Emerytowana
nauczycielka matematyki z Czermina k. Mielca. Jej pasje to malarstwo i poezja.
Członkini MTL i KŚT przy TMZM im. Wł. Szafera w Mielcu. Nie wydała własnego
tomiku, ale jej wiersze były wielokrotnie nagradzane w różnych konkursach
poetyckich i drukowane w almanachach pokonkursowych, w katalogach twórców, jak
również w almanachach „Słowa”: „Z podróży na wyspy słowa” (2007), „W rytmie
słowa”(2009), „Zanurzeni w słowie”(2011), „W dalszej i bliższej perspektywie”
(So fern wie nah) oraz w „Artefaktach”- Mieleckim Roczniku Literacko-Kulturalnym
(2012-2016). W roku 2011 ukazała się książka „ALBUM - urywek z życia Józefy
Kardyś, Tomasza Pyciora, Jana Śpiewaka, Stanisława Kality i Stanisławy Owcarz”,
gdzie znalazł się obszerny wybór jej wierszy.
PARK W NAŁĘCZOWIE
Łagodny powiew
I mruganie stokrotek pod drzewem
Zwinna wiewiórka
Tańczy po konarach
Drobne gałązki co kołyszą liście
Karmiąc je dawką słońca
Ucząc szmeru mowy
I rudzik wśród trawy
Rozgląda się wokoło
Wszystkiego ciekawy –
Kto przemierza alejki
Kto siedzi na ławce
Podfrunął i usiadł
Na gałęzi zielonej huśtawce
I szpak spacerujący
Wśród białych stokrotek
Zanurzający dziób w trawie
Piękne...
Posiedzę popatrzę podumam
Obraz namaluję duszą...
Potem
Łagodny powiew
I mruganie stokrotek pod drzewem
Zwinna wiewiórka
Tańczy po konarach
Drobne gałązki co kołyszą liście
Karmiąc je dawką słońca
Ucząc szmeru mowy
I rudzik wśród trawy
Rozgląda się wokoło
Wszystkiego ciekawy –
Kto przemierza alejki
Kto siedzi na ławce
Podfrunął i usiadł
Na gałęzi zielonej huśtawce
I szpak spacerujący
Wśród białych stokrotek
Zanurzający dziób w trawie
Piękne...
Posiedzę popatrzę podumam
Obraz namaluję duszą...
Potem
GOŚCINNY KAZIMIERZ
Wzgórze Kazimierza
Ogląda nas zachwyconymi oczami
Spod kapelusza czerwonych dachów
Oplecionych majową zielenią
Nasycone światłem kamienne bruki
Tęczą się mienią
I tak czysto brzmią dzwony
W spokojnym powietrzu
Tak nas wita ich soczysta dźwięczność
Że wchodzenie w klimat miasteczka
To prawie jak wkraczanie w wieczność
Kazimierz ucieszył się widząc
Nasze nim zauroczenie
I pod stopy niczym dywan rzucił
Snopy światła i kamienic cienie
I gościnnie otworzył przed nami
Najpiękniejsze swoje zakątki
I pokazał miejscową kulturę
Piękne rzeźby obrazy pamiątki
Wzgórze Kazimierza
Ogląda nas zachwyconymi oczami
Spod kapelusza czerwonych dachów
Oplecionych majową zielenią
Nasycone światłem kamienne bruki
Tęczą się mienią
I tak czysto brzmią dzwony
W spokojnym powietrzu
Tak nas wita ich soczysta dźwięczność
Że wchodzenie w klimat miasteczka
To prawie jak wkraczanie w wieczność
Kazimierz ucieszył się widząc
Nasze nim zauroczenie
I pod stopy niczym dywan rzucił
Snopy światła i kamienic cienie
I gościnnie otworzył przed nami
Najpiękniejsze swoje zakątki
I pokazał miejscową kulturę
Piękne rzeźby obrazy pamiątki
W Kazimierzu zakwitły kapelusze turystów
I białe kawiarniane parasole
Na górze czai się piękno
Wisła lśni w dole
Wszystko spowite zielenią
Tak bogatą że nadzieję daje
Wkraczamy w przestrzeń ducha
Między pięknem a majem
Słońce igra z cieniami
Gubi świetlne korale
Tym że ktoś je pozbiera
Nie przejmuje się wcale
Turystów oprowadza
Ławkę w cieniu wskazuje
Dusze napełnia nostalgią
Bezczynność palet rujnuje
I białe kawiarniane parasole
Na górze czai się piękno
Wisła lśni w dole
Wszystko spowite zielenią
Tak bogatą że nadzieję daje
Wkraczamy w przestrzeń ducha
Między pięknem a majem
Słońce igra z cieniami
Gubi świetlne korale
Tym że ktoś je pozbiera
Nie przejmuje się wcale
Turystów oprowadza
Ławkę w cieniu wskazuje
Dusze napełnia nostalgią
Bezczynność palet rujnuje
TO MIEJSCE
Dziwna obecność Pani naszej
Tu na tym wzgórzu Kazimierzowym
Ubogaca nas wrażliwością
I otwiera na zdumienia nowe
Daruje czyste przejrzyste milczenie
Od mówienia bardziej owocne
Obdarza wnętrza światłem kolorami
Przemienia serca w religijnie mocne
Namaluję bardzo prosty obraz
A im prostszy tym bardziej bogaty
Narysuję atmosferę tego miasta
Bez tytułu bez podpisu i bez daty
Niech spoglądający na obraz
Nad sobą się pozastanawia
I niech czyta jego tajemnicę
Co wszędzie niedomówienia zostawia
Piękno musi się dostać do wnętrza
Wszystkimi możliwymi zmysłami
I nie tylko to co jest obok
Lecz i to niewidoczne gdzieś nad nami
Życie bez podziwu dla niego
Jakieś liche wątłe i jałowe
Bez piękna i modlitwa wysycha
Ginie źródło siły duchowej
To miejsce ubrane w prostotę i siłę
Błyszczy owocnej twórczej pracy obietnicą
Tutaj się zastanawiamy
Nad istotną wielu doznań tajemnicą
Zauroczył mnie wiatr w twoich włosach
I milczenie uczące milczenia
I melodia wiślanej toni
Zbieżność w czasie naszego istnienia
Dziwna obecność Pani naszej
Tu na tym wzgórzu Kazimierzowym
Ubogaca nas wrażliwością
I otwiera na zdumienia nowe
Daruje czyste przejrzyste milczenie
Od mówienia bardziej owocne
Obdarza wnętrza światłem kolorami
Przemienia serca w religijnie mocne
Namaluję bardzo prosty obraz
A im prostszy tym bardziej bogaty
Narysuję atmosferę tego miasta
Bez tytułu bez podpisu i bez daty
Niech spoglądający na obraz
Nad sobą się pozastanawia
I niech czyta jego tajemnicę
Co wszędzie niedomówienia zostawia
Piękno musi się dostać do wnętrza
Wszystkimi możliwymi zmysłami
I nie tylko to co jest obok
Lecz i to niewidoczne gdzieś nad nami
Życie bez podziwu dla niego
Jakieś liche wątłe i jałowe
Bez piękna i modlitwa wysycha
Ginie źródło siły duchowej
To miejsce ubrane w prostotę i siłę
Błyszczy owocnej twórczej pracy obietnicą
Tutaj się zastanawiamy
Nad istotną wielu doznań tajemnicą
Zauroczył mnie wiatr w twoich włosach
I milczenie uczące milczenia
I melodia wiślanej toni
Zbieżność w czasie naszego istnienia
PODZIWIAM
Siedzę pod parasolem
Wytchnienie nogom daję
Podziwiam piękny Kazimierz
Oplątany zielenią i majem
Kopiuję stare budowle
Zdobione frontony kamieniczek
Czerwone dachy pod niebem
I prześwity wąskich uliczek
I starą studnię i Rynek
I Wisłę i gołębie
To jeszcze nie ten Kazimierz
Bo trzeba wczuć się głębiej
W atmosferę miasteczka
W turystyczne klimaty
Odkryć w tym co widoczne
Swoiste mikroświaty
Galerie rękodzieła
Straganów parasole
Ujrzeć bogactwo dusz twórców
I tłumy turystów w dole
I ciepły nastrój ryneczku
I wspaniałe wiślane „gondole”
Siedzę pod parasolem
Wytchnienie nogom daję
Podziwiam piękny Kazimierz
Oplątany zielenią i majem
Kopiuję stare budowle
Zdobione frontony kamieniczek
Czerwone dachy pod niebem
I prześwity wąskich uliczek
I starą studnię i Rynek
I Wisłę i gołębie
To jeszcze nie ten Kazimierz
Bo trzeba wczuć się głębiej
W atmosferę miasteczka
W turystyczne klimaty
Odkryć w tym co widoczne
Swoiste mikroświaty
Galerie rękodzieła
Straganów parasole
Ujrzeć bogactwo dusz twórców
I tłumy turystów w dole
I ciepły nastrój ryneczku
I wspaniałe wiślane „gondole”
SZUKAM
Szukam skarbów wśród tomów,
Wersów, rozdziałów, słów...
Nim świat mój się całkiem zawali,
Czymś jeszcze zachwycę się znów.
I znalezioną perłę
Do innych skarbów dołączę,
Znów zbliżę się do Słowa,
Zbudzoną myśl dokończę.
Słowa srebrne i złote
W czystym lustrze odbite
Zawirują wśród myśli,
Ujrzą światy zakryte.
Co zrozumiem, zapiszę
Według rad mego Ducha –
W te najpiękniejsze słowa
Muszę dobrze się wsłuchać
I zatrzymać je w sercu,
By sensu Słowa nie zmienić.
Dlatego czerpię z minionych pokoleń –
Szukam korzeni.
Szukam skarbów wśród tomów,
Wersów, rozdziałów, słów...
Nim świat mój się całkiem zawali,
Czymś jeszcze zachwycę się znów.
I znalezioną perłę
Do innych skarbów dołączę,
Znów zbliżę się do Słowa,
Zbudzoną myśl dokończę.
Słowa srebrne i złote
W czystym lustrze odbite
Zawirują wśród myśli,
Ujrzą światy zakryte.
Co zrozumiem, zapiszę
Według rad mego Ducha –
W te najpiękniejsze słowa
Muszę dobrze się wsłuchać
I zatrzymać je w sercu,
By sensu Słowa nie zmienić.
Dlatego czerpię z minionych pokoleń –
Szukam korzeni.
JESTEM CZĄSTECZKĄ
Gdyby nie to i tamto,
Nie byłoby tego, tamtego...
I żałujemy poniewczasie
Lub też wstydzimy się czegoś,
A nie zdajemy sobie sprawy,
Że wszystko jest sprawą zamysłu Boskiego.
We właściwym czasie
nasze posłannictwo wypełnimy –
że nim sam Bóg kierował,
też się zdziwimy.
Zawsze myślimy, że coś zyskaliśmy
Dzięki naszym staraniom_
A „to przecież zamysł Stwórcy” –
Szepce Anioł.
Czy pracuję, czy się uczę,
Jem czy śpię –
Pan o tym wszystkim wie.
Nic nie uczynię bez wiedzy Jego –
Jestem cząsteczką planu Bożego.
On szedł jak Pielgrzym
Do narodów z Dobrą Nowiną
W wielu językach darował światu
Słowa które nie przeminą
Dobra Nowina zburzyła
Porządek naszego myślenia
Naszego zapobiegania
Naszego na dobra patrzenia
Naszego mówienia słuchania
I o dostatek starania
Dobra Nowina zburzyła
Radość z bogactwa ziemskiego
I z wszystkich przyjemności
Bez udziału Wszechmogącego
Do narodów z Dobrą Nowiną
W wielu językach darował światu
Słowa które nie przeminą
Dobra Nowina zburzyła
Porządek naszego myślenia
Naszego zapobiegania
Naszego na dobra patrzenia
Naszego mówienia słuchania
I o dostatek starania
Dobra Nowina zburzyła
Radość z bogactwa ziemskiego
I z wszystkich przyjemności
Bez udziału Wszechmogącego
Dobra Nowina nam każe
Całym życiem się cieszyć
Zatrzymać się nad Słowem
Choć świat wokół się spieszy
Całym życiem się cieszyć
Zatrzymać się nad Słowem
Choć świat wokół się spieszy
WYSTARCZYŁO
Tłumy stojące po kres horyzontu
W strugach deszczu
Wszyscy wsłuchani w Słowo
Deszcz łaski i wewnętrzne Światło
Rodzi się w każdym na nowo
Ogromny okrzyk radości
Z milionów serc
I brawa
Spontaniczne brawa
Dla Słowa sianego z Miłością do serc
Gdzie tylko pustynia lub trawa
Wystarczyło usłyszeć zobaczyć
Zjednoczenie serc wielu
By zrozumieć że jest świat duchowy
I ujrzeć swój początek celu
Wystarczyło znów wierzyć
Tak jak dziecko w Anioła Stróża
I odrodzić się widząc moc Ducha
Męża w bieli w kolejnych podróżach
Tłumy stojące po kres horyzontu
W strugach deszczu
Wszyscy wsłuchani w Słowo
Deszcz łaski i wewnętrzne Światło
Rodzi się w każdym na nowo
Ogromny okrzyk radości
Z milionów serc
I brawa
Spontaniczne brawa
Dla Słowa sianego z Miłością do serc
Gdzie tylko pustynia lub trawa
Wystarczyło usłyszeć zobaczyć
Zjednoczenie serc wielu
By zrozumieć że jest świat duchowy
I ujrzeć swój początek celu
Wystarczyło znów wierzyć
Tak jak dziecko w Anioła Stróża
I odrodzić się widząc moc Ducha
Męża w bieli w kolejnych podróżach
Polecę nitką babiego lata
Tam gdzie mnie nie ma
Gdzie jaśniejąca jesiennym słońcem
Ziemia
Wzniosę się na rękawie wiatru
Wśród liści złota
Może jak liście przyjdzie odlecieć
Ochota
A może zimą pośród zamieci
Wśród bieli śniegu
Jedna śnieżynka porwie mnie z sobą
W biegu
A może wiosną ulecę puszkiem
Dmuchawców białych
Albo w zamieci płatków jabłoni
Małych
Uniosę z sobą malutkie piękno
Zachwyty same
Gdzieś tam odnajdę schowaną w Pięknie
Mamę
Tyle chwil umknęło mojej uwadze
Czegoś nie dostrzegłam
Nie usłyszałam
Nie usiłowałam zrozumieć
Czy dokładnie przyglądam się chwilom?
Czy potrafię się z każdą zaprzyjaźnić?
Ta sama chwila we mnie i obok mnie
I już jej nie ma
Chwile tak szybkie płochliwe
Nie da się żadnej zatrzymać
Zobaczyć jej piękna
Odczuć smak kształt zapach
Tracę je bezpowrotnie
Czuję że pozbawiam się czegoś ważnego –
Może wiary może nadziei może miłości
Może wszystkiego
OTWORZĘ
Otworzę drzwi słońcu
By nie musiało się wdzierać dziurką od klucza
By napełniło dom radością
Otworzę okno słońcu
Niech na ścianach płyną cienie ptaków
A firanka niech maluje na nich pnące różyczki
Otworzę dłonie słońcu
Niech włoży w nie mały złoty pieniążek
Na szczęście
Aż po horyzont kwietna łąka
Aż po las siny
Niebo schyla się by dotknąć
Łąkowych kwiatów lustra jeziora
Moich włosów
Piję błękit oddycham niebem
Obok mnie ktoś zachłyśnięty
Tym samym błękitem
Oczarowany
Brzozy wybiegły z lasu
Zagarniając błękit nad łąką
Ramionami
Wiatr nurkujący w błękicie
Rozwichrzył wiechy trawom
Rajski krajobraz wplatam w swe myśli
Niewyrażalne
Z chwili obecnej z chwili błękitnej
Tkam subtelny piękny kilim wnętrza
Jak
tysiąc słońc tak światło tej nocy rozbłysło
Dosięgło
sianka w żłobie bydląt co tam spały
Złotym
blaskiem dotykając Rodziny Tułaczy
Wysławiających
Boga nad Dzieciątkiem małym
Pasterzom
czuwającym dane było słyszeć
Śpiew
Nieba i Aniołów głoszących radosną nowinę
Ci
biedni ludzie pierwsi pobiegli do szopy
By
witać z Aniołami Najświętszą Dziecinę
Jeszcze
byli królowie co proroctw nie lekceważyli
Światłu
się dali prowadzić przez piaski pustyni
Dopóki
Boga w Dziecku nie odkryli
Byśmy
ich teraz mogli nazwać magami mądrymi
Kto
dzisiaj podąża za Światłem co wytycza drogę
Głosu
Aniołów w swym sercu całym sobą słucha?
„Święta
nieudane bo nie było śniegu”
Choć
w wielu duszach panuje ostra zawierucha
Sztuką wielką
przeniknąć myśli piszącego
Jeśli sam autor tego uczynić nie zdoła
Gdy wiersz się rodził
w tępym pocie czoła
Mając na względzie
sławę tylko tworzącego
Moja wrażliwość
przecież inna niźli jego
I nasze myśli biegną
różnymi ścieżkami
W przestrzeniach
różnych innymi rytmami
Nie mogąc znaleźć
języka wspólnego
Czytając słowa gęste
tonę w niepewności
Czy mądrości nie minę
czegoś nie przegapię
Czy biegnąc wśród
tłumu sensów myśl się nie zasapie
Nie zgubi rytmu
serca... własnej wrażliwości...
Gdzie spocząć?...
myśli spętać?... czy warto zawrócić?...
W wielowymiarowości
światów słów swych myśli nie skłócić...
Gdzie dostrzec
mądrość ukrytą która ubogaci?
Jak czytać między
słowami aby nic nie stracić?
Gdyby
tak oczy serca szeroko otworzyć
Z
miłością popatrzeć na lustro sumienia
Zmyć
makijaż pozorów swej wyjątkowości
I
szpanerstwo skrywające wewnętrzne cierpienia
Gdyby
pozornie twardzi blask łzy pokazali
Egoiści
obrośnięci w rzeczy przestali biadolić
Krótkowzroczność
nie chciała widzieć tylko siebie
Gdyby
z zakaźnej ślepoty tłum świata wyzwolić
Gdyby
każdy potrafił dostrzec cudzą wartość
W
prawdzie pozbawionej podejrzeń albo zmysłowości
Widząc
coś więcej niż tylko człowieka w człowieku
Posiadł
na zawsze wrażliwość czytania ludzkości
Gdyby
nikt nie traktował innych jak powietrze
Zechciał
ich ujrzeć dokładniej niż chodzące drzewa
W
wielu nawet Marsz Mendelssohna płacze
Choć
przed światem udają że w nich radość śpiewa
Za
sąsiednimi drzwiami za dzielącą ścianą
Nie
widzimy bólu krzywd łez i rozpaczy
Czasem
dotykając tragedii doświadczamy światła
Pozwalającego
kruchość własnego istnienia zobaczyć
Czemu
światłość widzenia zawsze poniewczasie?
Krótko
trwa w nas cudzy dramat w pokoju za ścianą
Ślepota
serc aż po miarowy stukot ciszy nami rządzi -
Dzisiaj
znów kogoś karmimy jakąś własną raną
ZAPOMNĄ
Tylko
modlitwy docierają tam gdzie będziemy
Znają
na pamięć drogę do krainy adoracji w ciszy
Może
ktoś kiedyś podziękuje za nasze życie niedaremne
A
może tylko zostanie niewdzięczna niepamięć
Tylko
cichość błękitna zostanie
Świty
zarosną trzcinami i psalmami ptaków
Światłem
i cieniem ludzkich codzienności
A
cisza strzec będzie po wieki
Echa
szmeru paciorków różańca
Cisza jesienna
Jak sianie maku
Z kołysanej wiatrem makówki
Jesienna cisza
Jak białe nitki
Lśniących w słońcu pajęczyn
Cisza jesienna
Jak śpiew liści
Lecących tanecznie na ziemię
Jesienna cisza
Jak poranna mgła
Pachnąca wieczornym ogniskiem
Cisza jesienna
Jak przerwa w koncercie
Żab ptaków pasikoników pszczół
Jesienna cisza
Jak zaduma zegara
Nad nieuniknionym przemijaniem piękna
Ciszę jesienną
Przerywa szmer zdrowasiek
I październikowych palców granie na różańcu
Na chudej miedzy polna grusza
Złoto pszenicy lasu zasłona –
Okno z widokiem na okolicę
I zachód słońca w ognistych tonach
Wybiegam myślą w ciepło wieczoru
W żywiczno-ciepły aromat lasu
W ciszę tysięcy białych rumianków
Rozkołysanych ich znakiem czasu
W myślach wędruję wąską drożyną
Między łanami pszenicy żyta
Niosę modlitwę jasną przejrzystą
Z melodią co za serce chwyta
To moje miejsce na tym świecie -
Myślą swój podziw we wdzięczność zmieniam
I odnajduję nie sfałszowany
Sens przemyśleń mojego istnienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz