Syn Tadeusza i
Marii z domu Nurko. W 1935 r. rodzina Kłaczyńskich przeniosła się do Mielca,
gdzie najpierw w pobliskim Szczucinie, a później w Mielcu, pisarz uczęszczał do
szkoły podstawowej. W 1951 roku zdał egzaminy maturalne w Państwowej Szkole Ogólnokształcącej
Stopnia Licealnego im. St. Konarskiego w Mielcu (obecnie I Liceum
Ogólnokształcące). W latach szkolnych należał do organizacji młodzieżowych. W
1957 r. ukończył studia na Wydziale Weterynarii UMCS - WSR w Lublinie. Przez
lata pracy zawodowej pracował, w różnych miejscowościach, na stanowisku lekarza
weterynarii. Za swą pracę wyróżniony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu
Odrodzenia Polski (1980) oraz odznakami resortowymi, a także regionalnymi.
Równolegle do pracy zawodowej pisał utwory literackie.
Napisał:
Popielec (1981), powieść, na kanwie której zrealizowano serial telewizyjny pod tym samym tytułem (premiera 1984);
Napisał:
Popielec (1981), powieść, na kanwie której zrealizowano serial telewizyjny pod tym samym tytułem (premiera 1984);
Wronie pióra (1986),
tryptyk mikropowieści;
Anioł się roześmiał (1994),
powieść (na zlecenie TVP);
I pies też człowiek (1997),
dzienniki lekarza weterynarii;
I kot ma duszę (2001), druga
część dzienników, z lat 1996-1999;
Miejsce (2005), cykl
powieściowy, w pięciu tomach, obrazujący obyczajowe i historyczne uwikłania
ludzkich losów na tle epoki w realiach prowincjonalnego, galicyjskiego
miasteczka;
Zasiek polski (2008),
dwutomowa kontynuacja Miejsca;
Skorpionada (2010),
powieść radiowa na kanwie Miejsca;
Zobaczyć rzeczywistość… Włodzimierz Kłaczyński w
rozmowie z Januszem Termerem (2013),
wywiad-rzeka, seria Portrety Literackie pod redakcją Stanisława Nyczaja.
Wnucek (2017),
Pudełko (2020).
Wnucek (2017),
Pudełko (2020).
Włodzimierz Kłaczyński jest członkiem Związku
Literatów Polskich- Oddział Rzeszów.
Poprawiny frag. powieści „Anioł się roześmiał”
Do Hornośnika przyjechali jeszcze przed
zmrokiem, kiedy ledwie paru gości przybyło. Zaproszeni na poprawiny nie
siedzieli jakoś w okazałym, piętrowym domu Franka Jagody, ale zbili się w kupę
na szosie przed domem. Stali tam nad rowem, radzili coś.
Andrzej podjechał, wysprzęglił i
przegazował: silnik tarpana zawył; młody Dereń wrzucił bieg jałowy i zahamował
wóz przy ludziach, dotykając ich prawie zderzakiem, aż kobiety rzuciło do
przodu. Stary Dereń zszedł godnie z wysokiego progu samochodu, podawali sobie
ręce z Jagodą. Jaś Kasztelaniec wyskoczył, Andrzej z drugiej strony, pomagali
wysiąść kobietom. Dereniowa nerwowa była; pomstowała na syna:
- Uuuuch! To ci mądrala! Jużem myślała, że
przez ludzi przejedziemy!
- A moglibyście! Na biednego by nie
trafiło – zaśmiał się Pilorz i zaraz powiedział: Wicie gdzieśta przyjechały? A
nie wicie!
Derenie pomyśleli, że Pilorz pewnie na
wczorajszym weselu uszanował jak należy i od wczoraj nie wytrzeźwiał, ale po
minach ludzi poznali, że chłop nie żartuje. Andrzej popatrzył ponad głowami
gości i zgłupiał. Na desce drogowskazu, zamiast napisu Górno, czarnymi
literami, tak jak przed trzema laty, napisane było: Hornośnik. Pilorzowi chuda
żylasta szyja latała w pomarszczonym kołnierzyku podwiązanym krawatem.
- Jakem był kawalerem jeszcze, więcej jak
dwadzieścia lat będzie, to też cudowali z tymi tablicami… Wtedy też na
zamienili na Górno, Jahońkę na Jasień, a Krasne na Piękne. Potem znowu za parę
lat, nikt nie wiedział nic, podjechali, przekopali tablice. Na abarot…
- Chodźcie – powiedział Jagoda – wódka
stygnie, a wy tu cudujecie.
Piękne też już pewnie
jest Krasne.
Państwo młodzi po całodziennej i
całonocnej bez mała wczorajsze zabawie wyglądali jak po ciężkiej pracy.
Nauczyciel Bronek Oczmień, zięć Jagody, jakoś szybciej doszedł do siebie po
paru wódkach, ale Baśka, nowo mu poślubiona, siedziała oklapnięta, tyle że
gości porozsadzała i zachęciła do jedzenia i picia. Andrzeja posadziła obok jakiej
swojej koleżanki, z którą, w szkole będąc, mieszkała. Wyszczekane to było
dziwsko i walące modnymi powiedzeniami tak, że Andrzej, chociaż był pewny
siebie, to chwilami nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Nie żeby specjalnie
mądra była ta Stela, tyle że na wszystko miała gotową odpowiedź, jakby ją do
takich rozmów tresowano. Śmiała się też jakoś dziwnie, nie piskliwie, jak inne
dziewczyny, tylko takim niskim głosem – Huhuhuhu! Niemożliwe! – mówiła za
każdym razem, kiedy Andrzej chociaż słowo rzucił, aż po paru kieliszkach złość
go zaczęła brać za nią… No bo jak tu być spokojnym, kiedy babka ani z tej, ani
z tej strony podejść się nie da. Próbuje Andrzej normalnej w takich razach
zagrywki, patrzy jej w oczy i mówi:
- Pani jest taka
piękna, że mózg staje!
Ona: - Huhuhuhu!
Niemożliwe! – i dalej huhuhuhu!
Ładna była nawet ta Stela; suknię miała
obcisłą w kolorowe plamy, piersi jej z dekoltu wystawały, chyba bez stanika
była, bo mało jej sukienki nie przebiły; zgrabna też, bo chociaż nie tańczono
dzisiaj, to parę razy chłopak, to parę
razy chłopak ją w ruchu zobaczył. Ale co z tego! Zaczyna Andrzej z innej
beczki, patrzy na jej ręce w pierścionkach i obrączkach:
- Pani mężatka czy
panna? – mówi, bo już miał z niejednej zabawy doświadczenie, że przystawiał się
do jakiejś ładnej dziewczyny, ona też nie była od tego, a potem mąż przychodził
i zabierał ją jak swoją. Pyta więc, a ta znowu w drwinki:
- Panna, ale nie dziewica! Huhuhuhu – a
wszyscy w śmiech. Już i nawet Helka, która siedziała z drugiej strony, zaczęła
wargi wykrzywiać a złowrogo na tę wielką panią spoglądać, ale jak tej Steli
zaczął dolewać, to nawet i rozmowa poszła, chociaż cały czas musiał pilnować,
żeby go w czym panna nie obcięła. Łatwiej tym bardziej było, że każdy swoje
gadał i na nich nie patrzył, a bardziej Pilorz Sobolową, która z mężem
siedziała, na wódkę namawiał, a ta tłumaczyła mu jak dziecku, że w ciąży nie
może pić.
- Jak się upijesz to ty, a nie to co nosisz! A jak ci o to chodzi, to
nikomu wódka nie poszkodzi… - zaraz zawołał syna wyskrobka, który się Pilorzom
już po czterdziestce trafił, a teraz buszował po domu, z innymi dziećmi tych co
w goście przyszli. – Na przyszły rok – powiedział Pilorz – do szkoły idziesz,
pokaż, co potrafisz! – Wódki nalał tata do szklanki tak trochę pod ćwierć i
wręczył małemu. Chłopak wypił łykami, nie wzdrygnął się i szklankę oddał, a
wszyscy zaklaskali, tylko ten Oczmień nauczyciel, pan młody, aż zasyczał: - To
jest – mówi - zdziczenie i wbrew wszelkim prawom pedagogiki… - ale żona zaraz
go za rękaw na ziemię ściągnęła, bo Pilorz nie lubił ustąpić, a i radnym był, i
gdzie się dało, to należał. Jagoda też zagadał o czym innym, a mały poleciał z dzieciarnią do
zabawy, bo czego jak czego, ale miejsca w nowym domu Jagody sporo było.
Sobolowa,
nagabywana tak, wypiła w końcu kieliszek i też jej dano spokój, Sobol siedział
zaś ponury i w milczeniu coś popijał.
Pozory
to były tej Steli, że ją młody Dereń zdoła oswoić, bo nie minęła chwila, a ona
znowu jak do rymu rozpoczęła. Co on jej chciał w oczy zajrzyć, jak zawsze
dziewczynom w takich razach, to ona zaraz sposób na niego znalazła. Aż Helka
kilka razy słówko jakieś przez stół rzuciła, żeby jej dopiec, a stary Zagórny,
słuchając tych pogaduszek chichotał: - Odbija jak kobyła na dziewiątkę! –
seplenił i majonez mu w tym pryskał na wyliniałe, rzadkie wąsy.
Zamilkł
w końcu Andrzej, pomarkotniał i rzucił rozmowę z pyskatą, a Baśka, młoda, coś powiedziała
do męża i on przepił do chłopaka:
- Podobno wybrano pana przewodniczącym
Związku Młodzieży Wiejskiej?
- Na razie tylko koła w Glinniku –
popatrzył Andrzej na Stelę, a ona, wredna, złapała spojrzenie i zaraz:
- Huhuhuhu! Toś pan władza! Figo fago,
kawa marago!
- No, tera te młode ruszą – sypnął Zagórny
i otarł wąsy.
- No, to teraz pójdą chyba wybory dalej? –
pytał znowu Oczmień.
- A jakże! Zjazd
zorganizujemy! Na razie to jak w laboratorium, wypracujemy formy pracy w poszczególnych
kołach, żebyśmy mieli już na zjazd gotowe programy… - mówił Andrzej słowami
Czyżyka.
Pan
młody znowu nalał, a Pilorz już śpiewać zaczął, nie za głośno, a z
rozmarzeniem, jakąś starą piosenkę. Słów pewno nie znał wszystkich, bo tylko
pum, pum, pum, pum, zanucił pod nosem, a dopiero potem zawlókł z głębi gardła:
„Ciągną się stepy…” – ale chyba za mało wypił bo umilkł. Za to ta Stela, która
nikomu nie przepuściła, wyszczerzyła zęby i rzekła: - Za dużo wódki, a za mało
jajek…
Andrzej sięgnął
kielicha i powiedział tak, żeby usłyszała:
- Skończyli my z urzędnikami
młodzieżowymi. Sami będziemy kierować sobą i sami za to, co zrobimy,
odpowiadać…
- Mowa do Leszka, a Leszek w cyrku
mieszka! Huhuhuhu!
Myślał Andrzej,. Że już nie wytrzyma, i ręka
aż go zaświerzbiła, żeby tę Stelę w pyszczysko zamalować, ale przez wzgląd na
pannę młodą opamiętał się. Wstał tylko i wyszedł, a Helka powiedziała za nim: -
Jak nie ma z kim gadać, to lepiej nie gadać!
Poszedł
Andrzej najpierw do łazienki, bo go w brzuchu zgniotło po wódce i piwie. W
łazience cuchnęło szczynami i całym brudem wczorajszego wesela; w wannie dwie
pary gumiaków ognojonych leżały i onuce niebieskie, a muszla różowa,
peweksowska, zdeptana była i skopana.
Stanął
Andrzej nad tą muszlą, rozkraczył się i zazgrzytał zębami. Klął.
Wyszedł trochę spokojniejszy, ale do gości
jeszcze nie wrócił, bo w sieniach przy schodach starego Żuka, ojca Jagodowej
spotkał. Ten do gości nie bardzo pasował przez to, że od roku słaby był po
chorobie nerek, na którą dopiero pewien ksiądz, leczący ziołami, sposób
znalazł. Do tego go Jagoda nie lubił, a szczególnie przy jedzeniu, bo mu apetyt
psuł. Świątecznie też nie był Żuk
ubrany, bo w watowanych spodniach wpuszczonych w gumiaki i kufajce.
Spoglądnął dziadek Andrzejowi w oczy
wyblakłym okiem i zamienili parę słów, ale w ogóle chłop był małomówny nawet za
młodu, a co dopiero teraz, kiedy umysł już ni do czego, i niewiele sobie z nim młody Dereń pogadał. Popatrzył
stary Żuk ponuro na wejście do pokoju, w którym wrzała zabawa, wargami
popracował, jakby chciał jeszcze z siebie słowo jakieś wydusić, ale machnął
ręką i poszedł po schodach do sutereny. Miął tam swoje miejsce przy parniku.
W
izbie już na dobre śpiewać zaczęli; nie bardzo chciał Andrzej do stołu wracać,
ale jak na złość ta Stela do sieni
wlazła i mówi:
- Huhuhuhu! Niemożliwe! To mój drużba
tu stoi?! Pójdź w me objęcia, tata chce mieć zięcia!
- Jak się pani bawi? – spytał Andrzej.
- Wczoraj to tu była zabawa! Okaz na
pokaz! Huhuhuhu!
Przytłukł ja trochę Andrzej do ściany,
garścią złapał, zmiętosił, a ona o dziwo, bez żadnych już wygłupów przywarła do
niego i głowę do góry uniosła. Od razu też stała się swojska, jak każda z
dotychczas poznanych dziewczyn. Oderwali głowy od siebie, bo nagle dzieci
wpadły do sieni, a na ich czele mały Pilorz. Nogi się gówniarzowi plątały, ale
wrzeszczał za dwóch i rozpychał najduchów łokciami. Rzucił Andrzej okiem na
dzieci, które trykały tyłkami po stromiźnie do suteren, ale ż dziadek Żuk się
pokazał, tym razem z koszykiem w ręku, pociągnął tę Stelę za rękę na schody
prowadzące na piętro.
Stela po swojemu zachichotała grubo i chociaż
z oporem, ale szła. Tyle że znowu do durnych gadek wróciła: - Szkoda fatygi,
mówimy na migi – zapewniała go wymacując schody stopami.
Na
piętrze spłoszyli kota, który widocznie czatował tu na myszy i chyba słusznie,
bo Jagoda, który pozbył się komory i strychu razem ze starą chałupą, a
mieszkanie na parterze aż nadto mu wystarczyło, piętro zawalił workami z
ziarnem, a także innym dobytkiem. Zimno
też mu było, bo gospodarz góry nie grzał dla oszczędności i wodę z centralnego
spuścił, żeby nagły mróz kaloryferów nie porozsadzał, ale Andrzej nie czuł
chłodu, bo mu ta Stela bok grzała. Pchnął młody Dereń do pierwszego z brzegu
pokoju
; opornie szły, bo, jak
się okazało, Jagoda na parkiecie zboże z tegorocznego dobrego urodzaju szuflował i suszył, żeby nie
sparciało, i tak pozostawił, więc ziarno trochę drzwi trzymało. Opadła Stela
piersiami na Andrzeja, ale ręce w pogotowiu trzymała i co on chciał trochę od
spodu dłonią zagarnąć, to go za rękaw chwytała i utrudniała, za to językiem nie
przestała lizać, więc zniecierpliwiony mocno ją przycisnął i zaszeptał
pytająco:
- Stela…?
- Słucham cię jak zepsutego radia…
Huhuhuhu! – i znowu za rękę trzyma, a jego taka wściekłość wzięła, że wywarczał
tylko przez zęby: kurrrwa! – i wziął ją pod siebie, chociaż nie na żarty
pazurami zaczęła drzeć i kolana w ruch puściła. Padli na tę kupę ziarna i
porali się tam w milczeniu, ona z resztką jeszcze chichotu, ale chłopak
zupełnie oszalał i przygniótł ją do Jagodowej pszenicy, za krztykę chwycił, za
fryzurę pełną garścią, a kiedy przyduszoną, charczącą i już nie broniącą
dostępu puścił, sięgnął w dół i szarpnął sukienkę… Ciężko było, więc nadniósł
babę trochę, zdarł welur aż po głowę, łokciem brodę przycisnął, szmaty rozdarł
i robił co swoje, tyle że w nogach nie miał dobrego oparcia, bo mu ziarno spod
szpiców mokasynów uciekało…
Wstał w końcu, a pszenica obleciała z niego
suchym szelestem. Słuchał cicho, co ta Stela tam robi, do porządku ubranie
doprowadzał, bo pewien był, że wytarzał się w kurzu jak należy. Stela też
dyszała, pochlipywała trochę i na nogi wstawała koślawo; nie czekał na nią
Andrzej, smyknął na korytarz, przymykając trochę drzwi, i na dół poszedł.
Kiedy w połowie był schodów, to złość, jaka w
nim była na Stelę, już mu przeszła, a na dole całkiem o niej zapomniał, w
szumie okropnym i wrzasku. Jeden tam wir był i kotłownia, bo Sobol, chłop
przecież spokojny, a swoją kobietę aż nazbyt szanujący, trzymał ją za gardło i
w drzwi łazienki Jagodowej nią trykał, a z tyłu kupa gości za nim siedziała z
Pilorzem i panem młodym na czele. Oddzierali go od żony, a on krzyczał,
maciował i grzechy panieńskie Sobolce jakieś wypominał, baba zaś wystający
brzuch zasłaniała, to jedno, to drugie kolano unosząc, i rękami szaleńca
odpychała.
- Andrzej! Pomóż! – wystękał Pilorz, a chłopak
niedługo się namyślał, założył Sobolowi ręce pod ramiona, dłonie mu na karku
zaplótł, przycisnął mocno, łeb do mostka chłopu przygiął i tak go unieruchomił.
Sobolka, wyswobodzona, na klamkę naparła i do łazienki wskoczyła, drzwi za sobą
zatrzaskując. Siedziała tam cicho, a Pilorz, rozwścieklony, w zanadrze sięgnął
i niebieściutką jak bławatek ormowską legitymację Sobolowi pod nos podsunął:
- Wiesz kto ja jestem?! Zakłócanie
spokoju…!
Rozjadł się tak chłop, bo go Sobol w tej
szamotaninie zmacał gdzieś łokciem i na policzku, pod okiem narywało mu guz jak
śliwę.
Sobol na to nic nie odpowiadał, bo
przyciśnięty sposobem przez Andrzeja, tchu nie mógł złapać. I może długo by tak
stali,, kiedy zatupało, zaszurało na schodach i Stela wpiła się Andrzejowi
oburącz w baki. Klęła przy tym, od przeróżnych takich i siakich wyzywała, na
delikatność nie zważając, że aż Jagodzina za dziećmi się oglądnęła, czy aby
tych wyzwisk nie słuchają. Na całe szczęście dzieci w suterenie bawiły, tylko
mały Pilorz spał pod elektryczną maszyną do szycia, wyniesioną na czas
uroczystości do sieni, bo go zmorzyła późna pora i gonitwa. Puścił Andrzej
Sobola, bo o sobie musiał myśleć, drapany po uszach, a Sobol zaraz na łazienkę
naparł, uparty niby cap jaki, ale Sobolka mądra zamknęła drzwi na klucz i dla
pewności plecami trzymała.
Dwie teraz grupy w sieni się utworzyły; jedni
Sobola od drzwi odciągali, drudzy Stelę od Andrzeja, Oderwali ją w końcu, bo
siły straciła, a Helka już, już pannę z a włosy łapała, tyle że ją matka młodej
za rękę przytrzymała.
Córka
gospodarzy zgorszona była widokiem koleżanki, zięć Jagody też oczami przewracał
i pod nosem coś mruczał, a Stela, kiedy tylko oddech złapała, wrzasnęła do
nich:
- Popatrzcie, jak
wyglądam! Bandyta! Skurwensyn!
Wyglądała rzeczywiście
nie najlepiej, bo i plewów, i kurzu we włosach miała nabite, welurową sukienkę
wybrudzoną, smugi brudu na twarzy i szyję siną tam gdzie ją Andrzej mocniej
ścisnął.
- Ty chamiu! – wołała. - Już siedzisz,
dziadu, za to coś zrobił!
- Tylko se nie dziadu! - krzyknęła matka Andrzeja.
- Cham! Zgwałcił mnie!
Andrzej parsknął
śmiechem i powiedział:
- O! Już! Zgwałcił! Sama mnie na górę
ciągnęła, dziadek Żuk widział…
- Podarł na mnie wszystko! Chodź, to i
ja pokażę! – wyjęczała ta Stela do panny młodej, a Andrzej mruknął:
- Pokaż se nawet tu… - i grzebień
wyjął, czerwony, z rączką, który w tylnej kieszeni nosił. Czesał się.
Panna
młoda tę Stelę pod ramię wzięła i gdzieś w domu zniknęły, a Sobol oklapł jakby
i dał się do stołu doprowadzić.
Dziadek
Zagórny, który z ciekawością, stojąc w drzwiach, ruchowi w sieni się przypatrywał,
powiedział ni to do siebie, ni to komu:
- Hej! Jak dawniej bitka była na weselu,
to się na jednym oku nie kończyło(…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz