Mielecki
poeta, członek ZLP, aforysta, redaktor
pism literackich i animator kultury, urodził się 11 września 1952 r. w Mielcu.
Jest absolwentem Liceum Ogólnokształcącego im. Janka Bytnara w Kolbuszowej.
Zdobywał laury ogólnopolskich konkursów literackich w dziedzinie poezji,
fraszki i aforyzmu. W czasach wolnej Polski współtworzył, wraz innymi znanymi
osobowościami, mieleckie środowisko literackie jako założyciel długoletni
(2006-2016) prezes Grupy Literackiej „Słowo” przy TMZM im. Wł. Szafera w
Mielcu. Zredagował w tamtym czasie pięć antologii, pięć tomików i pięć numerów
„Artefaktów” – Mieleckiego Rocznika Literacko-Kulturalnego. Od marca 2017 roku
pełni funkcję prezesa Mieleckiego Towarzystwa Literackiego. Debiutował tomikiem
„Na pięciolinii życia”(2004). Wydał także: „Zakręty”(2008), „Jeszcze”(2009),
„Schody”(2010), „Na przekór gwiazdom”(2016), „Balans bieli i czerni” (2018), „Circulus vitiosus”(2019) i "Klangor złotych myśli". Jego poezja trafiła do 20. antologii poza Mielcem.
Opublikował liczne artykuły w pismach regionalnych i literackich. Za swoje
zasługi dla literatury odznaczony odznaką „Zasłużony dla Kultury
Polskiej”(2009) i „Brązowym Krzyżem Zasługi” (2014), nagrodzony Nagrodą Zarządu
Województwa Podkarpackiego (2016) i Nagrodą Honorową Zarządu Oddziału ZLP
Rzeszów (2017, 2022).
Sen o Arkadii zmyślonej
z
zamyślenia i powiewów wyobraźni
utkałem
dla nas niebo
dopóki
krystalicznie czysty dzień
nie
porwał resztek scenografii
leżeliśmy
na złotym dywanie gwiazd
otuleni
gruba kołdrą nocy
zapełnialiśmy
zgłoskami czułości
nowe
wersy snu
beztroscy
jak dwa niewinne anioły
przenosiliśmy
wszystkie
nasze codzienne sprawy
za
siedem gór i mórz
tam
gdzie czas
ma
smak wyśmienitej czekolady
tam
gdzie świat wciąż trąci majem
a
każdy dzień usłany kwiatami
dopieszcza
spokój naszych serc
ptaszęce
kwilenie umysłów
Mojej Muzie
gdybyś
nie istniała
potrzebowałbym
boskich przymiotów
by
wskrzesić piękno
co
przekroczyło próg mego serca
w
niewidzialny sposób
muśnięciem
czarodziejskiej różdżki
przyoblekło
zmysły
przeorało
świadomość
od
kiedy mam cię we krwi
przepływasz
cicho
spłaszczoną
falą swojego ciepła
kanionami
żył
gdybyś
nie istniała
budziłbym
się każdego dnia
łakomy
jak nigdy na szczęście
które
dotąd niezwykle rzadko
przypominało
sobie o tym
że
istnieję z krwi i kości
Irenie Komanieckiej
wymykam
się z miasta
po
radość wiosny
po
bardzo dawno niesłyszany
koncert
symfoniczny lasu
wymykam
się niepostrzeżenie
głęboko
w pamięć
tam
gdzie życie rozpoczęte
stawiało
pierwsze kroki
by
pieścić serce
odgłosem
chłodnego deszczu
i
dzwonów kościółka
poruszanych
lekkim wiatrem
jeszcze
głębiej
niż
to kiedykolwiek robiłem
gdzie
zawsze znajdę coś
co
przywraca ład mego serca
daje
radość
małą
krztynę satysfakcji
mrok
zza firanki na balkonie
jak
wyziębiona istota
próbuje
schronić się pomiędzy murami
odkąd
jedna z lamp nie świeci
a
druga ledwie zipie
pojedynczymi
przebłyskami wysyła
zawiły
komunikat dla świata
każda
noc tańcuje kankana
wedle
enigmatycznej choreografii
przesila
moje spojrzenie
dużą
porcją darmowych emocji
trudniej
położyć głowę
pod
zmasowaną kanonadą światła
wypłynąć
w rejs
ku
nieodkrytym dotąd krainom
doścignąć
tysiąc zórz
za
siedmioma morzami
dotrzeć
do portu poranka
Mai i Andrzejowi
Sikorowskim
muzyczny
desant na rogatkach miasta
nieopodal
pałacu Oborskich
uderza
w ciepłe liryczne tony
hen
za horyzont
sunie
dźwięków kawalkada
burzy
się krew
w
niejednym złaknionym sercu
ach
chwilo trwaj dziś
nieskończenie
długo
unoś
do nieba każdą bratnią duszę
niech
gra muzyka póki wieczór młody
i
noc pazurem powita nas z marszu
przybiegnie
tkliwa
ku
pałacowej gawiedzi
aby
uronić łzę ze szczęśliwych oczu
muzyczny
desant na rogatkach miasta
nieopodal
pałacu Oborskich
zaczarowuje
wieczór po krakowsku
odfruwa
paralotnią mgły
tam
gdzie nas nie ma
nie ma dla nas miejsca na
ulicach
tylko śmierć za nami
drepce
ukryta pod maską
terrorysty-amatora
woła prosto z mostu Allah
Akbar
i zostawia krwawy odcisk
niewiernym
kilogramy bluźnierczego trotylu
zrzucając klątwę
krnąbrnym
co usiłują żyć podług
innej wiary
nie ma dla nas miejsca w kościołach
tylko nicość czeka na
sługi Pana
zbrojna w maczetę ręka
innowiercy
która nie zadrży przed
świętością
i zostawia bolesny ślad
człowiekowi
spragnionemu chwili
wytchnienia
od krwiożerczych
ideologii
fanatyzmu szamanów
religijnych
odkąd diabeł gra z całym
światem
w rosyjską ruletkę
zło chodzi nagie między
ludźmi
już nie musi zakrywać
twarzy
Jarosławowi Jaśnikowskiemu
bardzo trudno opisać
krzyk
przerażonych myśli
ze wszystkich stron oblężonych
przez szwadrony trwogi
najtrudniej pisać własną legendę
co przetrwa każde ciężkie
czasy
zmieni bieg historii
stosownie do swoich
założeń
uśpi czujność tyranów
biegle władających
nowomową
przekroczy kordony
by zdobyć niedostępny szczyt
z wysokiego pułapu sensu
pofrunie lekko w dal
jak jaskółka przeniesie
iskrę
od której rozgorzeje
płomień
czasami człowiek gubi
sens
na swojej zawiłej drodze
lub idzie tam gdzie
rządzi zło
nie świeci nigdy słońce
albo zwyczajnie cieniem
jest
potyka się o bezkres nocy
co sprawia że oddałby życie
za jeden dzień spokojny
za uśmiech losu kiedy raptem
odwiedzi go znów
szczęście
i opromieni każdy dzień
kropelką słonecznego
nieba
czasami człowiek
stacza się w głęboką
przepaść
musi wtedy podźwignąć
mrok
górujący nad całym
światem
by ktoś usłyszał jego
głos
zew Syzyfowej pieśni
nie szukam
kobiety
aby wziąć ją na krótką smycz
aby wziąć ją na krótką smycz
poprowadzić
jak swoją zdobycz
pokazywać
światu myśliwskie trofeum
nie szukam
sprzątaczki
służącej
co spełni każdy mój kaprys
nie szukam
bogini zajętej
ale wolnej
od wszelkich nałogów
przesądów zabobonów bajd
nie szukam paniusi bez wad
przesądów zabobonów bajd
nie szukam paniusi bez wad
nie szukam
damy do towarzystwa
dla
urządzania rautów
libido-podobnych
nie szukam
babki uzależnionej
od mamony
nie szukam pracoholiczki
ani też nieporządnej dziewki
nie szukam pracoholiczki
ani też nieporządnej dziewki
może nawet
grzeszyć urodą
nie szukam
hrabianki
która otoczy się służbą
lecz pięknej duchem madonny
która otoczy się służbą
lecz pięknej duchem madonny
co odda
pokłon mym myślom
przewleczonym
przez ucho igielne
List do Steda
zostawiłeś
nam lot trzmiela
wplątany w
pijacki oddech nocy
gdy bardzo
łatwo spada się na dno
trudno wybić
trzonowy ząb ciemności
znaleźć własną
ścieżkę wznoszenia
ten jedyny
pośród wielu trakt
wokół
którego mrok rzednie od ręki
a niebiosa
wymownie milczą
zostawiłeś
nam pieśń nieskończoną
kręcąc dla
siebie przesadny bicz
ze snów co
dryfują jak obłoki
podczas
niepojętych porywów serca
cóż
nieszczęśni poczniemy bez ciebie
i błysku
twojej elokwencji
nikt nie
zdoła nas już poruszyć
nową kropką
nad ypsylonem
a
może by tak pójść
na
całość w tan
rozkołysać
się niczym bąk
wirować
dopóki starczy energii
umykać
wszelkim złym emocjom
sprzątać
z drogi okruchy ciemności
pokazać
swoje drugie imię
epos
postaci nieposkromionej
wbrew
sobie nie kapitulować
lecz
sprytnie sparować każdy cios
gdy
siła złego zmusza nas
do
rewizji życiowych planów
i niestrudzenie
dnie okrążać
pomimo
że nielekko dalej brnąć
w śmiech
hien przyczajonych
które
dybią tylko
żeby
rozszarpać uległą padlinę
Przedjesienna bukolika
wieczór z wprawą magika rozsypał ciszę
w przepastnych płucach świata
wśród rozstajów i pejzaży zaokiennych
wśród rozstajów i pejzaży zaokiennych
Morfeusz nawiedzony pląsa na palcach
zmęczony czas usypia nie pytając
o czym opowiadają spadające gwiazdy
o czym opowiadają spadające gwiazdy
których światło
pokrywa ciemność urokliwą patyną
wczorajsze rozterki zawstydzone
wyszły znienacka trzaskając drzwiami
płyciutka noc śpiewa bluesa
zapełnia sen świata wyrazistą fabułą
wyszły znienacka trzaskając drzwiami
płyciutka noc śpiewa bluesa
zapełnia sen świata wyrazistą fabułą
bezsenność niczym naga gołąbeczka
grucha przed mymi oczyma
myśli bezwstydnica
że chwyciła skutecznie wołu za rogi
gdy tymczasem to tylko zając
Gościom Festiwalu Poezji Słowiańskiej
w Mielcu
poeci z różnych krajów kultur
poeci z różnych krajów kultur
i języków
potrącają najczulsze z czułych
potrącają najczulsze z czułych
struny liryki
pod batutą Aleksandra Nawrockiego
odczarowują sny
przed mielecką publicznością
pod batutą Aleksandra Nawrockiego
odczarowują sny
przed mielecką publicznością
płynie poezja co nie zna granic
niosą się w dal jak po sznurku
odgłosy ekstazy
okraszone słowiańską nutą
muskają subtelnie zapachem egzotyki
wyobraźnię widzów
tańcującą skocznego kankana
pomiędzy eksplozjami rzęsistych oklasków
a jesienną szarugą
zaprzyjaźnieni literaci na scenie słowa
dają swoje popisowe show
strawiłem nareszcie
kilka stron
niewątpliwych dyrdymałów
wierszoklety od siedmiu boleści
który nie zdążył dorosnąć
wierszoklety od siedmiu boleści
który nie zdążył dorosnąć
błyskawicznie wyrzucam
je z siebie
poza granice umysłu
bez sztuczek wymazuję z pamięci
poza granice umysłu
bez sztuczek wymazuję z pamięci
resztki dyletanckiej
kolekcji
gra skończona
pomiędzy uzębieniem niszczarki
znikają ostatnie ślady
topornego ilorazu inteligencji
już tylko pustka głucho pojękuje
gra skończona
pomiędzy uzębieniem niszczarki
znikają ostatnie ślady
topornego ilorazu inteligencji
już tylko pustka głucho pojękuje
w jego miejscu
śmieciowy dance macabre
przynosi zbawienną ulgę
śmieciowy dance macabre
przynosi zbawienną ulgę
trudno wejść powtórnie do tej
samej rzeki
obciążonym bagażem złych
doświadczeń
w wyświechtany uśmiech
tchnąć świeżość co oczaruje
tłumy
aby znaleźć swój wewnętrzny
szczyt
trzeba bez emocji stąpać po
ziemi i linie
nawet tej która pręży z dumą
muskuły
nad bezdenną przepaścią
aby znieść trud wspinaczki
trzeba mieć cierpliwość
alpinisty
omijać szerokim łukiem
lawiny zdradliwych przeciwności
podpierać wyśrubowane ambicje
nieszablonowym myśleniem
tak wyrazistym
że przełamie każdą konsternację
doda skrzydeł na grani
w każdym
spróchniałym drewnie
są odgłosy lasu
wycyzelowane
takty jego melodii
rodem nie z tej
ziemi
nanizane na nitki
perfekcji
oddają wiernie
zasłyszane dźwięki
które można
słuchać bez końca
jak
najpiękniejsze perełki
gdy snują się
myśli podobne
dziesiątkom
pierzastych obłoków
sunących po
niebie
ponad milczącą
taflą wody
w każdym
spróchniałym drewnie
jest szelest
igliwia i rozmowy liści
a bawoły z
wyciętego lasu
znów tratują
resztę sielskiej iluzji
sprowadzają mit
długowieczności
do parteru
kiedy tworzył tę przepiękną kobietę
aby wodziła na
pokuszenie
nogami i szyją
dłuższymi od żyrafy
rewelacyjnie skrojoną
talią
była bacznie
obserwowana
przez tysiące par
adamowych oczu
budziła zgrozę
dewotek
pętała często
języki plotkarkom
pisała legendę cudownym
ciałem
piersiami a także
zadkiem
jak „Wolność” Eugéne`a Delacroix
przewodziła stadom ciekawskich
Bóg postradał więcej niż zmysły
umyślnie podjął ryzyko tworzenia
bo pewnie nic lepszego wtedy
nie miał do roboty
Matko Boska od koszmarów sennych
podszyta strachem Pani
gdy przychodzisz atramentową nocą
aniołowie sypią blask pod Twoje stopy
słychać modlitwę warg ledwie żywych
ciał co czym prędzej chcą powrócić
w objęcia Morfeusza
zostawić półmrok demonom i biesom
o najdroższa ucieczko świata
wesprzyj rozterki uciśnionych osób
niech przeżyją po raz kolejny
muśnięcie niewidzialnego anioła snu
a gdy staną u niebieskich bram
niechaj ich wnuki rozrzucą prochy
tam gdzie jest miejsce najmilsze
każdej ufającej duszy
Bardzo zgrabne, piękne kompozycje słowne. Potrafią poruszyć serce, dotrzeć do duszy i zainteresować umysł. Pieknie dziękuję za tę poezję ! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń