wtorek, 5 września 2017

Kardyś Józefa












Emerytowana nauczycielka matematyki z Czermina k. Mielca. Jej pasje to malarstwo i poezja. Członkini MTL i KŚT przy TMZM im. Wł. Szafera w Mielcu. Nie wydała własnego tomiku, ale jej wiersze były wielokrotnie nagradzane w różnych konkursach poetyckich i drukowane w almanachach pokonkursowych, w katalogach twórców, jak również w almanachach „Słowa”: „Z podróży na wyspy słowa” (2007), „W rytmie słowa”(2009), „Zanurzeni w słowie”(2011), „W dalszej i bliższej perspektywie” (So fern wie nah) oraz w „Artefaktach”- Mieleckim Roczniku Literacko-Kulturalnym (2012-2016). W roku 2011 ukazała się książka „ALBUM - urywek z życia Józefy Kardyś, Tomasza Pyciora, Jana Śpiewaka, Stanisława Kality i Stanisławy Owcarz”, gdzie znalazł się obszerny wybór jej wierszy.






PARK W NAŁĘCZOWIE

Łagodny powiew
I mruganie stokrotek pod drzewem
Zwinna wiewiórka
Tańczy po konarach
Drobne gałązki co kołyszą liście
Karmiąc je dawką słońca
Ucząc szmeru mowy
I rudzik wśród trawy
Rozgląda się wokoło
Wszystkiego ciekawy –
Kto przemierza alejki
Kto siedzi na ławce
Podfrunął i usiadł
Na gałęzi zielonej huśtawce
I szpak spacerujący
Wśród białych stokrotek
Zanurzający dziób w trawie

Piękne...
Posiedzę popatrzę podumam
Obraz namaluję duszą...
Potem 

GOŚCINNY KAZIMIERZ

Wzgórze Kazimierza
Ogląda nas zachwyconymi oczami
Spod kapelusza czerwonych dachów
Oplecionych majową zielenią
Nasycone światłem kamienne bruki
Tęczą się mienią
I tak czysto brzmią dzwony
W spokojnym powietrzu
Tak nas wita ich soczysta dźwięczność
Że wchodzenie w klimat miasteczka
To prawie jak wkraczanie w wieczność

Kazimierz ucieszył się widząc
Nasze nim zauroczenie
I pod stopy niczym dywan rzucił
Snopy światła i kamienic cienie
I gościnnie otworzył przed nami
Najpiękniejsze swoje zakątki
I pokazał miejscową kulturę
Piękne rzeźby obrazy pamiątki

MIĘDZY PIĘKNEM A MAJEM
 
W Kazimierzu zakwitły kapelusze turystów
I białe kawiarniane parasole
Na górze czai się piękno
Wisła lśni w dole
Wszystko spowite zielenią
Tak bogatą że nadzieję daje
Wkraczamy w przestrzeń ducha
Między pięknem a majem

Słońce igra z cieniami
Gubi świetlne korale
Tym że ktoś je pozbiera
Nie przejmuje się wcale
Turystów oprowadza
Ławkę w cieniu wskazuje
Dusze napełnia nostalgią
Bezczynność palet rujnuje

TO MIEJSCE

Dziwna obecność Pani naszej
Tu na tym wzgórzu Kazimierzowym
Ubogaca nas wrażliwością
I otwiera na zdumienia nowe
Daruje czyste przejrzyste milczenie
Od mówienia bardziej owocne
Obdarza wnętrza światłem kolorami
Przemienia serca w religijnie mocne

Namaluję bardzo prosty obraz
A im prostszy tym bardziej bogaty
Narysuję atmosferę tego miasta
Bez tytułu bez podpisu i bez daty
Niech spoglądający na obraz
Nad sobą się pozastanawia
I niech czyta jego tajemnicę
Co wszędzie niedomówienia zostawia

Piękno musi się dostać do wnętrza
Wszystkimi możliwymi zmysłami
I nie tylko to co jest obok
Lecz i to niewidoczne gdzieś nad nami
Życie bez podziwu dla niego
Jakieś liche wątłe i jałowe
Bez piękna i modlitwa wysycha
Ginie źródło siły duchowej

To miejsce ubrane w prostotę i siłę
Błyszczy owocnej twórczej pracy obietnicą
Tutaj się zastanawiamy
Nad istotną wielu doznań tajemnicą
Zauroczył mnie wiatr w twoich włosach
I milczenie uczące milczenia
I melodia wiślanej toni
Zbieżność w czasie naszego istnienia

PODZIWIAM

Siedzę pod parasolem
Wytchnienie nogom daję
Podziwiam piękny Kazimierz
Oplątany zielenią i majem
Kopiuję stare budowle
Zdobione frontony kamieniczek
Czerwone dachy pod niebem
I prześwity wąskich uliczek
I starą studnię i Rynek
I Wisłę i gołębie
To jeszcze nie ten Kazimierz
Bo trzeba wczuć się głębiej
W atmosferę miasteczka
W turystyczne klimaty
Odkryć w tym co widoczne
Swoiste mikroświaty
Galerie rękodzieła
Straganów parasole
Ujrzeć bogactwo dusz twórców
I tłumy turystów w dole
I ciepły nastrój ryneczku
I wspaniałe wiślane „gondole”

SZUKAM

Szukam skarbów wśród tomów,
Wersów, rozdziałów, słów...
Nim świat mój się całkiem zawali,
Czymś jeszcze zachwycę się znów.
I znalezioną perłę
Do innych skarbów dołączę,
Znów zbliżę się do Słowa,
Zbudzoną myśl dokończę.
Słowa srebrne i złote
W czystym lustrze odbite
Zawirują wśród myśli,
Ujrzą światy zakryte.
Co zrozumiem, zapiszę
Według rad mego Ducha –
W te najpiękniejsze słowa
Muszę dobrze się wsłuchać
I zatrzymać je w sercu,
By sensu Słowa nie zmienić.
Dlatego czerpię z minionych pokoleń –
Szukam korzeni.

JESTEM CZĄSTECZKĄ

Gdyby nie to i tamto,
Nie byłoby tego, tamtego...
I żałujemy poniewczasie
Lub też wstydzimy się czegoś,
A nie zdajemy sobie sprawy,
Że wszystko jest sprawą zamysłu Boskiego.

We właściwym czasie
nasze posłannictwo wypełnimy –
że nim sam Bóg kierował,
też się zdziwimy.
Zawsze myślimy, że coś zyskaliśmy
Dzięki naszym staraniom_
A „to przecież zamysł Stwórcy” –
Szepce Anioł.

Czy pracuję, czy się uczę,
Jem czy śpię –
Pan o tym wszystkim wie.
Nic nie uczynię bez wiedzy Jego –
Jestem cząsteczką planu Bożego.
  
DOBRA NOWINA
On szedł jak Pielgrzym
Do narodów z Dobrą Nowiną
W wielu językach darował światu
Słowa które nie przeminą

Dobra Nowina zburzyła
Porządek naszego myślenia
Naszego zapobiegania
Naszego na dobra patrzenia
Naszego mówienia słuchania
I o dostatek starania

Dobra Nowina zburzyła
Radość z bogactwa ziemskiego
I z wszystkich przyjemności
Bez udziału Wszechmogącego
Dobra Nowina nam każe
Całym życiem się cieszyć
Zatrzymać się nad Słowem
Choć świat wokół się spieszy

WYSTARCZYŁO
Tłumy stojące po kres horyzontu
W strugach deszczu
Wszyscy wsłuchani w Słowo
Deszcz łaski i wewnętrzne Światło
Rodzi się w każdym na nowo
Ogromny okrzyk radości
Z milionów serc
I brawa
Spontaniczne brawa
Dla Słowa sianego z Miłością do serc
Gdzie tylko pustynia lub trawa

Wystarczyło usłyszeć zobaczyć
Zjednoczenie serc wielu
By zrozumieć że jest świat duchowy
I ujrzeć swój początek celu

Wystarczyło znów wierzyć
Tak jak dziecko w Anioła Stróża
I odrodzić się widząc moc Ducha
Męża w bieli w kolejnych podróżach


POLECĘ

Polecę nitką babiego lata
Tam gdzie mnie nie ma
Gdzie jaśniejąca jesiennym słońcem
Ziemia

Wzniosę się na rękawie wiatru
Wśród liści złota
Może jak liście przyjdzie odlecieć
Ochota

A może zimą pośród zamieci
Wśród bieli śniegu
Jedna śnieżynka porwie mnie z sobą
W biegu

A może wiosną ulecę puszkiem
Dmuchawców białych
Albo w zamieci płatków jabłoni
Małych

Uniosę z sobą malutkie piękno
Zachwyty same
Gdzieś tam odnajdę schowaną w Pięknie
Mamę

WIDZENIE CHWILI

Tyle chwil umknęło mojej uwadze
Czegoś nie dostrzegłam
Nie usłyszałam
Nie usiłowałam zrozumieć

Czy dokładnie przyglądam się chwilom?
Czy potrafię się z każdą zaprzyjaźnić?
Ta sama chwila we mnie i obok mnie
I już jej nie ma

Chwile tak szybkie płochliwe
Nie da się żadnej zatrzymać
Zobaczyć jej piękna
Odczuć smak kształt zapach

Tracę je bezpowrotnie
Czuję że pozbawiam się czegoś ważnego –
Może wiary może nadziei może miłości
Może wszystkiego




OTWORZĘ

Otworzę drzwi słońcu
By nie musiało się wdzierać dziurką od klucza
By napełniło dom radością

Otworzę okno słońcu
Niech na ścianach płyną cienie ptaków
A firanka niech maluje na nich pnące różyczki

Otworzę dłonie słońcu
Niech włoży w nie mały złoty pieniążek
Na szczęście


W BŁĘKICIE

Aż po horyzont kwietna łąka
Aż po las siny

Niebo schyla się by dotknąć
Łąkowych kwiatów lustra jeziora
Moich włosów

Piję błękit oddycham niebem
Obok mnie ktoś zachłyśnięty
Tym samym błękitem
Oczarowany

Brzozy wybiegły z lasu
Zagarniając błękit nad łąką
Ramionami

Wiatr nurkujący w błękicie
Rozwichrzył wiechy trawom

Rajski krajobraz wplatam w swe myśli
Niewyrażalne
Z chwili obecnej z chwili błękitnej
Tkam subtelny piękny kilim wnętrza


TEJ NOCY

Jak tysiąc słońc tak światło tej nocy rozbłysło
Dosięgło sianka w żłobie bydląt co tam spały
Złotym blaskiem dotykając Rodziny Tułaczy
Wysławiających Boga nad Dzieciątkiem małym

Pasterzom czuwającym dane było słyszeć
Śpiew Nieba i Aniołów głoszących radosną nowinę
Ci biedni ludzie pierwsi pobiegli do szopy
By witać z Aniołami Najświętszą Dziecinę

Jeszcze byli królowie co proroctw nie lekceważyli
Światłu się dali prowadzić przez piaski pustyni
Dopóki Boga w Dziecku nie odkryli
Byśmy ich teraz mogli nazwać magami mądrymi

Kto dzisiaj podąża za Światłem co wytycza drogę
Głosu Aniołów w swym sercu  całym sobą słucha?
Święta nieudane bo nie było śniegu”
Choć w wielu duszach panuje ostra zawierucha


GONIĄC MYŚLI
                     
Sztuką wielką przeniknąć myśli piszącego
Jeśli sam autor  tego uczynić nie zdoła
Gdy wiersz się rodził w tępym pocie czoła
Mając na względzie sławę tylko tworzącego

Moja wrażliwość przecież inna niźli jego
I nasze myśli biegną różnymi ścieżkami
W przestrzeniach różnych innymi rytmami
Nie mogąc znaleźć języka wspólnego

Czytając słowa gęste tonę w niepewności
Czy mądrości nie minę czegoś nie przegapię
Czy biegnąc wśród tłumu sensów myśl się nie zasapie
Nie zgubi rytmu serca...  własnej wrażliwości...

Gdzie spocząć?... myśli spętać?... czy warto zawrócić?...
W wielowymiarowości światów słów swych myśli nie skłócić...
Gdzie dostrzec mądrość ukrytą która ubogaci?
Jak czytać między słowami aby nic nie stracić?

GDYBY TAK

Gdyby tak oczy serca szeroko otworzyć
Z miłością popatrzeć na lustro sumienia
Zmyć makijaż pozorów swej wyjątkowości
I szpanerstwo skrywające wewnętrzne cierpienia

Gdyby pozornie twardzi blask łzy pokazali
Egoiści obrośnięci w rzeczy przestali biadolić
Krótkowzroczność nie chciała widzieć tylko siebie
Gdyby z zakaźnej ślepoty tłum świata wyzwolić

Gdyby każdy potrafił dostrzec cudzą wartość
W prawdzie pozbawionej podejrzeń albo zmysłowości
Widząc coś więcej niż tylko człowieka w człowieku
Posiadł na zawsze wrażliwość czytania ludzkości

Gdyby nikt nie traktował innych jak powietrze
Zechciał ich ujrzeć dokładniej niż chodzące drzewa
W wielu nawet Marsz Mendelssohna płacze
Choć przed światem udają że w nich radość śpiewa

Za sąsiednimi drzwiami za dzielącą ścianą
Nie widzimy bólu krzywd łez i rozpaczy
Czasem dotykając tragedii doświadczamy światła
Pozwalającego kruchość własnego istnienia zobaczyć

Czemu światłość widzenia zawsze poniewczasie?
Krótko trwa w nas cudzy dramat w pokoju za ścianą
Ślepota serc aż po miarowy stukot ciszy nami rządzi -
Dzisiaj znów kogoś karmimy jakąś własną raną



ZAPOMNĄ

Tylko modlitwy docierają tam gdzie będziemy
Znają na pamięć drogę do krainy adoracji w ciszy

Może ktoś kiedyś podziękuje za nasze życie niedaremne
A może tylko zostanie niewdzięczna niepamięć
Tylko cichość błękitna zostanie

Świty zarosną trzcinami i psalmami ptaków
Światłem i cieniem ludzkich codzienności
A cisza strzec będzie po wieki
Echa szmeru paciorków różańca

JESIENNA CISZA

Cisza jesienna
Jak sianie maku
Z kołysanej wiatrem makówki

Jesienna cisza
Jak białe nitki
Lśniących w słońcu pajęczyn

Cisza jesienna
Jak śpiew liści
Lecących tanecznie na ziemię

Jesienna cisza
Jak poranna mgła
Pachnąca wieczornym ogniskiem

Cisza jesienna
Jak przerwa w koncercie
Żab ptaków pasikoników pszczół

Jesienna cisza
Jak zaduma zegara
Nad nieuniknionym przemijaniem piękna

Ciszę jesienną
Przerywa szmer zdrowasiek
I październikowych palców granie na różańcu

W OKNIE

Na chudej miedzy polna grusza
Złoto pszenicy lasu zasłona –
Okno z widokiem na okolicę
I zachód słońca w ognistych tonach

Wybiegam myślą w ciepło wieczoru
W żywiczno-ciepły aromat lasu
W ciszę tysięcy białych rumianków
Rozkołysanych ich znakiem czasu

W myślach wędruję wąską drożyną
Między łanami pszenicy żyta
Niosę modlitwę jasną przejrzystą
Z melodią co za serce chwyta

To moje miejsce na tym świecie -
Myślą swój podziw we wdzięczność zmieniam
I odnajduję nie sfałszowany
Sens przemyśleń mojego istnienia










































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz