sobota, 22 lipca 2017

Misiak Magdalena


















Urodzona 17 kwietnia 2000 r. Uczennica Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Mielcu. Swoją przygodę z pisaniem zaczęła w wieku dwunastu lat, jednak później na jakiś czas zapomniała o swojej pasji. Pisanie sprawia jej mnóstwo radości. Wiele swoich tekstów publikowała uprzednio w gazetkach szkolnych czy Internecie. Swoją przyszłość chciałaby związać z pisaniem, a także naukami społecznymi np. z psychologią.  






PIÓRKO


Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wielka kula rozpościerała swój blask nad malowniczą wioską, w której od rana dało słyszeć się żwawą, cygańską muzykę, zagłuszającą śpiew ptaków i szum młyna.
Hanna, odziana w przewiewną, kwiecistą podomkę, opuściła pośpiesznie dom, aby udać się na pogaduszki do sąsiadki, mieszkającej nieopodal. Późnymi wieczorami, jak to miały w zwyczaju, spotykały się, by móc porozmawiać o trudach dnia codziennego, a także wypić filiżankę czaju w doborowym towarzystwie albo nalewki, która, jak same twierdziły, tylko je hartowała. Kobieta oglądnęła się za siebie, aby upewnić się, że mąż na pewno pilnuje obejścia. Tak jak się spodziewała, przenosił worki z mąką. Miały zostać sprzedane z samego rana. Towarzyszył mu stary Jakub wiejski pijaczyna, który prawdopodobnie od lat nie doznał chwili trzeźwości. Zawsze z tanim trunkiem w ręce i charakterystycznym dla siebie uśmiechem pomagał Janowi w jego pracy.
Hanna, upewniwszy się, że wszystko jest pod kontrolą, pośpiesznie udała się do Anieli. Z komina niewielkiej chatki, otoczonej zadbanym ogródkiem, unosił się dym. Sąsiadka przesiadywała latem w polowej kuchni, gdzie roiło się od przysmaków domowej roboty. Drewniane półki uginały się od nadmiaru konfitur, a zapach, unoszący się w powietrzu, aż ściskał za żołądek.
 Smród niesamowity, w oczy szczypie!   Powiedziała Aniela na widok Hanny i zamieszała energicznie drewnianą łyżką pokrojoną cebulę.
Będzie w sam raz do chleba - rzekła dumnie. – I co najważniejsze, nie przywiera do patelni. Hanna spojrzała na nią z wyrazem zapytania.
Nabyłam to cudeńko u naszych Cyganów. - Wskazała na nową zdobycz. - Może i są głośni, późno chodzą spać, awanturują się czasami, ale patelnie mają pierwsza klasa.
Mówiłam Janowi, żeby szedł kupić, ale czort wie, co zrobi. Od rana siedzi w młynie, roboty dużo, późno wraca...
Aniela westchnęła i zabrała się do przygotowywania herbaty.
Stara Jaworska dziś mnie po mszy dopadła i mówiła, że za kilka dni ten cały obóz ma stąd jechać. Podobno w stronę południa mają się kierować - podzieliła się nowinką Hanna.
Może i nie są szkodliwi, ale lepiej, żeby ich tu nie było. Czary, wróżbyKto to widział?
Sam proboszcz się za głowę łapie. Pomówiłam z nim trochę po nabożeństwie. Przepędzić ich nie wypada, ale i długo tu zostać nie mogą.
Ma rację. Niby nie szkodzą, ale czemu to naszą wioskę wybrali? Różnie ludzie gadają. Jedni nawet się boją, że to jakieś nieszczęście sprowadzą i sam Bóg nie pomoże.
Głupoty pletą! - odrzekła zbulwersowana Hanna, po czym zamoczyła usta w wybornej herbacie, poddanej w zgrabnych, ręcznie malowanych kubkach.
Może pletą, może nie. Ale jak już nasz ksiądz się martwi, to sprawa jest poważna. Przecież on już dobrze wie, co dla naszej wioski najlepsze. Wpływy ma u Boga większe.
Hanna serdecznie się roześmiała, jakby to, co powiedziała koleżanka, zupełnie nie miało sensu.
Myli się rzadko, zawsze doda człowiekowi otuchy, grzechy w imię Pana odpuści, ale i on może nie mieć racji.
Aniela spojrzała na nią z poważnym wyrazem twarzy. Ukroiła ciepłego jeszcze chleba i otworzyła konfitury. W końcu doszły do konsensusu, że to nie im należy rozstrzygać sprawy, na które nie mają wpływu. Porozmawiały jeszcze dobrych parę minut, po czym Hanna uznała, że najwyższa pora udać się do domu. Mąż lada moment wróci z pracy i nie zastanie na stole żadnego posiłku. Opuściła więc chatę, zapewniając sąsiadkę, że odwiedzi ją następnego dnia.
Słońce całkowicie schowało się za horyzontem, a na niebie pojawił się księżyc w pełni, otoczony korowodem gwiazd. Z oddali dochodziło pohukiwanie sowy i rytmiczna muzyka cygańska. Kobieta szybkim krokiem dotarła do domu, w którym nie zastała jeszcze męża. Zapaliła światło, po czym zabrała się do przygotowywania posiłku. Smukłe, zwinne ręce szybko uwinęły się z przyrządzeniem kolacji. Pozostało tylko zaparzyć herbatę i czekać na Jana. Hanna usiadła na taborecie i zaczęła czytać modlitewnik, który dostała w spadku po babce. Wierzyła, że Bóg cały czas czuwa nad jej życiem i się nim opiekuje, pomimo tego, że nie doczekali się z mężem potomstwa, o które tak gorliwe prosili. Zmówiwszy kilka modlitw, wyjrzała przez okno, wychodzące na młyn. Jan o tej porze zwykle kładł się spać, jednak tym razem coś ewidentnie go zatrzymało. Hanna postanowiła sprawdzić, czy coś jest na rzeczy, dlatego wyszła z domu, aby poszukać męża.  Wydawać by się mogło, że zastanie tam spracowanego chłopa, który nie będzie mógł uwinąć się z robotą na dzień jutrzejszy. Jako troskliwa żona poprosi go, aby zostawił to wszystko i wracał. Jednak los szykował dla nich inne plany. Chwilę po tym, kiedy Hanna weszła do pomieszczenia, dało się słyszeć przeraźliwy krzyk, mrożący krew w żyłach. Kobieta wybiegła z młyna, ile sił w nogach, drąc się wniebogłosy i prosząc o pomoc. Nogi same pokierowały ją do chatki sąsiadki, która została wyrwana z błogiego snu.
Aniela, dzwoń na milicję!
Sąsiadka przetarła oczy, narzuciła na plecy ciepłą pelerynę, po czym wysłuchawszy zwierzeń koleżanki, zadzwoniła do pobliskiego milicjanta, który miał zjawić się na miejscu za jakieś kilka minut. Aniela chwyciła za lampę naftową, stojącą na kuchennym stole. Oznajmiła koleżance, że muszą czym prędzej iść do młyna. Twarz Hanny była napuchnięta od płaczu. Widok męża, leżącego w kałuży własnej krwi sprawił, że na chwilę zatrzymało się jej serce. Jan, człowiek, który zawsze ją wspierał, pokrzepiał w trudnych chwilach i czule okazywał swoją miłość był martwy! Co ona pocznie bez męża, będącego dla niej opoką? Kto w ogóle przyczynił się do tak okrutnej zbrodni? Tysiące myśli zaprzątało głowę kobiety. Z czasem zaczęła się trząść i łkać. Aniela, bez przerwy towarzysząc przyjaciółce, próbowała dodać jej otuchy. Czekając na milicję, która miała zjawić się lada moment, obie udały się w kierunku młyna. Widok mężczyzny, który wyzionął ducha, przyprawiał jedną, jak i drugą o mdłości. Biała, przepocona koszula przybrała barwę szkarłatu. Długie kosmyki włosów, spadające Janowi na czoło, umazane były krwią. Hanna, ilekroć spoglądała na męża, zawsze wydobywała z siebie przeraźliwy okrzyk, w którym dało słyszeć się nienawiść, strach i bezradność. Chwilę później na miejscu zjawił się miejscowy partol milicji. Niewielki mężczyzna z lekką otyłością niezgrabnie wysiadł ze swojego radiowozu, zabierając czapkę i pogięty notes.
Ukłonił się obu kobietom i kiwnął w stronę młodszego milicjanta, który przyjechał drugim radiowozem. Polecił mu, aby zbadał teren, a następnie zaczął zadawać pytania kobietom.
Pani Dworkiewicz- zwrócił się do Hanny, biorąc pod uwagę to, w jakim jest stanie. - Proszę powiedzieć, kiedy znalazła pani męża?
Jakieś dwadzieścia minut temu. -  Po tych słowach spojrzała na Anielę, jakby chciała się upewnić, czy nie plecie głupstw. Przytaknęła.
Czy widziała pani kogoś podejrzanego na miejscu zbrodni? A może ktoś się kręcił?
 Niestety. Zastałam męża w takim stanie, kiedy poszłam zawołać go na kolację- załkała głośno i wtuliła się w ramię Anieli. Milicjant spojrzał na nią z wyraźnym współczuciem.
 Wiele wam w tym śledztwie nie pomoże - zabrała głos Aniela - jednak ja mam informacje, które mogą być dość istotne.Mężczyzna przewrócił energicznie kartkę.
 Proszę mówić - ponaglił.
Jakąś godzinę temu widziałam obok młyna Cygana. Nie wiem, jak się nazywa, ale był dość dobrze zbudowany i miał jakieś sześćdziesiąt, góra siedemdziesiąt lat. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że wygrażał Janowi i zawzięcie gestykulował rękoma. Sam Bóg raczy wiedzieć, o co poszło.
Po tych słowach Hanna wyraźnie się poruszyła. Zeznania przerwało wołanie młodego milicjanta.
Panie Eugeniuszu, chyba coś znalazłem.Straszy mężczyzna przeprosił kobiety i wszedł do młyna. Aniela i Hanna podążyły za nim.
Leżało na podłodze. Obok znajdowała się patelnia. Przypuszczam, że ofiara mogła zostać nią ugodzona, a następnie upadła na ziemię. Uderzenie było tak silne, że spowodowało śmierć.
Milicjant podszedł bliżej i poświecił latarką na dłoń młodszego od siebie mężczyzny, w której trzymał pozłacaną spinkę, ozdobioną niewielkim koralikiem.
Oprócz tego znalazłem piórko, w dość charakterystycznym, bo różowym, kolorze.
Milicjant pokręcił głową i podrapał się po czole, jakby to, co przed chwilą dotarło do jego umysłu, zupełnie nie pasowało do wielkiej układanki.
Cyganie!- wycedziła przez zęby Hanna. - Tylko oni noszą takie spinki! Przy sukniach kobiet pełno jest ozdób, piór, koralików...
Sądzi pani, że do śmierci małżonka przyczynił się ktoś z obozu rozbitego nieopodal stąd?
 Przecież wszystko na to wskazuje! Pióro, spinka i jeszcze ta patelnia. Jan obiecał mi, że ją kupi.
Czy wie może pani, co mogło skłonić kogoś z Cyganów do tak brutalnego czynu?
 Nie mam pojęcia- wyjąkała i znowu głośno załkała.
 Co ty mówisz, Hanka?- upomniała ją sąsiadka, po czym sama zaczęła odpowiadać.
 Odkąd ten cały obóz się tu rozbił, a będzie jakieś dobre dwa miesiące, Hanka zaczęła podejrzewać męża o zdradę z jedną z Cyganek- Luministą. Widziała ich niejednokrotnie razem. Zwykle  rozmawiali, śmiali się, a mąż nawet w jej towarzystwie nie szczędził sobie pochlebnych komplementów na temat urody i wdzięku dziewczyny. Często chodził w stronę ich obozu.
Czy to istotne?- powiedziała Hanna przez łzy i spojrzała w stronę martwego męża.
Panie komisarzu, przecież Jan był uczciwym, kochającym mężem. Możliwe, że trochę się zagalopował i w końcu doszło do niego, że romans z Cyganką to nie najlepszy pomysł. Powiedział jej o swoich wątpliwościach, a ta najwyraźniej nie zniosła tego wszystkiego i pragnąc zemsty, przyczyniła się do mordu.
To jest bardzo logiczne wytłumaczenie. Na pewno weźmiemy je pod uwagę - powiedział milicjant i ponownie zanotował coś w kajecie.
Lada moment na miejscu zjawili się inni funkcjonariusze, którzy zabezpieczyli miejsce zbrodni, a następnie zabrali zwłoki w celu przeprowadzenia szczegółowych badań. Zamęt, który spowodowały światła wozów policyjnych oraz głośne rozmowy, zwabiły na podwórze Dworkiewiczów ciekawskich sąsiadów, zerwanych ze snu.
Zgodnie z tym, co powiedziały kobiety, milicjant był zmuszony udać się do obozu Cyganów. Zabrał ze sobą trzech innych funkcjonariuszy.
Ciepły, sierpniowy wiatr rozdmuchiwał gładko uczesane włosy mężczyzny. Kilkadziesiąt metrów przebyte pieszo sprawiło, że na jego czole wystąpiły kropelki potu, które po raz kolejny uświadomiły mu, że powinien zacząć dbać o swoje zdrowie. W obozie najwidoczniej musieli usłyszeć rozgardiasz i głośne rozmowy, gdyż światła w przyczepach były zapalone. Milicjanci szybko podzielili się obowiązkami. Dwóch z nich miało zająć się Luministą, a pozostali dobrze zbudowanym mężczyzną, który został opisany przez Anielę. Ominęli żarzące się jeszcze ognisko, a następnie zapukali do pierwszego domu. Nie musieli długo czekać. Drzwi szybko się otworzyły
i stanęła w nich dorodna kobieta z zaspanym dzieckiem na rękach.
Miejscowy komendant milicji, Edward Sobczak. Jestem zmuszony przesłuchać niejaką...- Spojrzał do swojego kajetu. - Niejaką Luministę.
Kobieta była wyraźnie zdezorientowana. Zniknęła na chwilę w głębi pomieszczenia, aby odłożyć synka, po czym wróciła i zaprowadziła milicjanta do sąsiedniego baraku. Głośne pukanie zbudziło innych Cyganów, którzy zaczęli wychodzić z latarkami w rękach. Drzwi otworzyła zgrabna dziewczyna, o ciemnej karnacji i długich włosach, splecionych w warkocz.
Jestem zmuszony panią zatrzymać w sprawie zabójstwa Jana Dworkiewicza.
Cyganka była przestraszona, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już miała wychodzić
z domu, kiedy drzwi zastawił dobrze zbudowany mężczyzna.
Co tu się dzieje? - spytał gniewnie.
Komendant pośpiesznie wyjaśnił całe zajście, po czym uświadomił sobie, że prawdopodobnie ma do czynienia z mężczyzną, który wydał się podejrzliwy dla Anieli.
I z panem też będziemy musieli porozmawiać- zakończył swój monolog.
Nigdzie nie idziemy. Dworkiewicz to zwykły oszust! Chciał nas okraść i nie zapłacił za patelnię, którą dziś od nas kupił. Dobrze, że zorientowaliśmy się w porę. Skąpiec jakich mało!- wycedził przez zęby.
Wykłócał się pan z nim?
Owszem! Ale mnie z żadne zabójstwo nie mieszajcie. Może i się awanturowałem, ale do czegoś takiego bym się nie posunął.
Policjant wyciągnął zabezpieczone pióro i spinkę, po czym zwrócił się do Luministy.
Czy to należy do pani?
Przyglądała się przez chwilę. W końcu przytaknęła. Wiele nie trzeba było mówić.
Ale nie zrobiłam tego. Przysięgam! Nie mam nic wspólnego z tym morderstwem- rzekła, prawie płacząc. Prowadzona przez funkcjonariuszy policji wiła się jak żmija, krzycząc, że jest niewinna. Starszy mężczyzna, który prawdopodobnie był jej ojcem, popatrzył na nią z kamienną twarzą i wymamrotał pod nosem niezrozumiałe dla nikogo słowa. Dziewczyna, zauważywszy drobnego młodzieńca, stojącego obok ogniska, wykrzyczała w romskim języku kilka słów. Ten odpowiedział jej głośno, a następnie naraził się na nieprzyjazne spojrzenie ojca, który również został aresztowany.
       Noc ta nie była dla mieszkańców wioski przyjemna. Hanna nie mogła zmrużyć oka. Wspierana przez Anielę, bez przerwy poiła się ziołami na uspokojenie. W obozie zapanował rozgardiasz. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, debatowały całą noc, jakby chcieli poszukać rozwiązania. Jednak wszystko wskazywało na to, że sprawczynią jest młoda Cyganka. Odciski palców potwierdziły, że spinka i pióro należały do niej. Pytana wielokrotnie przez funkcjonariuszy, zawsze odpowiadała, iż w momencie popełnienia zabójstwa była poza obozem. Chciała zebrać trochę ziół potrzebnych babce. Tę wersję wydarzeń potwierdzali inni Cyganie, jednak tak naprawdę nie wiadomo było, co o tej porze robiła Luminista. Ponadto przyznała się do potajemnych spotkań z Dworkiewiczem. Zapewniała jednak, że oprócz tego nic ich nie łączyło. Owszem, podobali się sobie, ale nie posuwali się do czynów niemoralnych. Podczas wspólnych schadzek rozmawiali o tym, co ślina na język przyniesie. Cyganka opowiadała Janowi o ich życiu, a ten marzył o dalekich i niebezpiecznych podróżach, których nie dane było mu doczekać. Starszy Cygan- Guaril- kolejny raz potwierdził słuszność swoich słów. Sobczak w swoich starych, jak sam mawiał, pewnie już spróchniałych kościach, czuł, że mężczyzna mówi prawdę. Dworkiewicz znany był ze swojej chytrości, tak też opisane przez niego zdarzenia wydawały mu się jak najbardziej prawdziwe. Oprócz tego zapytano wszystkich sąsiadów, a było ich niewielu, o to, czy widzieli kogoś późnym wieczorem obok młyna. Ich wiadomości niewiele się przydały. Starszy mężczyzna potwierdził słowa Anieli, a także dodał, iż po ostrych słowach, które padły zarówno z jednej, jak i drugiej strony, każdy z nich oddalił się do swoich domostw. Nie doszło do żadnej bójki czy innych ekscesów. Na komendę wezwano także starego Jakuba, który tamtego dnia towarzyszył zmarłemu w pracy. Jak zwykle nietrzeźwy, ze swoim szelmowskim uśmieszkiem zeznał, że rozstając się z Janem, ten miał iść kupić patelnię do obozu, zaś Jakub, wykonawszy swoją pracę, udał się do domu. Obecność tę potwierdziła jego zdesperowana żona, która pewnie wolałaby, aby nie wracał w takim stanie.
       Przeprowadzone badania nie wykazały żadnej szkodliwej substancji, znajdującej się w organizmie Jana. Prawdopodobnie zmarł na skutek uderzenia głową o posadzkę, uprzednio uderzony ciężkim przedmiotem.
Sobczak, analizował wszystkie zapisy sporządzone w kajecie. Nic do siebie nie pasowało. Czuł się jak bezradny chłopiec, który nie może ułożyć rozsypanych puzzli w całość. Wszystkie dowody wskazywały na to, że winna jest Cyganka. Na spince znaleziono tylko jej odciski palców, a w czasie zabójstwa Jana nie było jej w domu i nikt tak naprawdę nie mógł potwierdzić, gdzie wówczas była. Sobczak miał wszystkie dowody. Przecież mógłby ją zamknąć, jednak coś nie dawało mu spokoju. Znał się na ludziach, a wzrok, jakim na niego patrzyła, mówił sam za siebie. Ale przecież mógł się mylić! Tylko w takim razie kto zabił Dworkiewicza?
       Kiedy na komisariacie toczyły się burzliwe rozmowy i atmosfera była dość napięta, Hanna wraz z Anielą siedziały w przytulnej kuchni, pijąc już kolejny napar z melisy. Kobieta starała się na każdym kroku wspierać załamaną przyjaciółkę. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, co czuje. Strata męża poważnie nią wstrząsnęła. Ach! Gdyby tylko mogła cofnąć czas. Jej twarz od kilku godzin zmieniła się nie do poznania. Smukłe policzki spuchły od namiaru łez, a pod oczami pojawiły się cienie. Aniela, również przerażona całym zajściem, nie wiedząc, co robić, stwierdziła, że doskonałym rozwiązaniem będzie, jeśli Hanna uda się na nabożeństwo odprawiane w samo południe. Miała choć trochę nadziei, że bliższa obecność Boga oraz rozmowa z proboszczem w konfesjonale, która zawsze jej pomagała, na coś się zdadzą. Nie mogła dłużej znieść widoku cierpiącej przyjaciółki, dręczonej przez mary, ilekroć próbowała zmrużyć oko. Podczas nieobecności  Hanny zastanawiała się, czy jest coś, co może zrekompensować jej brak ukochanego. Owszem, może i były między nimi spory dotyczące Cyganki, ale Hanna była gotowa do wszelakich poświęceń dla męża.
Po powrocie przyjaciółki zjadły wcześniej przygotowany obiad. Siedząc w milczeniu, usłyszały pukanie do drzwi. Nie zdążyły nawet odpowiedzieć. Do środka wszedł milicjant Sobczak, dwóch innych funkcjonariuszy i...szczupły Cygan. Otarłszy kropelki potu z czoła, komisarz, ledwo łapiąc oddech, przemówił:
Pani Dworkiewiczowa, była pani na mszy w samo południe?
Potwierdziła.
A w konfesjonale u naszego proboszcza grzechy wyznać?
Po tych słowach Aniela wstała od stołu i zaczęła zbierać prawie puste talerze.
Panowie, proszę usiąść- powiedziała, chcąc sprowadzić rozmowę na inny tor.
Drogie panie, nie będziemy owijać w bawełnę i bawić się jak dzieci.
Co ma pan na myśli?- spytała Aniela.
W konfesjonale wcale nie siedział ksiądz, szanowna pani Dworkiewicz! Ten dryblas był tak przebiegły, że skrył się tam po mszy, a pani wcale nie zyskała odpuszczenia grzechów za sprawą naszego proboszcza. Ten- wskazał na chłopaka, opierającego się o futrynę- wykorzystał moment i wślizgnął się do konfesjonału. Myślała pani, że siedzi tam nasz ksiądz. Niestety! Prawda wyszła na jaw. Chciała pani podzielić się tym z klechą, ale Pesha, bo tak mu na imię, dowiedział się o wszystkim i doniósł. Przykro mi, ale jestem zmuszony aresztować panią, jak i panią Anielę, która miała czynny udział w zabójstwie.
Zdezorientowana Hanna i wściekła przyjaciółka zostały wyprowadzone z chatki. Jeszcze tego samego dnia oczyszczono z wszystkich zarzutów Guarila i Luministę. Szczęśliwi wrócili do obozu.
       Następnego dnia postanowili się zebrać i odjechać. Nie chcieli mieć do czynienia z wioską, która przewróciła ich życie na chwilę do góry nogami.
Obie przyjaciółki po wielu naciskach ze strony policji przyznały się do zabójstwa. Aniela, która namawiała Hannę do spowiedzi, była wściekła. Nikt nie przypuszczał, że Pesha wyprzedzi zamiary Hanny i niezauważalnie wejdzie do konfesjonału. Wydaje się to być niemożliwe, jednak kobieta nękana przez wyrzuty sumienia nie zauważyła, że proboszcz wychodzi z kościoła, a postać mężczyzny, którego dostrzegła za kratkami konfesjonału, zmusiła ją do rozmowy o morderstwie. Przez wiele tygodni, pełna podejrzeń o zdradę, szykowała zemstę na mężu. To on miał paść jej ofiarą, zaś młoda cyganka miała za wszystko odpowiedzieć. Razem z Anielą uknuły plan, który wydawał się niemalże idealny. Kilka dni temu, kiedy Cyganki zorganizowały pranie, a suknie powiesiły na sznurku przywiązanym do dwóch młodych brzóz, Hanna zakradła się niezauważalnie, wyrwała pióro i odpięła spinkę podtrzymującą makiety, która należała do Luministy. Wieczorem udała się do młyna i zaatakowała męża od tyłu. Stracił przytomność od uderzenia w głowę, a upadając, uderzył w posadzkę i zmarł. Przez cały czas udawała cierpiącą żonę, by móc odsunąć od siebie podejrzenia. Jednak wyrzuty sumienia i chęć się ich pozbycia sprawiły, że sprawiedliwości stało się zadość!
      Sierpniowe słońce już kolejny raz rozpościerało swój blask nad malowniczą wioską. Dało słyszeć się szum strumyka i śpiew ptaków, o dziwo niezagłuszany cygańską muzyką. Miejscowa ludność żyła wydarzeniami ostatnich dni. Nikt nie spodziewał się, że w na pozór dobrym, kochającym się małżeństwie może dojść do takiej tragedii. Hanna, kobieta uczciwa, która zawsze służyła pomocą i była przykładem osoby na co dzień obcującej z Bogiem, przyczyniła się do najstraszniejszego z możliwych czynów. Promienie słoneczne oświetliły dwie chatki położone na niewielkim wzgórzu. Stary Jakub przechodził właśnie obok młyna. Niezbyt wstrząśnięty całym zdarzeniem, uświadomił sobie, że właśnie stracił pracę. Pociągnął łyk wina z butelki i powiedział pod nosem: „Czas wszystko zmienić!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz