piątek, 15 stycznia 2021

Miara Jerzy





Urodzony 28 grudnia 1977 roku w Łańcucie. Absolwent II Liceum Ogólnokształcącego im. płk. Leopolda Lisa-Kuli w Rzeszowie oraz Politechniki Rzeszowskiej - Wydziału Budowy Maszyn i Lotnictwa. Od kilkunastu lat mieszka w Mielcu i pracuje w zawodzie konstruktora. Wiersze tworzy od lat młodzieńczych. Większość trafiała zazwyczaj do tzw. szuflady. Jego pasją są wyprawy górskie, a ulubione góry to Bieszczady. Jest miłośnikiem dobrej polskiej literatury i muzyki – w szczególności tej z lat 80-tych XX wieku. Bardzo lubi poezję śpiewaną. W kręgu jego zainteresowań są również historia i sport. Prywatnie mąż i ojciec czwórki dzieci.




Porywy


Gdzie miasto jest
z ceglanych parawanów...
Ulice skąd?
Wyrosłe są z kurhanów.
Zamiarów sto i myśli krocie krążą,
ulice flanki do kontestacji chcą pociągnąć.

Zarosły gzyms przebiła tyraliera,
narosło już, narosło myśli nam tak wiele.
Wynieśmy stąd konformy karuzelę.
Utkwiwszy wzrok w reakcjach instytucji,
ponieśmy trud by zerknąć w okno rewolucji.

Miniatur twarzy jawią się w zgiełku tym tysiące,
jak mrówki biegną, jak żuczki czy zające.
Wśród wstążek ulic, wśród placów i zaułków,
już nadszedł czas, wyzwolić się z tych supłów.
Za miastem klify, parawan wód i wodorostów,
zawieźmy tam swe szyldy ulic, nazwy mostów.

Utniemy gałąź – odrosną nowe pędy,
zorzemy place – wytyczą nowe w zmowie.

W piwnicach przejście do szafy w magistracie,
słuchałem tam, co robią „w majestacie”…

Nie wiedzieć skąd, zjawili się tu nowi,
przygniotła ich lawina ksenofobii.
Pisarzom umknęło jak to się zdarzyć mogło,
za starzy byli, romantyzm ich nie dotknął…

Oczyśćmy sterty kalumnii i donosów,
zapiski zmowy,
zapiski naszych losów…

Zaspany drukarz jak nić pajęczą plecie,
bibuły setki, ulotek, ksiąg zamiecie.
Z tych ksiąg jest stos – spalono już tysiące,
a światli sądzą, że da się wyryć je w pamięci…

Przepadły już nadzieje na sąd biegły,
aż nadto szybko kontestatorzy zbiegli.
Przybysze obcy zdobyli ratusz nocą,
uchwały klecą, składają prawo,
aż ręce im się pocą.
Gdzie para z okien? Gdzie dźwięki fortepianu?
Gdzie aule tłumne? Gdzie hejnał? Gdzie są straże?
Nie widać ładu, ucichły korytarze...
I tylko dziewczyna siedzi na schodach magistratu,
szkicuje coś, spisuje, rozkłada kartki obok,
do jakichś pism zagląda, sprawdza,
cisza jak makiem wkoło...
wybrzmiała rewolucja...
miasto zostało solo.

Do domu blisko niebo

do domu blisko niebo
zachłysnąłem się tym odbiciem
czerwoną i białą wstęgą – życiem

sercu nie płonie skrytość na twarzy
migotliwy poblask ogrzanego szkła
miłość nie zna granic, nie stygnie
w zakamarkach żywi ukrywają skarb
nie przekonam słabych poddanych
dudni echo, biegną w ten zamglony świat...
myśli takt rytmicznie uderza
mały proch pojmuje co to znaczy sens
co zastane i co nietrwałe...
wysil wzrok...
patrz


Gdy nuty wiatr rozrzucił w sali

Na szlakach skwerów, w sieciach ulic,
krokami dźwięków zadumani
przechodząc mimo pasma wieków,
zerkamy w schowki snów i marzeń.

Gdy nawilżone rosną rzęsy,
przecierasz oczy wyobraźni
i migotliwy promyk sensów
rozjaśnia twarz spowitą w sprawy.

Na płytkach szumów i wyostrzeń,
rozbijasz kurz młoteczkiem dźwięków
widzisz to teraz, widzisz piękno,
przechodzisz przez labirynt barwy.

Niewielka liczba mrówczych zajęć,
niewielki mozół, gdy cel blisko,
otwarte sale, szyb stłuczone tafle,
nauka harmonii w powiewach, w zapale.

Odkryjmy zakres świeżych wspomnień,
gdy zegar tyka w metrum czule
w doniczce wolno ziemia pęka
gdy nuty wiatr rozrzucił w sali.

Hotelowy azyl

przenikliwie zerka stary łysy portier
zza hebanowych pokładów blatu
za nim spojenie lśniących odcieni błękitu
a linie wyznaczające kierunek załamują się w łuki
spieniony płyn, wytrącony osad
przepływają strumienie gości
krzeseł jęczą oparcia
nabierają ciepła
sypialnie zapewniają azyl
Twoje odkrycie jest blisko Ciebie
nie chcesz uciekać
tu jest ten klimat
odkrywcza systematyka
wpatrz się w lustra sufitu
i zadumaj

Kadry z wystawy

monolit strumienia z płócien i zdarzeń
za dniami retusze na granicach sztalug
zamknięci w opaskach stalowych przęseł
naznaczyliśmy opowieść kontr-sofizmatem...
impresjonistyczny pejzaż

na rzece karmazynowy przypływ
skąpany w kanarkowej poświcie poranka
w konarach drozd powtarza swe frazy
zamyka się klatka z życia
kadry z wystawy przekolorowań

zakryte defragmentacje w skrawkach kodury
na ciętych wiązkach splotów
zaznaczają się wielkie żółte kropki
koturny stukają miarowo
zdają się wybijać rytm naszych uczuć
perspektywa zbieżna ukazuje głębię
barwy rozmyte pełne zawirowań
wodna zawiesina pigmentów przyciąga wzrok
przyciemnione pastelowe plamy urzekają
ta sztuka przyciąga

Nad rzeką

nauka zdarzeń płynie szumem chwili
rozpościera się pejzaż wrażeń
doczesne ściera się z wiecznym
tęsknota jest lekarstwem
pomijam brudy rozczarowań
trend mody tej z Zachodu
umykam w sen
niczym w zastygły krater wulkanu

nie chcę koncentrować się na krzyku
na bzdurach różnych „-izmów”
uciekam beznamiętnie...
walka niebieskich kołnierzyków
nie powoduje już dreszczyku emocji
wnikliwie obserwacje
zostawiam już dla siebie
obślizgłe mury dąsów
omijam szerokim łukiem
kamieniste lawiny pomówień
na próżno wywołane
zbieram kamyki nad rzeką
i myślę o czym innym…

Okruchy

na wieży marzeń ustawmy swe szyki
na wieży marzeń ustalmy spotkanie
niech teatr zwierzeń swe sceny wysunie
niech sny realne usypią swe szańce
w beztroskim dźwięku uliczka zasycha
zmierzyć się z przestrzenią skręconą potrzeba
napotkani gestem widzimy w zaułku
że nam tak jest blisko, że blisko jest niebo
dobrzy ludzie idą w tę właściwą stronę
napotkany popiół z pożóg wiatr rozwiewa
na skwerku rozmowy splatają się w gesty
kot w zaułku miauczy, dziecko balon goni
na cyplu piaszczystym wędki tkwią w szeregu
trzciny się kłaniają przygodnym żeglarzom
gdy nam spokój kaczek gładzi myśli miękko
wciągamy powietrze… żeby nam nie przeszło

wróciwszy na deptak sny skręcamy razem
blisko nam się wije uczucie błogości
ryby w sklepie zoo rozdziawiają paszcze
papużki się droczą, chomiki biegają…
my w sennej rześkości przekrawamy torty
zbieramy okruchy z tych mnogości marzeń.

Projekcja szmerów

odpowiednie wstaw treści w baner
nadaj barwom czerwień i turkus
zauważ pewne petycje
i siłę myśli krytycznej

zdemaskuj zdrętwiałe ręce i obślinione wargi
na ulicach nie chcą skończyć się zatargi
przemów mocnym głosem
tu trzeba budzenia sumień
gdy lud się wzburzył i kładzie pokotem

na ulicach tekturowe memy
projektują absurd w gęstwę Internetu
żel i lakier fryzur
ozdabia armię dudniącą marszowo
garnitury zostały w salonach
szmer tłumu małostkowo-uszczypliwy
przechodzi w hasła gromkie
idą jak w kokonach
jak mróweczki zagonione
nie brakuje różnych wymyślań
sztandary spłowiałe w słonecznej poświcie
wykrzykują bolesne historie…
nie rozwarli paszczy lwom
to inni bohaterzy są…
spleceni subiektywnym mottem
czy ich rewolucja nie pożera własnych dzieci?
czas pokaże

Promienie w półmroku

widzieć, co trzeba widzieć
słyszeć, co trzeba słyszeć
zrozumieć, co trzeba zrozumieć
ujrzeć, co trzeba ujrzeć
światło w mroku
iskrę w burzy
system w nierozgarnionym
strzałę w świetle
uśmiech w chwili dziecka
bystrość umysłu
szczyty wzniosłych gór
zakrwawione burty Titanica
pręgi na twarzy kobiety
pracę w zawierusze walki
motywację w celu
promienie w półmroku
i dyszenie chorego człowieka 
leżącego na łóżku

Promień

na ulicy pył
na płatkach deszcz
za nimi tańczy promień
walczący chłopcy pogodzili się
z cokołu zbiegł starzec
w oknie ktoś całuje się
na dole stragan warzyw
wiara i ból, że przeszły dni
syntezy wolności marzeń
gdy słońce już w ulicy tkwi
rozjaśnia słodko twarze
po schodach ktoś się stoczył
po zbiega przyszły straże
chłopcy uparli się zagrać w grę
gdy grad pocisków parzy
otwórz świt, nadaj dniowi treść
otwórz świt, nadaj dniowi treść
z winyla ktoś odkurzył song
aż matka wali w ścianę
tam basu brzdęk całuje noc
piwniczny klawiszy powiew

na gzymsie ktoś postawił krzyż
na ścianie plakat Stinga
w kawiarni syczy expres
na ławce szepczą sobie
zwróć swój wzrok, zerknij spoza rzęs
zwróć swój wzrok, zerknij spoza rzęs

za piłką chłopiec goni tam
dziewczyny grają w ringo
nim pocisk spadnie
nim runie gruz
wspomnienie street view niech zostanie
zwróć swój wzrok, zerknij spoza rzęs
zachłyśnij się nim wolność przyjdzie znów
zachłyśnij się ulicą słodkich zdarzeń

Stare Miasto po deszczu

z oddali dachy kamienic
błyszczą podparte kolumnami z głazów
nakręcony zegar kołuje w swoim korowodzie
mech na dachu jasno bieleje po deszczu
ten paciorkowaty intruz napstrzył stare okna
łuk tęczy przypomina nam o znikomości
bladożółte narcyzy jakby przywiędły
chowają postrzępione pręciki
gzymsy nakreślają linie nad oknami
kręcone schody wzbijają się w poddasze
i tylko parasole w rynku
jakoś tu nie pasują
wcinają się w kształtną panoramę

Strumyki czasu

karmazynowy przypływ zakrywa stare dzieje
znów w chaszcze piaski mokre wiatr słotny nam zawieje
znów nam w południe zegar kuranty wzniesie głośne
aż w ślad wejdziemy stary – ślad przemijania wiosny
znów buty stare zdarte na kołku czas zawiesi
zrywają się już ścieżki, zawiały je zamiecie
przemijalności zdarzeń, posuchy w klombach działań
w powietrzu nowej fali deszcz kartek, stos ustaleń
nam mosty nad rzekami ścieliły się jak liście
nam z górki choć pod górkę, choć łzy takie jak kryształ
ścieżki płynęły proste choć stopa w błoto wdepła
widnokrąg zdjął zasłonę, za nim kruche pierwiosnki
nam tłum szedł jakby obok, my sami jednak prościej
nam osobiste rady rozwiały gąszcz rozterek
nicie porozumienia przędły dostatnie dni nadziei
nam gremia w forach kładły pomysły z wyobraźnią
nam stos rupieci-spraw sprzątnięto gdy czas naglił
tabliczki z gliny ryte odkryły dzieje stare
miasta bielą kamienia zagadki odsłoniły
papirus wieść potwierdził, choć mędrca grób już przyjął
moralne dylematy nie wiodły na manowce
z ustaw nam kłody nie szły, choć odwracano książkę
gabinet krzeseł ciasny uczciwość przyniósł wiosną
smak chleba, blask poranka cieszyły jak małmazja
pieśń tłumu poruszała choć aż zwijało ciało
policzki czeremcha smaga
my boso, lecz radośni

Te chwile

usuńcie stargane liście
płyniemy łódką, co nie ma dna
serce kroi chwile wzorzyście
słowa kroją czyn – prawda płonie w nas

wpatrzeni w prosty kandelabr
na granicy szeptu do białego dnia
serce zrasza myślą już teraz
kroki świadczą o tym, że właściwy trakt
myśli idą w światła wśród owiec
myśli idą w światło bez udręki dnia
czystość w ogniu topi się topi
mkną pejzaże świtów, film nabiera tła
stamtąd prawda drzwi swe otwiera
kładzie się już kładzie w tych dziecięcych snach
wyjdźmy już na wzgórza pochyleń
myśli biegną w przeszłość
gdzie ukryty skarb

Za oknem

za oknem dom w budowie
za oknem senne twarze
i kartki lecą z góry
na dole strona z preambuły
zwilżona rosą poranka
piwniczny kot się skrada
porywa ją...

za oknem drugie okno z twarzą
pokrytą zmarszczką trybów
chcesz podać jej garść suszonych ostryg...
podałeś tylko grymas

za oknem wyspa ta zielona
w skrawkach zachodu pęka
jej plaży piasek wiatr porywa
zamykasz oczy...

za drzwiami piszą Ci zasady
byś poczuł się u siebie
a ty przestajesz marzyć
paragraf mija Ciebie

za oknem pęd kaskady zdarzeń
narady i umizgi
zbyt mało niesie wrażeń
dzień chichotu i chillu…

przechodnie idą chwiejnie
krzew smaga ich kosmykiem
poświatą srebrzą szyby
dmie w trąbki gawiedź grajków

za oknem sroka dziobie ziemię
straganów kuszą ją towary
dziecko ciska kamieniem
w drzewa stare konary

Zakręcony uczuć festiwal

obłokami kwiatów się zakrywa
niebo w błękitu uniesieniu zwiewne
to tam na ulicy festiwal
otworzyłaś serce przede mną

przejrzyjmy się w taflach oddaleń
i zbliżmy na cal lub na jedność
purpura w cekinach, diamenty
w komnacie zapiski dźwięków
klawisze w zapyleniu jęczą
rozdzierają tę ciszę zachętą
w kielichu wino zakręca
w taflach luster labirynt się skrywa
w pochyleniu nad świecą łza ci spływa...
zakręcony trwa uczuć festiwal

na ulicy obieżyświat przystanął
Ty milczysz choć cisną się słowa
czy jeszcze odnajdziesz?
obieżyświat opowiada historie…

zakręcony uczuć korowód
obłok marzeń w tafli się przegląda
to proste, to jasne – trwa festiwal
a Ty nie chcesz się zamykać

Zasieki z bzów

projekt tylko raz
schemat tylko raz
przepływ tylko raz
senniki egipskie poszły gdzieś w kąt
i poplątały się struny z pajęczynami
na skraju gęstwiny wynurzasz się Ty
zza dzikiej wiśni zwisającej nad zboczem
ugięły się półki, projekty, analizy...
fleksja i składnia

wyszliśmy nad rzekę przyzwyczajeń
do lwiego pazura chmur horyzontu
i jakby...
zawstydzeni, oniemiali…
pot, ból i łzy to nie ten czas

uśmiechnij się i spójrz na wiśniowy sad
na uschłe jabłko w gęstwinie liści
na zasieki z bzów i akacji
przystań przy ogromnym kamieniu
zostań w bezruchu...
sad szepcze swą odpowiedź

Zatoka poetów

Na rozstaju atramentu piszę do Ciebie ze statku,
za wód odmętem czeka nas zatoka poetów.
Nasz statek marzeń lśni w turkusowej poświcie.
Skręcamy czy płyniemy prosto – to się okaże po słowach...
prądów, szkwałów – one nas niosą.

Napięty żagiel wyobraźni, skrzypiące koło steru,
deski pokładowe, busola odkrywania
i klepsydra wyczekiwania na przypływ.
Podmuchy metafor,
dźwięk pokładowego dzwonka.

Małpa na takielunku zamyka senne oczy,
bosman nadstawił ucha i słucha rozkazów,
kapitan nad mapami nuci pieśń o wielu wątkach,
reszty nie trzeba rozumieć.

Jest ład i porządek...
my natomiast...
z kajuty pytań i niedomówień
wzbijamy się na pokład konwencjonalnych formuł i odpowiedzi.
Postawmy kropkę.
Zatoka czeka.

Zgarnij pionki

we mgle, w porannej rosie
rosną zjawiska z traw i dźwięków
Ty na rozstaju skrętów
zabierasz z sobą w podróż skrawki
zgiełku wśród ciszy, smutku wśród radości

zanim zapomnisz o wielkich udrękach...
załóż uniform, weź teczkę, przygotuj się

już tramwaju dźwięki cię niosą
w zakamuflowany, piskliwy tunel
zamętu, burzy i nastroju spotkań
to cisza przed zebraniem zgiełku

zgarnij te pionki zamaszystym ruchem
gdy nie pomagają, gdy nie masz przewagi
nie znajdziesz w układankach pięter
skrawków gestów i pyłu bitewnego…
w starodawnych księgach jest prosta wykładnia
szlak zakurzony
struktury
schematy
tam znajdziesz...

w piskliwym zgiełku argumentów słabych
zachowaj twarz
unikaj
gdy blichtr przysłania jasność spraw
idź wyprostowana






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz