Urodziła
się 15 listopada 1978 r. w Mielcu. Od urodzenia mieszka w miejscowości Tuszyma.
W 1997 r. ukończyła Technikum Zawodowe przy Zespole Szkół Ekonomicznych w
Dębicy. Pierwsze wiersze napisała w 1999 r. Odłożyła je do szuflady na długie
lata, od czasu do czasu dokładając kolejne. Pisanie traktuje jako hobby. Jej
wiersze ukazały się w „ Asumpcie” (kwartalnik parafii Przecław 2015-2017), w
„Artefaktach”- Mieleckim Roczniku Literacko-Kulturalnym (2015-2016), w kwartalniku
„POEZJA dzisiaj” ( nr 117) i „Dygresjach” - Mieleckim Roczniku
Literacko-Kulturalnym (2017-2022). W 2017 wydała tomik „W stroju Ewy”, a w 2023
roku „Alternatywa”.
uwiezieni w garści losu
wsłuchujemy się
w rytm serca
wystukany kopytami
strachu pędzącego
ciasnymi ulicami
krwioobiegu
do krainy świadomości
gdzie minuta staje się
nienawistną wiecznością
ZIARENKO
W ciemnym zaułku świadomości
Gdzie promyk radości świeci
Raz na sto lat
Halny wiatr uczuć zasiał
Ziarenko nadziei mikroskopijnych
Wielkości
Podlane kroplami łez
Z dziurawej konewki miłości
Może skiełkuje…
Wątłe słabe blade jak bluszcz
Zacznie się piąć uporczywie
Czepiając się szarych ścian
Muru rzeczywistości
Ku górze ku słońcu
Ku lepszemu jutro
Nabierze siły żywego koloru
- może…
PRÓŻNOŚĆ
Na
wysokich szpilkach pychy
Spacerowała
próżność
W
seksownych miniówkach
Unosząc
balonik malowanej
twarzyczki
do góry
jakby
był wypełniony helem
rozcięte
nosem chmury
przepuszczały
zazdrosne
promyki
olśniewające
ordynarną
biżuterię głupoty
rozwieszoną
bez odrobiny
taktu
i elegancji
z
piersią do przodu
z
wypolerowaną odznaką
egoistycznego
JA
wpiętą
w klapę
najmodniejszej
garsonki
zachwytu
kupionej
za
ładne oczy trzepoczące
rzęsami
do ślepców wodzonych
zapachem perfum
W STROJU EWY
po wykwintnych
krużgankach sumienia
dostojnym krokiem
przechadza się prawda
w stroju Ewy
u jej stup słania się
szary cień odpowiedzialności
ulotny to widok
bowiem zwinnym
ruchem opuszcza
antywłamaniowe rolety
manipulacji matactw
kłamliwych wymówek
tęsknimy wypatrujemy
by jeszcze raz się przyjrzeć
niczym kolejnemu
zaćmieniu słońca
choć tak przekornie
odwrotny to widok
na ringu życia
brutalna szczerość
nokautuje świat
stojący na
chwiejnych
nogach
fałszywych wyobrażeń
w zwycięskim narożniku
triumfuje prawda
choć sponiewierana
prawdziwa
błędne decyzje
są katami naszego
losu
jedne tną jak brzytwa
zostawiając głębokie
rany
inne chłoszczą codziennie
byśmy nie zapomnieli
co to ból
jeszcze inne rozłupują
zdrewniałe serce
na szczapy
w skalnym miasteczku
majestatyczne głazy
nieczułych serc
martwe bezduszne
piękne nagrzane
słońcem parzą pychą
od północy mroczne
chłodne porośnięte
mchem
oplecione korzeniami
starych drzew które
nadal… chcą żyć
Wisłoko! – malownicza i piękna,
Kusicielska… ponętna,
Wśród twych zakątków urokliwych,
Człowiek czuje się tak szczęśliwy…
Gdy z nieba leje się żar,
Dajesz ochłody, rozkoszny dar,
I czarujesz,
fal cichym szumem,
Przejmując władzę nad ludzkim rozumem.
Wisłoko! – malownicza i piękna,
Dziś wołam: bądź przeklęta!
Za beztroski rozkoszne chwile,
Zażądałaś, aż TYLE…
Zdradliwa przyjaciółko śmierci,
Cieszy cię łza, co w oku kręci.
Przeklinam cię, za twój czar
I za ten żalu… bezmiar.
(Marcinowi C. – zginął tragicznie w nurtach Wisłoki)
ARKADIA
Wymykam się bezszelestnie
do zaszyfrowanej arkadii
do zaszyfrowanej arkadii
mojego istnienia.
Biegnę boso
wśród kolczastych zarośli .
Błądzę w labiryncie uczuć,
zmęczona…
gaszę pragnienie rosą szczęścia,
na zielonych niwach wspomnień,
delektując się każdą, życiodajną kroplą.
UCIEKAJĄC
biegłam jak
szalona
uciekając przed
zjawą rzeczywistości
czyhającą za
każdym rogiem,
czując jej oddech,
muśnięcie koszmarnych
palców na moim
ubraniu
wdepnęłam
niezdarnie w kałużę
brudnych myśli
boso…
jeszcze czuję
błoto pomiędzy palcami,
podświadomie
chwytam tęsknotę czystego,
górskiego strumyka
unoszącą się
na motylich
skrzydłach wciąż
po omacku…
czołgam się wyczerpana ku migotającemu
promykowi
marzeń… niespełnionych
Zagubiłam się w
świecie złudzeń,
niemal zagłodziłam
dietą z marzeń,
tymczasem, bez
żadnej ckliwości,
jednym, głośnym
chichotem losu
zbudzono mnie z
bajkowego snu.
To ja, stoję u
bramy raju,
zamkniętej na
klucz, zgubiony,
w podartej sukni
codzienności,
splamionej odwagą
i strachem,
niepokonana i bez
zwycięstw,
przepasana
prześwitującą
wstęgą nadziei
beznadziejnej,
z tarczą wiary na
przedramieniu,
czekam, może
jednak otworzą?
Spalam się
W ogniu pytań bez
odpowiedzi,
Tone
W morzu szans
niewykorzystanych,
Frunę
Na skrzydłach
marzeń ulotnych,
Kolekcjonuję
Z numizmatyczną
pasją szczęśliwe chwile,
Diagnozuję
Arytmię uczuć
nienazwanych,
Jestem
Choć nikt nie wie
kim.
SPACER
Zaproszono mnie na spacer,
Promenadą przyszłości,
Przyglądam się jak los,
Przesiewa wciąż ciepły piasek chwil
Przez poszarzałe palce codzienności,
Przekornie uśmiecham się sama do siebie,
Choć przykry kurz znów szczypie w oczy,
Ukradkiem wycieram natrętne łzy,
Zaciągam się orzeźwiającą bryzą radości,
Krok za krokiem, podążam w stronę
Zachodzącego słońca.
Autostradą marzeń wyruszyłam w świat.
O krok przede mną los w masce błazna,
żongluje figlarnie nadzieją i obawą,
śmieję się choć nic nie jest śmieszne,
gonię coraz prędzej i prędzej
za szybko by móc zauważyć
kiedy los zmienił twarz.
Radość
z młyńskim kamieniem żalu
U
szyi tonie w rwącej rzece rozpaczy
Otumaniona
dźwiękiem chichotu
Ostatkiem
sił chwyta się brzytwy
Serce
beznadziejnością krwawi
Endorfiny
opuszczają mózgu
Krainy
w żałobnym orszaku
Doliną
pustki… jeziorem łez
Dryfuje
agonia egzystencji
z ust wypełzają żmije słów
boleśnie kąsają prosto w serce
splątane w pajęczej sieci strachu
wstrętny pająk rzeczywistości
wysysa ostatnią krople optymizmu
unicestwiając zesztywniałe
szczątki marzeń
poukładany świat, zero wad
pachnący świeżą wonią marzeń
niemal spełnionych
dotykanych
opuszkami palców… i jedno
zezowate spojrzenie losu
uwięzione w zwierciadle
życia
grzebiące szczęście w mogile
cmentarnej… roztwór łez
rozpaczy
konserwuje oziębłe serce
z świeżo wyżartymi ranami
zabandażowane żałobną
chustą mocno przesiąkniętą
krwią
osłaniającą przed
światełkiem
przebaczenia usta szepczące
litanie beznadziejnych pytań
wycelowanych Wszechmocnemu
Bogu prosto w twarz…
bezsenne noce
płodne matki przemyśleń
w kolebce ciszy kołyszą
rozwrzeszczane sumienia
okrywają kołdrą przebaczenie
mimo ciągłego rozkopywania
poją ciepłym mlekiem
wspomnień
tulą do piersi nucąc
bezdźwięczną kołysankę
marzeń
nad ranem ocierają ostatnią
łezkę
koją zmysły snem
Z błyszcząca aureolą
na garbie swych konkurentów
stanął młody bóg
zebrawszy żniwo pochlebstw
osiadł na tronie chwały
oszołomiony słodkim napojem
słów swych popleczników.
Na szczerozłotej tacy
nadworny kuchcik podał
na przystawkę gorzki żart
skosztował na surowo
nie przepijając pokorą
poczuł przenikliwy ból w
sercu
w afekcie wydał wyrok!!!
- lecz nie można ściąć głowy
prawdzie.
Kroplą
niepokoju
Upajała
wrażliwość
Do
granic świadomości
Pijana
zataczała się
Ledwie
mieszcząc się
W
drzwiach rozsądku
Helikopterem
myśli
Kręciła
się w kółko
Dostając
mdłości
W
ciemnościach
Umysłu
śniła sny
O
pięknym jutrze
Łykała
ciszę doraźnie
Na
syndrom dnia
Poprzedniego
poczciwa
ziemia
w
beznadziei czekająca
na
deszcz
z
rozdziawioną gębą
wyschniętych
ugorów
pełna
utęsknienia
chłonie
krople rosy
uczuć
dawno
obumarłych
chroniąca
swe oblicze
w
cieniu chwastów
wyrosłych
na jej
żyzności
wysysając
wszystko
za
marność
plonów
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz