko na rosołki i pieczenie. Świnie hodujemy na kiełbaski,
szynki, golonki, słoninę, boczki, kotlety schabowe i wiele innych.
Jaś
powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z tego, aż do dziś. Zawsze wszystko było
ze sklepu, a nigdy nie wiedział skąd się tam bierze. Teraz już będzie wiedział.
Jednak mu trochę żal, że to tak musi być. Postanowił, że jak dorośnie, to
sprawdzi to wszystko i pomyśli, co można tu zrobić. A teraz pójdzie spać. Szybko
zasnął, ale spał trochę niespokojnie, mruczał przez sen. Balonik ułożył się w
kąciku i zamyślił się nad losem zwierząt, w lesie, górach, na polach, łąkach, a
także tych domowych. Myślał, że trzeba tu coś zmienić. Tylko co i jak? Dobranoc
Jasiu.
Rano Jaś
wstał i dalej myślał o przygodach ostatniej nocy, ale nic nie mówił. Zrozumiał,
że tak musi być, tak został stworzony nasz dziwny świat, a my sami musimy
zrozumieć dlaczego tak jest i czy tak musi być. Ale na to mamy całe życie.
Teraz póki jest jeszcze mały nie będzie się tym martwił ani myślał, tylko
dobrze się uczył. Codziennie postara się zrobić coś dobrego dla innych i to na
razie musi wystarczyć.
Nowy dzień
był miły i dobry dla Jasia. Dziwił się, dlaczego wszyscy są tacy mili, tak się
zmienili. Sam nie pomyślał, że to on się zmienił. Ma uśmiech i dobre słowo dla
kolegów z klasy, a oni też są zdziwieni tą przemianą. Teraz już zawsze tak
powinno być. Jaś się postara.
Wieczorem
balonik powiedział:
- Przez dwie
noce zwiedzaliśmy świat, ale ty jakoś nie byłeś zadowolony z tych podróży.
Raczej trochę zdziwiony i przerażony.
Dzisiaj
złapiesz się za sznurek.
Ja uniosę
ciebie w górę.
Na wycieczkę
polecimy.
Coś ciekawego
znów zobaczymy.
Dziś zawiozę
cię niedaleko, na skraj twojego miasteczka. Zobaczysz życie dwojga staruszków,
którzy nie mogą już sobie sami poradzić
z zakupami, w sprzątaniu i wymagają opieki kogoś dobrego i wrażliwego.
Mówię ci, żebyś wiedział, że to co zobaczysz i co z tym zrobisz, zależy tylko
od ciebie.
Polecieli.
Dom był zamknięty, ale okno u góry było troszeczkę uchylone. Udało im się po
cichu wejść. Zobaczyli śpiących staruszków w takich warunkach, że płakać się
chciało nad ich losem. Dziadek miał wózek inwalidzki, lecz wcale nie wyjeżdżał
z domu, bo nie dał rady pokonać progu i schodków, więc praktycznie nie
wychodził na pole. Babcia nie była dużo lepsza, poruszała się o kulach i oboje
musieli sobie radzić. Pomagała im sąsiadka, która też nie była dużo młodsza.
Byli sami, dzieci i rodziny nie mieli.
Jaś popatrzył
po mieszkaniu, wziął miotłę pozamiatał podłogę, pozbierał śmieci do kosza,
pozmywał naczynia, pościerał kurze. Popatrzył na śpiących staruszków, którzy
coś przez sen mruczeli. Byli trochę głusi i nie słyszeli Jasiowego krzątania po
mieszkaniu. Był bardzo ciekawy, czy zauważą te porządki, które udało mu się
zrobić tak szybko.
Wrócili z
balonikiem do domu. Jaś milczał całą drogę. Dopiero w domu położył się i
powiedział balonikowi, że on postara się pomóc tym ludziom. Opowie o tym
kolegom w klasie, którzy też na pewno chętnie pomogą dziadkowi wyjechać na
ulicę, powiozą go na spacerek. Koleżanki z pewnością będą chciały pomagać
babci.
A tak
prawdziwie, to on nie ma już ani dziadków, ani babć. Zmarli zanim się urodził,
to może teraz oni będą jego dziadkami, a on ich wnuczkiem. Chciałby, żeby się
nawzajem pokochali, bardzo by się z tego cieszył. Może i mama pomoże trochę
staruszkom. Ale przecież w mieście na pewno jest dużo takich ludzi
potrzebujących pomocy i coś trzeba z tym zrobić.
Porozmawia z
panią w szkole. Jeżeli klasa się zgodzi, to znajdą sobie kilku ludzi
potrzebujących pomocy i będą pełnić dyżury, codziennie godzinę lub dwie u
jednej rodziny. To tylko taka mała pomoc, ale na pewno będzie im miło. Trochę
pomogą, porozmawiają, pocieszą i od razu będzie milej. Może nawet zobaczą
uśmiech u tych samotnych, biednych ludzi.
Balonik
poparł ten plan, gdyby mógł to sam by to zrobił. Jaś tak jakby czytał jego
myśli, jest
z niego
bardzo zadowolony. Życzy mu sukcesów w pracy, wytrwałości, miłości i pełni
zadowolenia z pomysłów.
A teraz
pożegna się z nim i wyruszy dalej, do innych dzieci. Może jeszcze się spotkają
albo ktoś mu opowie o następnych balonikach odnalezionych przez dzieci.
Dobranoc
Jasiu.
Pa, pa. Do
zobaczenia i usłyszenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz