Rocznik 1951. Inżynier. Ukończył Politechnikę
Śląską – Wydział Automatyki i Informatyki. W przeszłości kierował Wydziałem
Automatyki w WSK PZL Mielec. Jest
współtwórcą Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej EUROPARK „Wisłosan” o
znaczącej i chlubnej w przeszłości w powoływaniu stref ekonomicznych. Od siedmiu
lat jest prezesem zarządu w spółce zajmującej się produkcją urządzeń
elektronicznych. Prywatnie „poeta po godzinach”, traktujący pisanie poezji jako
kolejny po felietonach sposób na przekazywanie innym ludziom swojego spojrzenia na świat i prowadzenia swoistej
walki o idee, w które wierzy i którymi chciałby „zarazić” innych. Wydał pięć
zbiorów poezji, w kolejności „Antymateria”, „Szukając domu. Wiersze wędrujące”,
„Dies irae? Wiersze niepolityczne”, „Jak Piłat” i „Komórki rakowe”. Szczególnie
czwartą książkę poetycką „Jak Piłat”, będącą tematycznie i stylistycznie pewną
zamkniętą całością, uważa za ważną dla siebie jako poety i człowieka. Stanowi
ona swoiste rozliczenie z życiem, z wiarą, ze sobą samym, swoimi wyborami,
postępowaniem. Sam autor twierdzi, że wszystko co napisał wcześniej, powstało
tylko dlatego, by ona mogła powstać. Jak przystało na amatora, jest także „bajkopisarzem
po godzinach”. Napisał kilkadziesiąt
bajek, z których dwie już wydano w bajkowych zbiorach, a jedna nawet została
jakąś laureatką. Pozostałe czekają na ostateczne opracowanie i wydanie
książkowe. Póki co można je czytać na bajkowym blogu. Ostatnio jego pisanie
zostało docenione przez Zarząd Główny Związku Literatów Polskich. W dniu 22
września został przyjęty w poczet członków ZLP. Jest już czwartym członkiem ZLP
w Mielcu. W przygotowaniu ma szósty tomik wierszy, roboczo zatytułowany „44
wiersze o sensie życia”. Zdecydowanie także zamierza zakończyć redakcję swoich
około 50 bajek i przynajmniej część z nich wydać drukiem. Bo do tej pory prozą wyrażał publicznie swoje
poglądy jedynie w felietonach, pisanych jak wszystko inne „po godzinach”. Tych
felietonów, co do których stracił już rachubę,
napisał około 700, zarówno do mieleckiej prasy lokalnej, mieleckich
portali i swojego bloga. Sprawiło to, że jego opinie, jego głos felietonisty
jest słyszalny w mieleckim światku i brany pod uwagę, kształtując opinię wielu mielczan
w wielu sprawach.Rok temu został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, przyznanym
przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, za działalność na rzecz krzewienia kultury.
Komórki rakowe
dzień zwyczajny niezwyczajnością
każdego
elementu całości
po wielokroć multiplikowany w organizm
społeczności z daleka
identyczny
w osobności staje się
indywiduum niosącym niespodziankę
cechy ludzkie otrzymał przypadkiem lub
nie
wolna wola pozwala na degenerację
materiału
genetycznego wzorca pokoleń nie
upilnował
brodaty Mojżesz wybrany na strażnika
wybranych do czynienia na obraz i
podobieństwo
jak odtwarzać nie zniekształcając
nie dodając rys na gładzi nieskalanej w
pierwotnym zamyśle
duszy nie trzeba poszukiwać bo jej nie
ma
w materialnym kokonie zamieszkała
pustka
wypełniana rakowaciejącą materią
ciała obce traktujące siebie jak części
całości tkwią nienazwane
macierzysto lub macierzyńsko
powielając zło
odporne
Przeczytałem…..
przeczytałem sto wierszy
i nic
nie zostało w pamięci
słów bezlik
nie tworzy
jakości
która by ponad czas
więc nie wiem czy pisać
sto pierwszy
choć może ten będzie inny
mądry i pięknie skrojony
na moją wyobraźnię
i zasób słów
w sam raz
i może w nim będzie idea
prosta choć niebanalna
z dużej litery
Prawdy
choćby maleńki kruch
którego czas nie zmiele
jak ziarno
lecz w popiele
niby „dyjament” przetrwa
poety duch
list do kończącego epokę
zbliża się
koniec kolejnej epoki
nawet tego nie zauważasz pochłonięty
zapominaniem faktów niemiłych pamięci
historii
która wyrzeźbiła jak wadi linie twoich
dłoni
zanim napiłeś się z nich wody
by orzeźwić umysł
skleroza dotyka mających
dawać
świadectwo
wiem że śmieszą cię słowa
bądź czujny dumny podejrzliwy wierz
choć przychodzi jak złodziej a nie
znasz
dnia ani godziny
ale nie śmiej się rankiem
jakby nigdy
nic
gromadzisz elektroniczne równoważniki
złota które wybłyszczało
zanim zobaczyłeś słońce
usiadłeś w Jego cieniu
materialność szafy z orzecha
muru kładzionego rękami ziemi
wpisanych w pergaminy hipotek
roztapia się w elektronicznych atrapach
własności czegokolwiek
skruszyłeś w swoich dłoniach
opokę
rozsypując piasek po niej
w spotkaniach wszystkich ze wszystkimi
prosta zastępowalność bliskich
związków
dzieci z matką
i ojcem
bóg umarł
uwierzyłeś
w śmierć
panicznie boisz się
zmartwychwstania
romantycznemu poecie
poezja zrodzona nocą
jest nocnikiem
do którego
wrzuca wszystkie niestrawności
nocne bóle głowy rwanie
stawów
niedomagania prostaty
erotyczne uniesienia
wkurzające stukanie w sufit
i inne gówna
które cisną w brzuchu i głowie
więc się wypróżnia i podaje
do przetrawienia
klakierom
poezji
będą cmokali próbując
i żaden nie powie
że gówno to
gówno
wielkie sprawy będą leżały
jak porzucona po gwałcie
kobieta
mówię
mówię swoim głosem w stadzie
wron
rozdziobujących na kawałki ścierwo
świat wyrzucony wbrew
oczekiwaniom
wchodząc w konwencję młodych poetów
musiałbym powiedzieć że jestem
pojebany
ani chcę umierać ani rozpaczać nad
zbiorem gówna
ani rozdzierać pazurami ran porannych
wieczornie beznadziejnych
jak samotna wieczność
nie idę na całość nie piszę
testamentów
wylizanych obleśnie jak lizaki
nasze powszednie
nic spływa do gardła
w pijanej rozkoszy w której
musiałbym utonąć albo
rzygnąć rzeczywistością
nie gaszę petów na stopach ołtarza
bo palę kadzidła i mirry
gwoździe wbijam w deski
a wyciągam z ran
w których obraz
mam szacunek do średniowiecza
wbrew wszystkiemu
bo nie znoszę prymitywnych
uproszczeń wypluwanych
intelektualnie
staram się mówić na ile starczy słów
radujcie się
w modlitwie szukam
radości
mówię
Niemiłosierny Samarytanin
nie lamentuję medialnie nad losem
wychudłych dzieci uciekających przed
śmiercią
współczuję przez chwilę nim przeminie
wizualna szczelina w zasłonie obojętności
wychudłych dzieci uciekających przed
śmiercią
współczuję przez chwilę nim przeminie
wizualna szczelina w zasłonie obojętności
nie płaczę na losem
przerażonych ludzi uciekających przed
grozą
wojny oddalone jak grafiki Goyi
bezkrwawe memento dla dnia
dzisiejszego
przerażonych ludzi uciekających przed
grozą
wojny oddalone jak grafiki Goyi
bezkrwawe memento dla dnia
dzisiejszego
nigdy nie wierzyłem
w nowy wspaniały świat bo jestem
uczciwy wobec tego który jest
Nieogarniony
w nowy wspaniały świat bo jestem
uczciwy wobec tego który jest
Nieogarniony
nie spałem nie śniłem
na jawie uładzony świat landrynek
nie zasłodził goryczy
świata prawdy
oczu
na jawie uładzony świat landrynek
nie zasłodził goryczy
świata prawdy
oczu
w każdym ból jest jak gniazdo os
pilnujących miodu
nie uczynimy innych na wzór
podobieństwo nasze
pilnujących miodu
nie uczynimy innych na wzór
podobieństwo nasze
z oddalenia Samarii niosę jedynie
los
los
wyciągniętą dłoń dwa złote
uczynki by pomóc jednemu
gdy kapłani mediów wznoszą hałaśliwe modły
o równości
milionów
uczynki by pomóc jednemu
gdy kapłani mediów wznoszą hałaśliwe modły
o równości
milionów
oni będą w drodze do skończenia
naszego świata pełni bólu który jest
i będzie
naszego świata pełni bólu który jest
i będzie
nie umiem
nie umiem zaprzyjaźnić się z żadnym
podmiotem lirycznym
ani stwarzać światów bardziej
lirycznych niż mój własny
rozpięty jak pajęczyna pomiędzy
dziesięcioma palcami
wskazaniami serdecznymi małymi
przykazaniami
a wiecznością
ten świat bez pękniętych rur i aort
gdzie mózg i komputer pracują bez
wirusów
a miłość jest jak przejrzyste powietrze
bez którego nie da się żyć i które
pozwala widzieć
najodleglejsze piękno
jest światem tak nudnym dla każdego
podmiotu lirycznego
że muszę w nim być
jedynym bohaterem
nie potrzebuję w nim szukać Boga bo
jest wszędzie
ani pytać o sens istnienia bo istnieję
a nawet rozstrzygać co to jest Prawda
bo kto inny zrobił to na zawsze
właściwie pozostało mi tylko pilnować
drogi
kiedy dzień zamienia się w noc
i pisać jedynie
drogowskazy
może gdybym był głodny
a nikt by mnie nie nakarmił
albo spragnionemu nikt nie dałby pić
zaprzyjaźniłbym się z lirycznym poetą
który za chleb stałby się ghostwriterem
mojego ja
moje ciało
jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm
chociaż
nie brakuje na nim łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym
otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią
moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku
jako naczynie robocze jest
częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki by unosiły na sobie świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo
wieczorami stara się być częścią
rodowych sreber
naczyniem stołowym godnym
szacunku
naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem niechcianego losu
chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt
we wszystkich jego wcieleniach
próbując odkształcić
unicestwić piękno
tylko dusza naczynia kuchennego
jeszcze stawia opór
Minitraktat o robakach
milczenie jest znamieniem robaka ale
krzyczę
nie jestem robakiem
choć z ziemi wyszedłem i z niej
wszystko
czym żyję
jestem biały i miękki jak pędrak który
też z ziemi do słońca
jestem bezbronnie ukształtowany na
obraz
niepodobieństwa do czegokolwiek
innego niż ja sam
choć żem tylko jednostką
w ogromie wijącego się stada
mam lub nie mam kośćca
kwestia wychowania i zachowań stadnych
wykształcenia mózgu
w systematyce organizmów mogę być
bezkręgowcem i pasożytem
podział wprowadza najczęściej ktoś u
bram
czyniących wolnymi
obuty w ciężkie buty
boję się
że zależnie od fazy rozwoju
uzna mnie za pędraka obleńca lub glistę
ludzką
dlatego krzyczę
nie jestem robakiem
94
Iwonie
Nie umiem stwarzać światów
bardziej lirycznych niż mój własny
rozpięty jak pajęczyna pomiędzy
dziesięcioma palcami
wskazaniami serdecznymi małymi
przykazaniami
a wiecznością
to świat bez pękniętych rur i aort
mózg i komputer pracują w nim bez
porażeń
a miłość jest jak przejrzyste powietrze
przez nie podziwiam piękno
ból dziewiętnastu z Siloe nie boli
i rozważam nieskończoności w których
doskonały Bóg akceptuje moją nudną
radość
nie urodzi się z niej diament wiersza
chrzczony bólem
krwawiącego boga
może gdybym był głodny
a nikt nie dałby mi jeść
albo chory i nikt by mnie nie odwiedzał
ghostwriter mojego ducha stworzyłby
mnie na nowo
w nowy podmiot liryczny
życie nie jest warte wielkiej poezji
którą rodzi ból hioba
a jednak są jak awers i rewers
życie i pustka
popiół
pozostałość
produkt procesu spalania
oczywistość
gdy nie pytamy z czego
i dlaczego
jego pyliste cząsteczki osadzały się na
twarzach
w płucach na butach
bezboleśnie
zrodzone z bólu drażnią spojówki
wyciskają łzy
cząsteczki popiołu są szare
z białymi ziarenkami ludzkich kości
rozsiane w ziemi wrastają w nią znakami
trudnymi do odczytania
pozostałość to pamięć do rozdzielenia
mak kosteczek dla kopciuszka
popiół dla macochy
czy lepiej się nie urodzić?
nie czekać nie szukać?
lecz jeśli jest wybór
to musi być coś przed
i coś po
popielec pokutny
bezcielesny
postny
pozostałość
element łączny
jest zawsze coś co spina
części w całość
może to mutra lub matka
tkanka łączna nawet
myśl
wiązka promieniowania zimna
jak wyobrażenie nieskończoności
właściwie nie wiadomo dlaczego
poszczególne elementy
całości
które pielęgnują w sobie wyobrażenie
odrębności
karmią je jak wątłą roślinę
w nadziei kwiatu który zerwą
czynią potem wiele by łączyć
rozłączne
pytanie o całość jest
pytaniem dominującym każdego
fragmentu niezależnie
od głębi
i związku z Absolutem
jest pytaniem ostatecznym
które rodzi się w upopielonych dłoniach
pełnych ziemi
łączącej wszystko
cyjanowodór
ziemia
okrzemkowa
skała
organogeniczna pancerzyków
przemian
fizjologicznych
organizmów
odtruwa
kiedy
wchłonąć łyżeczkę dziennie
obniża
ciśnienie
krwi i poziom cholesterolu
polepsza
stan paznokci
i włosów
przyspiesza
gojenie
złamań
pomaga
stracić na
wadze
usuwa
świąd ropnie
i wrzody
działa
bakteriobójczo
oczyszcza jelita
zwalcza
pasożyty
układu pokarmowego
wchłania
grzyby
pierwotniaki wirusy endotoksyny pestycydy metale ciężkie
a potem je wydala
poza organizm
jako śmieci
wchłania
także cyjanowodór
a potem go
uwalnia
poza puszką
insektycyd
cyklon B
do tępienia
szkodników
produkt
fabryki cukru i degussa
cyjanowodór
bez zapachu
międzynarodowe
towarzystwo zwalczania szkodników
pomagało w
dezynsekcji
niewinni czyści
Niemcy
w piecach
degussa przetapiano
złote plomby
Żydów
ukryty
czeka na
odkrywcę
spowiedź ojca Lohna
zwykły nazi
kolekcjoner
neszama wypuszczał w niebo
jak kółeczka dymu
znawca cygar i Bacha
wyobraź sobie milion aureol
skłębionych u bramy
siódmego nieba
zwykły zakonnik
trochę z innej rzeczywistości
jakby na uboczu zbrodni
w Auschwitz
rozmawiali po niemiecku
na koniec
Hoess obiecał Lohnowi
śmierć
dwa dni to dużo
kiedy się na nią czeka
dwa dni to mało
kiedy się liczy milion łez
w dymowych aureolach
milion zbrodni
przelanych z pamięci pierwszego
w życie drugiego
jakby piekło wlało się w przedsionek raju
zaowocowało
niezrozumiałym miłosierdziem
dla zbrodniarza
czy można w dwa dni
wyznać winy
okazać skruchę
postanowić poprawę
uzyskać odpuszczenie grzechów
za milion dusz
czy pokutą może być wyrok
trybunału
który nie jest Sądem
Ostatecznym
komu grzechy odpuścicie
są im odpuszczone
w imię Bożego Miłosierdzia
wierzę
Mówili: Jésus est Dieu.
Skoro zabito Boga,
trudno wierzyć,
że ktoś zabija
w Jego imię.
Gdy prawem człowieka
nie zdołano uczynić nieśmiertelności,
a jedynie śmierć na życzenie,
jej przypadkowość
staje się absurdem.
Czyż nie jest śmierć niespodziewana
wpisana
w porządek świata? Jak przestroga,
zachętą
do bycia gotowym?
Mówili: Je suis Charlie.
Dwunastu
zginęło za nasze
wartości.
Czy naprawdę
kawałkowanie Boga
jest wartością,
której należy
bronić ?
Gdy wydrwimy
wszystkie świętości,
pozostaną spalone
biblioteki.
Liberté, égalité,
fraternité
powykręcane po
arabsku?
Moja wiara czerwienieje
krwią
jesieni,
francuskie
więzienia wypełniaja synowie Allacha.
Są jak pustynne
osły, wierzgające na świat.
Nie zrozumieją:
foi, l'espérance, l'amour
świnie
moja koszerność to brak chemii
w tym co kupuję w sklepie
i świnie
z którymi nie jadam
wspólnota celów
przy żłobie wypełnionym żarciem po
brzegi
okraszonym pikantnym
świństwem niestrawnym
jak rzygowiny
jest równie niekoszerna
jak trucizna
czterej Żydzi
w koszernym markecie
zaszlachtowani
przez świnie
są mi braćmi
o nich mówię
jestem Yohan Yoav Philippe Francois
choć moja koszerność
to tylko wspólna
chemia
ołów-ek
dumnie podniesiony środkowy ołówek
pierdolcie się
kobiety rezygnują z wypieszczonych
tipsów
zamiast
ostry jak pocisk
grafit
znaczy tyle co brud
za paznokciem
możecie im narysować!
możecie sobie zamazać!
zakolorować wszystkie place!
nietrwałą kredę spłucze deszcz
że półtora miliona
tak jak wy
pokazuje? kreśli po asfalcie?
może nieopatrznie pokazują
niebo? kreślą znaki na piasku?
bronią wspólnych wartości?
została wam tylko wszystkowolność
ateiści nie zostają szahidami
cenią życie!
swoje
zamordowali
sto milionów
są zmęczeni
konsumują!
mamy dla was kwiaty
my mamy dla was ołów
vide, cui fide
co należy poświęcić
ku pamięci
wybiórczej
wygodnej jak buty blahnika
bym dzisiejszy
nie pamiętał pożaru mostu
tylko pożar tęczy
jak europejczyk
bym za zwieńczenie swych starań
miał oscara
miast z oskomą przyjmować
honor
kogo należy oświecić
może dzieci
górnika
tępego robola
który żre i żąda od rządu
a i tak pieprzenie wszystko
od polskości wyjedzie
volkswagendeutsch
za chlebem
boże
czyż można głupszą klasę
kończyć
niż klasa polityczna
nasza
więc dlaczego
klaszcze klasa
pytających o Idę
nie stawiając pytania
gdzie i po co
idę
bardzo
smutna kolęda dla Jarosława
święto nieświęte jak opłatek
bez słowa
przemieniony w kartkę lub
mejl
tak pusty że wyrazy
wstydzą się swojej kolejności
rzucone echem nie powraca
kamień stworzyłem
by zaprzeczyć
swej niemożności
chcę nim zamknąć
grotę lub grób
syzyfia praca
uniosę kamień wbrew
logice
by się narodził ze mnie człowiek
omnipotentny
w swej małości
z tego co-m mówił świat
poskładam
dla innych żyć
w kamienie wgadam
mą prawdę aby pozostała
po mnie w nicości
bo prawdy nie przykryjesz kłamstwem
kamienia
nie podniesiesz siłą
by ból znieczulić pustym słowem
gdy ktoś się rodzi ktoś
umiera
wśród osiemnastu jestem
w drodze
kamienie lecą już na głowę
Świątek -
kolęda trochę mniej smutna dla Gabrieli
nad czyim losem czuwasz
dzisiaj
samotny
w dziupli swej kapliczki
jak stara sowa
oczy mrużysz
niedowidzące choć ogromne
czy szukasz
pluszowego misia
którego zgubił mały chłopiec
na samym końcu
swej podróży
chociaż próbował
nie zapomnieć
a może hołdu chcesz
od wiatru
co ci jedyny hołdy składa
w świecie
gdzieś tylko częścią drzewa
w postaci rzeźby trwasz
w bezruchu
bo przecież nie masz mocy
żadnej
modlitwa w tobie
nie dojrzewa
jak w gnieździe w którym była łaska
a teraz martwa miękkość puchu
szkoda mi ciebie
boś na obraz
duch twój uleciał wraz z ptakami
i już nie zmartwychwstanie
wiosną
szkoda mi siebie
że za wami
nie odleciałem do tych krain
tam gdzie modlitwy
w drzewach rosną
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz