Urodzona
21 lipca 1979 r. w Mielcu. Jest absolwentką filozofii na Uniwersytecie
Rzeszowskim, Pedagogiki Opiekuńczo-Wychowawczej w Akademii „Ignatianum” w
Krakowie oraz Oligofrenopedagogiki. Obecnie
pracuję z dziećmi niepełnosprawnymi w Ośrodku Rewalidacyjno-Wychowawczym w Pniu. Mieszka w Izbiskach, powiat mielecki.
Pisanie wierszy jest dla niej terapią oraz intelektualnym fotografowaniem rzeczywistości. Opisuję to, nad czym uda mi się zatrzymać z zagonionym świecie. Jej
wiersze były wyróżnione w ogólnopolskim konkursie literackim „Źródło” w
Tarnowie, w Ogólnopolskim Konkursie Literackim „Fundamenty” w Dębicy, a także
zdobyła pierwszą nagrodę w konkursie literackim organizowanym przez SCKiB w
Szczucinie „Salony Poezji”. W 2019 roku ukazał się jej debiutancki tomik poezji "Druga strona myśli".
Bezduszność
Gdyby ludzie nie
mieli uczuć
Świat byłby pełen
manekinów poruszających się po ulicach
Ludzie staliby na
przystankach,
wyglądaliby jak
towary porozstawiane w supermarkecie
Raz wyznaczona
droga, raz przyklejona mina
Raz podarowana
życiowa rola
Nikt by nie
przepraszał, bo nie byłoby winnych
Nikt by nie ranił,
nikt nie czułby się urażony
Wszystko byłoby
szaro-szare
Wszyscy byliby
transparentni
Świat wyglądałby
jak wielkie miasto z klocków lego
Przezroczysty byłby
los człowieka, nijaki i idealny
Człowiek wstawałby
rano i nie różniłby się od własnego budzika
Robiłby wszystko na
czas
Gdyby ludzie nie
mieli uczuć
Nikt by nie czuł,
że to jakiś problem
A światu byłoby to
jak zawsze obojętne
Tlen
Czas razem z krwią przepływa
przez twe żyły
Napełnia serce tlenem
Oddychasz
Każdy wydech, to wypuszczanie
utraconych chwil
Wdech nabieranie się, że one są
wieczne
Żyjesz by tracić witalność, by
zbierać z podłogi sok,
by na nowo próbować lepić z niego
maliny.
Podobno radość życia to stan
ducha.
Duch nie potrzebuje ani czasu,
ani krwi
Wyrzucam zegarek i respirator
Lecę
Myszołów
Siedzi na gałęzi, skulony, jak
ostatni menel,
który żebrze o ostatni papieros.
Wgapiony w jeden punkt, a w sumie
to nie wiadomo gdzie.
Tkwi posępnie i uporczywie na
drzewie.
Nie przeszkadza mu deszcz, wiatr
ani sroga zima.
Tkwi uparcie, kompletnie
niewzruszony.
Przesiaduje przy dość ruchliwej
drodze,
jednak odwrócony w stronę
otwartych pól.
Przejeżdżające samochody
nie robią na nim większego
wrażenia.
Jedynie przed zbliżającym się
człowiekiem ucieka,
Pewno ma rację.
Nigdy nie wiadomo, co takiemu do
głowy strzeli.
Jednak jego pozornie lekceważące traktowanie
otoczenia,
to strategia dopracowana do
perfekcji.
Majestatyczny lot,
dynamiczny rytm uderzeń skrzydłami,
precyzja lotu,
siła i piękno, łagodność i determinacja.
To można zobaczyć
na własne oczy,
o ile człowiek potrafi się na chwile zatrzymać.
O ile nie ogarnie
go chęć natychmiastowego wykonania
selfie.
Nie płosz
mądrzejszych od siebie, jeszcze masz szansę...
Myśli
Tworzą mnie myśli
Wlewają mi dusze w różne foremki
Ustalają mi pory roku
Jestem myślą, która dostosowuje
świat
do aury panującej wewnątrz mnie.
Za przyczyna myśli marznę w
środku lata.
Moje oczy widzą topiący się
asfalt,
Ciało skuwa lód.
Zdarzyło się nawet, że przez
kilka lat
miałam w sercu listopad.
Nie opuszczają mnie nigdy,
śpią ze mną w chmurach,
kręcą się wokół słońca.
Nie zawsze ostrzegają, że akurat
wracamy.
Nie raz miałam bolesne lądowanie
na ziemię.
Myślę swój świat, każdego dnia
tworzy się na nowo.
Ten sam, a za każdym razem inny.
Myśli mnie ratują lub topią,
w rzece niebylejakiej rozterki.
Jestem swoimi myślami, trzeba je
dobrze karmić.
Musze
być w dobrej formie
Powódź
Ludzie zalewają się nawzajem
słowami,
Jak wezbrane rzeki na wiosnę,
nadmiar słów potrafi zalać piwnice
ludzkich serc.
Na zalanych polach duszy,
bardzo trudno zasiać choćby
ziarenko nadziei.
Niektórzy ludzie zdołali
wybudować swoje domy
na wyższym poziomie terenu poznania,
im wezbrane potoki moczą jedynie
czubki butów.
Trudniej mają Ci, którzy pomimo
ostrzeżeń
postanowili pozostać w dolinie
niskiej samooceny.
Jak tylko potoki słów zatopią ich
wartości,
muszą wylewać wodę wiadrami
zapobiegliwości,
lub na stałe podłączają pompę
asekuracji,
która wypompowuje nadmiar słów.
Najlepiej jednak wyprowadzić się
w góry.
Gdzie bije źródło, tam nie ma
powodzi.
Przerwa istnienia
W chwili narodzin
wyrwałam światu kawałek
rzeczywistości
Od tamtej chwili tłamszę go i
formuję po swojemu
Najpierw zalewałam go mlekiem,
A mama wycierała go pieluchą
Rósł razem ze mną
Przekształcałam go i farbowałam
w zależności od nastroju i
potrzeby
Wszechświat jakoś sobie bez niego radzi
Tylko zastanawiam, się czy nie
jestem
Jego czarną dziurą…
Świt
Cisza
Drzewa jakby zastygły, ani
listek drgnie
Niebo drzemie, lekko rozjaśnione
Łuna pomarańczowej poświaty
nadaje chmurom morelowy odcień
Słychać dzwony kościelne w oddali
Przyroda przygotowuje się do kolejnego dnia
Noc dzieli się z dniem istnieniem
Ludzie za chwile zaczną się budzić
Będą krzątać się, w
pośpiechu pić kawę
Będą narzekać, że czas znowu
tak goni
Czas od wieków ten
sam,
Lecz świt za każdym razem inny
Pełen tajemnicy, niesie bezmiar możliwości
Świeżych, nowych, nietkniętych
W srebrne koronki, utkane siecią pajęczą ubiera bramy
I otwiera je zapraszając nowy dzień
Mewa
Tlen
Czas razem z krwią przepływa
przez twe żyły
Napełnia serce tlenem
Oddychasz
Każdy wydech, to wypuszczanie
utraconych chwil
Wdech nabieranie się, że one są
wieczne
Żyjesz by tracić witalność, by
zbierać z podłogi sok,
by na nowo próbować lepić z niego
maliny.
Podobno radość życia to stan
ducha.
Duch nie potrzebuje ani czasu,
ani krwi
Wyrzucam zegarek i respirator
Lecę
Urlop
Dziś biorę sobie urlop od siebie
Nic nie zrobię, by trzymać się w pionie
Każdego dnia trzymam się pod rękę
z równowagą
Dziś nie zrobię nic
Niech miota mną czas i
wspomnienia
Dziś nie chce stać twardo na
nogach
Nie będę ani się śmiać ani
smucić,
Mój wyraz twarzy będzie
transparentny jak powietrze,
Bo nie dam się ani uszczęśliwić
ani obrazić
Nie będę zastanawiała się, ani
snuła planów
Nie będę myślała czy sens ma sens,
czy życie ma w sobie życie
Czasami trzeba od siebie odejść
Utarte schematy wrzucić do pralki
na długie pranie
Trzeba pozwolić po prostu
przepływać krwi
Od serca do serca
Czasami trzeba jedynie oddychać
i na tym skupić całą swa uwagę
Dziś biorę urlop i nie będę,
skupiona aż do bólu na swojej
samoświadomości
Ciało potrafi przetrwać bez
bezdusznego myślenia
Są na to miliony dowodów.
Dziś biorę urlop od siebie
Bezpłatny
Najwyżej odliczą mi ten dzień od
wiecznej emerytury.
Szlak
Spakuję plecak i
pójdę dziś w góry.
Spakuję to co
najważniejsze.
Spakuję wszystko to,
co trzyma mnie blisko ziemi.
Może dam radę ten
ciężar wynieść tam hen, na sam szczyt.
Na samo dno spakuje
rozczarowania i niezadowolenie.
Dołożę nieprzespane
noce,
niepokój i
opakowanie wątpliwości.
Na sam wierzch
dołożę niezrozumienie, kłótnie o nic.
Jeszcze tylko worek
niewysłuchanych modlitw.
Zawiąże to bardzo
mocno, by po drodze nic mi nie wypadło.
Przymocuje butelkę otuchy.
Gdy droga trudna, chce
się pić.
Wyjdę ze schroniska
samym świtem,
gdy jeszcze dachy
domów oddychają miarowym snem.
Pójdę na sam
szczyt, latarka nadziei oświetli mi szlak.
Gdy dotrę do celu,
opróżnię swój bagaż.
Zostawię Ci go tu
Boże.
Tu masz bliżej,
wyciągniesz tylko dłoń,
może spotykamy się
w połowie drogi?
Wrócę sama, lekkim
krokiem z pustym plecakiem.
Być może jak tu
kiedyś wrócę,
to pozostawię
jedynie zachwyt.
Zima
Ziemia pod śniegiem ma święty
spokój
Nie znosi ciężaru ciężkich maszyn
Nie drepczą jej ludzie
wymierzając działki
Nie słychać polnych zwierząt, nie
tętni życiem
Czeka
Zimny śnieg ciepło ją otula
Nie ma większej ciszy niż ta zimą
Zima to prezent od natury.
Relaks dla umęczonej ziemi,
by mogła odrodzić się,
ukryć w środku swego snu.
To lekcja pokory, po której
już za kilka chwil
wybiegną na korytarz wiosny,
radosne, rozkrzyczane rośliny i
zwierzęta
niczym dzieci, gdy usłyszą
dzwonek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz