piątek, 10 marca 2017

Michalski Zbigniew

                                                      











Mielecki poeta, członek ZLP,  aforysta, redaktor pism literackich i animator kultury, urodził się 11 września 1952 r. w Mielcu. Jest absolwentem Liceum Ogólnokształcącego im. Janka Bytnara w Kolbuszowej. Zdobywał laury ogólnopolskich konkursów literackich w dziedzinie poezji, fraszki i aforyzmu. W czasach wolnej Polski współtworzył, wraz innymi znanymi osobowościami, mieleckie środowisko literackie jako założyciel długoletni (2006-2016) prezes Grupy Literackiej „Słowo” przy TMZM im. Wł. Szafera w Mielcu. Zredagował w tamtym czasie pięć antologii, pięć tomików i pięć numerów „Artefaktów” – Mieleckiego Rocznika Literacko-Kulturalnego. Od marca 2017 roku pełni funkcję prezesa Mieleckiego Towarzystwa Literackiego. Debiutował tomikiem „Na pięciolinii życia”(2004). Wydał także: „Zakręty”(2008), „Jeszcze”(2009), „Schody”(2010), „Na przekór gwiazdom”(2016), „Balans bieli i czerni” (2018), „Circulus vitiosus”(2019) i "Klangor złotych myśli". Jego poezja trafiła do 20. antologii poza Mielcem. Opublikował liczne artykuły w pismach regionalnych i literackich. Za swoje zasługi dla literatury odznaczony odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”(2009) i „Brązowym Krzyżem Zasługi” (2014), nagrodzony Nagrodą Zarządu Województwa Podkarpackiego (2016) i Nagrodą Honorową Zarządu Oddziału ZLP Rzeszów (2017, 2022).

 


Sen o Arkadii zmyślonej
z zamyślenia i powiewów wyobraźni
utkałem dla nas niebo
dopóki krystalicznie czysty dzień
nie porwał resztek scenografii

leżeliśmy na złotym dywanie gwiazd
otuleni gruba kołdrą nocy
zapełnialiśmy zgłoskami czułości
nowe wersy snu

beztroscy jak dwa niewinne anioły
przenosiliśmy
wszystkie nasze codzienne sprawy
za siedem gór i mórz

tam gdzie czas
ma smak wyśmienitej czekolady
tam gdzie świat wciąż trąci majem
a każdy dzień usłany kwiatami

dopieszcza spokój naszych serc
ptaszęce kwilenie umysłów

Oczywista oczywistość

                      Mojej Muzie

gdybyś nie istniała
potrzebowałbym boskich przymiotów

by wskrzesić piękno
co przekroczyło próg mego serca
w niewidzialny sposób
muśnięciem czarodziejskiej różdżki
przyoblekło zmysły
przeorało świadomość

od kiedy mam cię we krwi
przepływasz cicho
spłaszczoną falą swojego ciepła
kanionami żył

gdybyś nie istniała
budziłbym się każdego dnia
łakomy jak nigdy na szczęście

które dotąd niezwykle rzadko
przypominało sobie o tym

że istnieję z krwi i kości

Przyłęk – muśnięcie wiosny

                Irenie Komanieckiej

wymykam się z miasta
po radość wiosny
po bardzo dawno niesłyszany
koncert symfoniczny lasu

wymykam się niepostrzeżenie
głęboko w pamięć
tam gdzie życie rozpoczęte
stawiało pierwsze kroki

by pieścić serce
odgłosem chłodnego deszczu
i dzwonów kościółka
poruszanych lekkim wiatrem

jeszcze głębiej
niż to kiedykolwiek robiłem

gdzie zawsze znajdę coś
co przywraca ład mego serca
daje radość
małą krztynę satysfakcji

Czerwcowe divertimento

mrok zza firanki na balkonie
jak wyziębiona istota
próbuje schronić się pomiędzy murami

odkąd jedna z lamp nie świeci
a druga ledwie zipie
pojedynczymi przebłyskami wysyła
zawiły komunikat dla świata

każda noc tańcuje kankana
wedle enigmatycznej choreografii
przesila moje spojrzenie
dużą porcją darmowych emocji

trudniej położyć głowę
pod zmasowaną kanonadą światła
wypłynąć w rejs
ku nieodkrytym dotąd krainom

doścignąć tysiąc zórz
za siedmioma morzami

dotrzeć do portu poranka

Muzyczny desant

                     Mai i Andrzejowi Sikorowskim

muzyczny desant na rogatkach miasta
nieopodal pałacu Oborskich
uderza w ciepłe liryczne tony

hen za horyzont
sunie dźwięków kawalkada
burzy się krew
w niejednym złaknionym sercu

ach chwilo trwaj dziś
nieskończenie długo
unoś do nieba każdą bratnią duszę
niech gra muzyka póki wieczór młody

i noc pazurem powita nas z marszu
przybiegnie tkliwa
ku pałacowej gawiedzi
aby uronić łzę ze szczęśliwych oczu

muzyczny desant na rogatkach miasta
nieopodal pałacu Oborskich
zaczarowuje wieczór po krakowsku
odfruwa paralotnią mgły

tam gdzie nas nie ma

Rosyjska ruletka

nie ma dla nas miejsca na ulicach
tylko śmierć za nami drepce
ukryta pod maską terrorysty-amatora
woła prosto z mostu Allah Akbar

i zostawia krwawy odcisk niewiernym
kilogramy bluźnierczego trotylu
zrzucając klątwę krnąbrnym
co usiłują żyć podług innej wiary

nie ma dla nas miejsca w kościołach
tylko nicość czeka na sługi Pana
zbrojna w maczetę ręka innowiercy
która nie zadrży przed świętością

i zostawia bolesny ślad człowiekowi
spragnionemu chwili wytchnienia
od krwiożerczych ideologii
fanatyzmu szamanów religijnych

odkąd diabeł gra z całym światem
w rosyjską ruletkę
zło chodzi nagie między ludźmi
już nie musi zakrywać twarzy

Próba laudacji
          Jarosławowi Jaśnikowskiemu

bardzo trudno opisać krzyk
przerażonych myśli
ze wszystkich stron oblężonych
przez szwadrony trwogi

najtrudniej pisać własną legendę
co przetrwa każde ciężkie czasy
zmieni bieg historii
stosownie do swoich założeń   

uśpi czujność tyranów
biegle władających nowomową
przekroczy kordony
by zdobyć niedostępny szczyt

z wysokiego pułapu sensu
pofrunie lekko w dal
jak jaskółka przeniesie iskrę
od której rozgorzeje płomień

Zew Syzyfowej pieśni

czasami człowiek gubi sens
na swojej zawiłej drodze
lub idzie tam gdzie rządzi zło
nie świeci nigdy słońce

albo zwyczajnie cieniem jest
potyka się o bezkres nocy
co sprawia że oddałby życie
za jeden dzień spokojny

za uśmiech losu kiedy raptem
odwiedzi go znów szczęście
i opromieni każdy dzień
kropelką słonecznego nieba

czasami człowiek
stacza się w głęboką przepaść
musi wtedy podźwignąć mrok
górujący nad całym światem

by ktoś usłyszał jego głos
zew Syzyfowej pieśni

Anons nie w pełni matrymonialny
nie szukam kobiety
aby wziąć ją na krótką smycz
poprowadzić jak swoją zdobycz
pokazywać światu myśliwskie trofeum
nie szukam sprzątaczki
służącej co spełni każdy mój kaprys
nie szukam bogini zajętej
ale wolnej od wszelkich nałogów 
przesądów zabobonów bajd
nie szukam paniusi bez wad
nie szukam damy do towarzystwa
dla urządzania rautów
libido-podobnych 
nie szukam babki uzależnionej
od mamony
nie szukam pracoholiczki
ani też nieporządnej dziewki
może nawet grzeszyć urodą
nie szukam hrabianki
która otoczy się służbą
lecz pięknej duchem madonny
co odda pokłon mym myślom
przewleczonym przez ucho igielne

List do Steda
zostawiłeś nam lot trzmiela
wplątany w pijacki oddech nocy
gdy bardzo łatwo spada się na dno
trudno wybić trzonowy ząb ciemności

znaleźć własną ścieżkę wznoszenia
ten jedyny pośród wielu trakt
wokół którego mrok rzednie od ręki
a niebiosa wymownie milczą

zostawiłeś nam pieśń nieskończoną
kręcąc dla siebie przesadny bicz
ze snów co dryfują jak obłoki
podczas niepojętych porywów serca

cóż nieszczęśni poczniemy bez ciebie
i błysku twojej elokwencji
nikt nie zdoła nas już poruszyć
nową kropką nad ypsylonem

Gdybanie

a może by tak pójść
na całość w tan
rozkołysać się niczym bąk
wirować dopóki starczy energii

umykać wszelkim złym emocjom
sprzątać z drogi okruchy ciemności
pokazać swoje drugie imię
epos postaci nieposkromionej

wbrew sobie nie kapitulować
lecz sprytnie sparować każdy cios
gdy siła złego zmusza nas
do rewizji życiowych planów

i niestrudzenie dnie okrążać
pomimo że nielekko dalej brnąć
w śmiech hien przyczajonych

które dybią tylko
żeby rozszarpać uległą padlinę

Przedjesienna bukolika

wieczór z wprawą magika rozsypał ciszę
w przepastnych płucach świata
wśród rozstajów i pejzaży zaokiennych
Morfeusz nawiedzony pląsa na palcach

zmęczony czas usypia nie pytając
o czym opowiadają spadające gwiazdy
których światło
pokrywa ciemność urokliwą patyną

wczorajsze rozterki zawstydzone
wyszły znienacka trzaskając drzwiami
płyciutka noc śpiewa bluesa
zapełnia sen świata wyrazistą fabułą

bezsenność niczym naga gołąbeczka
grucha przed mymi oczyma

myśli bezwstydnica
że chwyciła skutecznie wołu za rogi

gdy tymczasem to tylko zając

Słowiańskie poezjowanie

Gościom Festiwalu Poezji Słowiańskiej
w Mielcu

poeci z różnych krajów kultur
i języków
potrącają najczulsze z czułych
struny liryki
pod batutą Aleksandra Nawrockiego
odczarowują sny
przed mielecką publicznością

płynie poezja co nie zna granic
niosą się w dal jak po sznurku
odgłosy ekstazy
okraszone słowiańską nutą
muskają subtelnie zapachem egzotyki
wyobraźnię widzów
tańcującą skocznego kankana
pomiędzy eksplozjami rzęsistych oklasków
a jesienną szarugą

zaprzyjaźnieni literaci na scenie słowa
dają swoje popisowe show

Game is over

strawiłem nareszcie
kilka stron niewątpliwych dyrdymałów
wierszoklety od siedmiu boleści
który nie zdążył dorosnąć

błyskawicznie wyrzucam je z siebie
poza granice umysłu
bez sztuczek wymazuję z pamięci
resztki dyletanckiej kolekcji

gra skończona
pomiędzy uzębieniem niszczarki
znikają ostatnie ślady
topornego ilorazu inteligencji

już tylko pustka głucho pojękuje
w jego miejscu
śmieciowy dance macabre
przynosi zbawienną ulgę

Spacer po linie

trudno wejść powtórnie do tej samej rzeki
obciążonym bagażem złych doświadczeń
w wyświechtany uśmiech
tchnąć świeżość co oczaruje tłumy

aby znaleźć swój wewnętrzny szczyt
trzeba bez emocji stąpać po ziemi i linie

nawet tej która pręży z dumą muskuły
nad bezdenną przepaścią

aby znieść trud wspinaczki
trzeba mieć cierpliwość alpinisty
omijać szerokim łukiem
lawiny zdradliwych przeciwności

podpierać wyśrubowane ambicje
nieszablonowym myśleniem

tak wyrazistym
że przełamie każdą konsternację

doda skrzydeł na grani

Bukolika z wyciętego lasu

w każdym spróchniałym drewnie
są odgłosy lasu
wycyzelowane takty jego melodii
rodem nie z tej ziemi

nanizane na nitki perfekcji
oddają wiernie zasłyszane dźwięki
które można słuchać bez końca
jak najpiękniejsze perełki

gdy snują się myśli podobne
dziesiątkom pierzastych obłoków
sunących po niebie
ponad milczącą taflą wody

w każdym spróchniałym drewnie
jest szelest igliwia i rozmowy liści
a bawoły z wyciętego lasu
znów tratują resztę sielskiej iluzji 

sprowadzają mit długowieczności
do parteru

Bóg postradał zmysły

kiedy tworzył tę przepiękną kobietę
aby wodziła na pokuszenie
nogami i szyją dłuższymi od żyrafy
rewelacyjnie skrojoną talią

była bacznie obserwowana
przez tysiące par adamowych oczu
budziła zgrozę dewotek
pętała często języki plotkarkom  

pisała legendę cudownym ciałem
piersiami a także zadkiem
jak „Wolność” Eugéne`a Delacroix
przewodziła stadom ciekawskich

Bóg postradał więcej niż zmysły
umyślnie podjął ryzyko tworzenia
bo pewnie nic lepszego wtedy
nie miał do roboty

Modlitwa niecierpliwa

Matko Boska od koszmarów sennych
podszyta strachem Pani
gdy przychodzisz atramentową nocą
aniołowie sypią blask pod Twoje stopy

słychać modlitwę warg ledwie żywych
ciał co czym prędzej chcą powrócić
w objęcia Morfeusza
zostawić półmrok demonom i biesom

o najdroższa ucieczko świata
wesprzyj rozterki uciśnionych osób
niech przeżyją po raz kolejny
muśnięcie niewidzialnego anioła snu

a gdy staną u niebieskich bram
niechaj ich wnuki rozrzucą prochy  
tam gdzie jest miejsce najmilsze
każdej ufającej duszy








1 komentarz:

  1. Bardzo zgrabne, piękne kompozycje słowne. Potrafią poruszyć serce, dotrzeć do duszy i zainteresować umysł. Pieknie dziękuję za tę poezję ! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń