Urodzona 21
sierpnia 1945 r. w Brniu Osuchowskim, gdzie mieszka do tej pory. Po ukończeniu
szkoły podstawowej pracowała na roli i uczęszczała do szkoły przysposobienia
rolniczego w Czerminie, a następnie pracowała w „Iglopolu” w Trzcianie i w PKS
Mielec, skąd w 1996 roku odeszła na emeryturę. Kocha wieś, pracę na wsi i
przyrodę, wszelkie kultywowane tradycje, wyczulona jest na każde cierpienie, w
szczególności cierpienie zwierząt i bezduszność człowieka. Związana z mieleckim
środowiskiem literackim od 2010. Jej twórczość obecna w „Artefaktach” (2012-2016)
Zaproszenie
Na ucztę Cię zapraszam czytelniku miły
Menu będzie wykwintne, urozmaicone
Nasze czasy w talenty mocno obrodziły
Stąd duchowym pokarmem stoły napełnione
Pysznią się więc dorodne różne winogrona
Aby nam wapniem wzmocnić kręgosłup moralny
I kalorie też nęcą w grubych, tłustych tomach
Będą aminokwasy i węglowodany
Cenne białko w cieniutkich tomikach króluje
A jest to najcenniejszy do życia budulec
Cała gama witamin ducha prowokuje
Zapewne trudno będzie pokusie nie ulec
Warto zatem skosztować z każdego talerza
I także tę w wazie rozwodnioną zupę
Każda myśl cenna bywa, sama w sobie świeża
Nawet gdyby ją trzeba wyławiać przez lupę
Tu można też bez obawy skosztować słodkości
Bo stać się mogą dobrym katalizatorem
Kiedy los kapryśny z ciężarem zagości
Pocieszą i zabliźnią ranne serce chore
I ja tam nieśmiało swe trzy grosze podtykam
A może tam spełni choć rolę błonnika.
Rady praktyczne
Nie zatrzymuj Wisły kijem
Pozwól niech swobodnie płynie
Oliwa na wierzchu żyje
Zmierzch głupoty zaś w głębinie
Nie płyń z prądem choć porywa
Bo zagarnia martwe ryby
Często koniec smutny bywa
Gdy osaczą życia tryby
Nie idź w szranki z wiatrakami
Raczej daj im do wiwatu
Za niedługo padną sami
Ty szczęśliwy spojrzysz na to
Nie wierz wszystkim i we wszystko
Co Twe ucho rejestruje
Przesiewaj przez gęste sito
Bo to dobro owocuje
Nie krocz w parze z naiwnością
Przyjaciółka to zawodna
Gdy rozsądek przyjmiesz w gości
Twa starość będzie pogodna
Nie wydawaj też wyroków
Zanim nie przemyślisz sprawy
Choćby źdźbło raniło oko
Twój sąd nie będzie łaskawy
Nie zamykaj serca swego
Gdy jak strunę Ci porusza
Cichy głos Ducha Świętego
Gdy omdlewa Twoja dusza
Boże Dziwy
Znowu pełnia w kalendarzu
Na niebie księżyc w koła wachlarzu
Dumnie króluje w złotym otoku
Lśni jak latarnia o szarym zmroku
Dumne chmurki jak w defiladzie
Suną dostojnie w wielkiej paradzie
Ciemne jasne małe i duże
Swój wkład mają w nieba strukturze
Gwiazdek srebrnych cała plejada
Pogodną nocą do okna wpada
Takie poważne i zamyślone
Jakby z ażuru tworzą koronę
Taka to cudna niebios uroda
Że aż niekiedy zasypiać szkoda
Cicha harmonia doskonałości
Wieńczy to dzieło Boskiej mądrości
Ale powieki same się kleją
Zakodowane stałą nadzieją
Że gdy przemienię snu liczne fazy
Oczy zobaczą nowe obrazy
Zorza oznajmi że nowy dzionek
Pobudką zbudzi miły skowronek
Dzięki Ci Panie za Twoje dziwy
Bo jesteś Święty, Żywy, Prawdziwy
Karuzela
Jedzie w polu karuzela
Duży bęben tańczy młynka
Od łęcin bulwy odcina
Taka mądra ta maszynka
Pac, pac, spadają piłeczki
Różnie tańczą, podskakują
Nie ma dla nich już ucieczki
Na przyczepę wprost wędrują
A z przyczepy do piwnicy
Tam w cieple przetrwają zimę
Już szczęśliwi są rolnicy
Teraz czas siać oziminę
Ale problem z łęcinami
Co je zaraz zgarną brony
Bo nas straszą mandatami
Ekolodzy od ochrony
Wyczytali gdzieś tam z tomów
Że dym truje środowisko
Tak spłoszyli nam z zagonów
Zacny urok kartofliska
Moi drodzy bez przesady
Nie nękajcie tak rolników
Posłuchajcie mojej rady
Bo wciąż mamy trosk bez liku
Bo dylemat ten prawdziwy
Niech wszyscy przekonsultują
Kto lud w mieście będzie żywił
Gdy rolnicy zastrajkują
Na ucztę Cię zapraszam czytelniku miły
Menu będzie wykwintne, urozmaicone
Nasze czasy w talenty mocno obrodziły
Stąd duchowym pokarmem stoły napełnione
Pysznią się więc dorodne różne winogrona
Aby nam wapniem wzmocnić kręgosłup moralny
I kalorie też nęcą w grubych, tłustych tomach
Będą aminokwasy i węglowodany
Cenne białko w cieniutkich tomikach króluje
A jest to najcenniejszy do życia budulec
Cała gama witamin ducha prowokuje
Zapewne trudno będzie pokusie nie ulec
Warto zatem skosztować z każdego talerza
I także tę w wazie rozwodnioną zupę
Każda myśl cenna bywa, sama w sobie świeża
Nawet gdyby ją trzeba wyławiać przez lupę
Tu można też bez obawy skosztować słodkości
Bo stać się mogą dobrym katalizatorem
Kiedy los kapryśny z ciężarem zagości
Pocieszą i zabliźnią ranne serce chore
I ja tam nieśmiało swe trzy grosze podtykam
A może tam spełni choć rolę błonnika.
Rady praktyczne
Nie zatrzymuj Wisły kijem
Pozwól niech swobodnie płynie
Oliwa na wierzchu żyje
Zmierzch głupoty zaś w głębinie
Nie płyń z prądem choć porywa
Bo zagarnia martwe ryby
Często koniec smutny bywa
Gdy osaczą życia tryby
Nie idź w szranki z wiatrakami
Raczej daj im do wiwatu
Za niedługo padną sami
Ty szczęśliwy spojrzysz na to
Nie wierz wszystkim i we wszystko
Co Twe ucho rejestruje
Przesiewaj przez gęste sito
Bo to dobro owocuje
Nie krocz w parze z naiwnością
Przyjaciółka to zawodna
Gdy rozsądek przyjmiesz w gości
Twa starość będzie pogodna
Nie wydawaj też wyroków
Zanim nie przemyślisz sprawy
Choćby źdźbło raniło oko
Twój sąd nie będzie łaskawy
Nie zamykaj serca swego
Gdy jak strunę Ci porusza
Cichy głos Ducha Świętego
Gdy omdlewa Twoja dusza
Boże Dziwy
Znowu pełnia w kalendarzu
Na niebie księżyc w koła wachlarzu
Dumnie króluje w złotym otoku
Lśni jak latarnia o szarym zmroku
Dumne chmurki jak w defiladzie
Suną dostojnie w wielkiej paradzie
Ciemne jasne małe i duże
Swój wkład mają w nieba strukturze
Gwiazdek srebrnych cała plejada
Pogodną nocą do okna wpada
Takie poważne i zamyślone
Jakby z ażuru tworzą koronę
Taka to cudna niebios uroda
Że aż niekiedy zasypiać szkoda
Cicha harmonia doskonałości
Wieńczy to dzieło Boskiej mądrości
Ale powieki same się kleją
Zakodowane stałą nadzieją
Że gdy przemienię snu liczne fazy
Oczy zobaczą nowe obrazy
Zorza oznajmi że nowy dzionek
Pobudką zbudzi miły skowronek
Dzięki Ci Panie za Twoje dziwy
Bo jesteś Święty, Żywy, Prawdziwy
Karuzela
Jedzie w polu karuzela
Duży bęben tańczy młynka
Od łęcin bulwy odcina
Taka mądra ta maszynka
Pac, pac, spadają piłeczki
Różnie tańczą, podskakują
Nie ma dla nich już ucieczki
Na przyczepę wprost wędrują
A z przyczepy do piwnicy
Tam w cieple przetrwają zimę
Już szczęśliwi są rolnicy
Teraz czas siać oziminę
Ale problem z łęcinami
Co je zaraz zgarną brony
Bo nas straszą mandatami
Ekolodzy od ochrony
Wyczytali gdzieś tam z tomów
Że dym truje środowisko
Tak spłoszyli nam z zagonów
Zacny urok kartofliska
Moi drodzy bez przesady
Nie nękajcie tak rolników
Posłuchajcie mojej rady
Bo wciąż mamy trosk bez liku
Bo dylemat ten prawdziwy
Niech wszyscy przekonsultują
Kto lud w mieście będzie żywił
Gdy rolnicy zastrajkują
Janko muzykant
Co
też zagra Janko muzykant
Gdy w raju skrzypce swe dostanie
Skoro zginął śmiercią męczeńską
Nagrodą pewnikiem śpiewanie
Gdy w raju skrzypce swe dostanie
Skoro zginął śmiercią męczeńską
Nagrodą pewnikiem śpiewanie
Z
tęsknoty złożył tę ofiarę
Zrodzoną z krzywdy i wyzysku
Czy zapomni dzieciństwo szare
Olśniony niebiańskim blaskiem
Zrodzoną z krzywdy i wyzysku
Czy zapomni dzieciństwo szare
Olśniony niebiańskim blaskiem
Graniem
chciał ptakom dorównać
I w rzewnych tonach przebaczenie
U Stwórcy dla siebie wyprosić
Hołd Panu złożyć i dziękczynienie
Ten biedny skrzypek, głodny i bosy
I w rzewnych tonach przebaczenie
U Stwórcy dla siebie wyprosić
Hołd Panu złożyć i dziękczynienie
Ten biedny skrzypek, głodny i bosy
Czy
struny zadrgają marzeniem
Jak pieścić zawsze je chciał
A ich dotyk okaże się spełnieniem
będzie bez końca grał i grał i grał
Jak pieścić zawsze je chciał
A ich dotyk okaże się spełnieniem
będzie bez końca grał i grał i grał
Gość za drzwiami
Słyszę
ciche, delikatne pukanie
Zerknęłam przez wizjer
Kogo szukasz, Panie
Długowłosy
Tu nie mieszka fryzjer
Zerknęłam przez wizjer
Kogo szukasz, Panie
Długowłosy
Tu nie mieszka fryzjer
Bosy,
zakrwawione dłonie
Nie otworzę, o co to to nie
No a na ramionach
Jakieś skrzyżowane drewno
Myślę, wciąż zaniepokojona
Czy On do mnie? Na pewno?
Nie otworzę, o co to to nie
No a na ramionach
Jakieś skrzyżowane drewno
Myślę, wciąż zaniepokojona
Czy On do mnie? Na pewno?
A
jak zechce to włożyć na moje ramiona?
Czyż nie jestem dosyć udręczona
Czyż nie jestem dosyć udręczona
No, tylko spokojnie przemyśleć to muszę
Bo jak On, niczym rentgenem,
prześwietli
mą duszę
I
ze szczegółami dowie się wszystkiego
Że nie znajdzie miłości, a aż tyle złego
Czy to się Jemu tłumaczyć wypada?
Może niech lepiej idzie do sąsiada
Że nie znajdzie miłości, a aż tyle złego
Czy to się Jemu tłumaczyć wypada?
Może niech lepiej idzie do sąsiada
Niech
raczej u niego zostawi swe brzemię
Bo jakie korzyści On może mieć ze mnie?
Kiedy swoją drogę występkami znaczę
Lecz On tylko czeka - i cicho kołacze
Bo jakie korzyści On może mieć ze mnie?
Kiedy swoją drogę występkami znaczę
Lecz On tylko czeka - i cicho kołacze
Pani krytyka
Pewną
panią ja często spotykam
Czy rankiem, w południe, czy wieczór
Niezmęczona trudami, ta pani krytyka
Czy rankiem, w południe, czy wieczór
Niezmęczona trudami, ta pani krytyka
A od niej, to nikt nie uciecze
wszechwładna, wszechmądra
Ona też każdego przytuli
Każdego zagada, każdego zapyta
I
nie zmitręży ni chwili
Nikogo nie minie bez podania ręki
A wierność jej cechą bywa
Nikogo nie minie bez podania ręki
A wierność jej cechą bywa
Nie
żąda laurów, nieczuła na wdzięki
Bo ona jest zawsze szczęśliwa
Bo ona jest zawsze szczęśliwa
Tak dawno spotkałam ją na drodze
Więc wzięłam ją z sobą na spacer
I mówię krytyce, czas powściągnąć wodze
Bo dwa końce ma kij, a to groźny haker
Do
poezji
Kołaczę do bramy,
złotego przybytku
Gdzie Muza i
Pegaz, mają sanktuarium
Muszę oczy mrużyć,
od blasku i zbytku
Tu wielcy
sprawują, swe wielkie misterium
W tym pałacu na
ścianach, tapeta różowa
Takie też obrusy,
kolor atramentu
Nawet kwiatami
pachną tu pisane słowa
Że zapytać muszę:
skąd tyle pigmentu
Czyż można słowami
zakląć rzeczywistość
Zapisaną kartką
ból zabandażować?
Kto ma wołać? (kto
rozmnożyć litość)
Na zwierzętach
skończcie eksperymentować
Czyż grzechem jest
krzyknąć; to nie tak być miało
(U mnie szczęście,
to stan, wolny od cierpienia)
A w Boskim planie,
każde żywe ciało
Służyć miało
światu do urozmaicenia
Niech mi będzie
wolno, odkryć, co zakryte
To od nas zależy,
kiedy zło się skończy
Trzeba głosić
wszędzie że jeden jest Święty
I że tylko
Chrystus, jest naszym obrońcą
Kto chce niech
myśl pryska, różowym lakierem
Mój styl
siermiężny i w zgrzebnej kapocie
Nie stać mnie, bym
była, gumowym klakierem
Więc nawet nie
marzę, by stanąć przy złocie
A gdyby duch mój,
nie chciał się załamać
Mam kłamać poezjo?
mam kłamać?
Pamięci
Marka Kotańskiego
Minął dwa tysiące
dwunasty Rok Pański
Z nim ważna, choć
smutna, dla Polski rocznica
Dziś lat
siedemdziesiąt miałby nasz Kotański
Ten czynnej
dobroci, niestrudzony siewca
Takiego Polaka
mogą nam zazdrościć
Mogą dyskutować o
rozmiarach straty
Lecz kogo zaraził
wirusem miłości
Obdarzy nią
innych, sam będąc bogatym
Ufał w poprawę
dzieci marnotrawnych
Przy zróżnicowanej
dla potrzeb metodzie
Był dla tonących,
kołem ratunkowym
Błądzącym, stawiał
drogowskaz przy drodze
On zagarniał pod
skrzydła jak kokosz pisklęta
Rany poranionych,
łagodził balsamem
By innych ocalić,
drzewa się nie lękał
Pod nim nam
zostawił, skrwawiony testament
Dzięki wykonawcom
i córce Joannie
Którzy to credo,
wiernie odczytali
Rosną Monary jak
te grzyby plenne
Świadectwa
wzniosłe, chociaż nie ze stali
On też w swoich
wizjach i Mielca nie minął
Z kamizelką czułą,
dla naszej młodzieży
Bodaj się cofnęła,
ta smutna godzina
Dumna niech będzie ziemia, pod którą on
leży
Śmiałe
marzenie
W Połoninie nad
Jordanem
Wielkie jakieś
zgromadzenie
Stają matki
zapłakane
Nawet nie kryją
cierpienia
A na brzegu orłów
kilka
Skrzydła swoje
rozpostarło
Dzieci wezmą do
kliniki
Żeby żadne nie
umarło
Mamy cieszą smutne
buzie
Nie płacz to nie
potrwa długo
Za granicą dobrzy
ludzie
Wrócą zdrowie swą
posługą
Naraz jakaś wrzawa
głośna
Zaraz potem chwila
ciszy
Skądś klinika tu
wyrosła
Już nikogo nikt
nie słyszy
Stoi anioł w
białej szacie
Wita oczy
zadziwione
Proszę, wchodźcie
wszystkie dzieci
Sale świetnie
urządzone
Jest to pomnik ku
czci zmarłych
Zrzucili się ofiar
krewni
Po dwieście pięćdziesiąt
denarów
Bo chcą zdrowie
wam zapewnić
Lecz błysnęło,
przyciemniało
Znikł pan doktor w
białej szacie
Tylko orły wciąż
czekają
I rodziny w pustej
chacie
W Połoninie nad
Jordanem
Walczy sumienie z
denarem
Ni
to ni sio
Klient nasz pan
Zawsze rację ma
Czytelnik nasz pan
Morał z tego
wynika
Pisać nam trzeba
tak
By nie zanudzić
Pana czytelnika
Biała kartka i
zdań parę
Niech w kąt idą
Pisma stare
Szyfr, dwuznacznik
metafora
Taka przyszła
teraz pora
Że poeci skracać
muszą
Warto zaoszczędzić
tuszu
Kryzys wszędzie,
pusto wszędzie
Kto przewidzi jak
to będzie
Czy musimy rozum
skracać
Swój i czytelnika
Bo on czasu mało
ma
I
nie będzie nas czytał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz