Urodzony 1 maja 1948 r. w Dębicy, syn Feliksa i Natalii z domu Brożonowicz. Wychowywał się w Mielcu i pozostaje jego mieszkańcem. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. Od ukończenia nauki w 1966 r. do dziś pracuje w wolnych zawodach. Założył w Mielcu jeden z pierwszych zespołów bigbeatowych „Pulpity”, a następnie inicjował powstanie wielu zespołów estradowych (z udziałem muzyków z Mielca i innych polskich miast oraz muzyków zagranicznych) i był ich kierownikiem. m.in. we współpracy z „Pagartem” organizował ich występy w Polsce i za granicą. W trakcie wojaży artystycznych zwiedził szereg krajów (głównie Europy Środkowej i Południowej). Prowadził jako pilot wycieczki zagraniczne. Z biegiem lat i rozwojem kontaktów powiększał ofertę usług, pełniąc funkcje pomocnika i rezydenta różnych firm, konsultanta i doradcy, tłumacza języków słowiańskich, organizatora spotkań biznesowych oraz korespondenta czasopism (m.in. „Welcome Małopolska”) i gazet. Nazywa siebie „obywatelem świata”, ale nie zapomina przy tym o rodzinnym mieście i promuje go w różnych formach. Informuje też o życiu mielczan w innych krajach: opublikował w „Korso” cykl „ Moja zagranica”, a w nim m.in. artykuł „Polacy są wszędzie- mielczanie również”. Był wykładowcą w Mieleckiej Szkole Menedżerów (1955 r.). W czasie wizyt Ojca Św. Jana Pawła II W Polsce był tłumaczem delegacji rządowych Czech, Słowacji i Polski). Współpracuje z impresariatami i organizacjami turystycznymi oraz wydawnictwami, prasą i telewizją (Bułgaria, Czechy, Słowacja).
Eskapada do Berlina i Wiednia
Berlin i Wiedeń- jedne z ładniejszych,
ciekawych, i eleganckich metropolii
Europy. Możliwość wyjazdu bez wiz oraz korzystania tam z zakupów była
parę lat temu powodem dla którego wielu Polaków często wyjeżdżało, robiąc dobry
interes lub zakupy, dla swoich potrzeb. Wśród nich byli również mielczanie.
Plakaty oznajmiały kiedy i gdzie będzie kolejny wyjazd. Berlin
(wówczas Zachodni), Wiedeń. Był to sygnał, że chętni muszą dokonać rezerwacji
miejsc. W samo południe na placu przy ul. Obrońców Pokoju pan Bogdan podstawił
autokar. Pan Staszek, drugi kierowca (Konieczne!- Długa jazda, non-stop dwie
noce) zapakował puste torby do bagażników. Oj, przydadzą się w powrotnej
drodze. Krótkie sprawdzenie listy obecności, machamy ręką nielicznym
odprowadzającym i… ruszamy!.- Kierunek Berlin!- Jadą, jadą mielczanie na saksy!
Po paru godzinach pierwszy postój. Zajeżdżamy na parking pod Krakowem. Kiełbasa
z rusztu, hot-dogi, hamburgery, napoje, słodycze. Co kto woli. Wybór duży.
Przekąsić trzeba, droga daleka. Postój wykorzystują palacze, łakomie palą swoja
dawkę.- O, jejku! Jaka gorąca!- jedna z pań usiłuje utrzymać gorącą herbatę w
plastykowym kubku. Kto pierwszy wyszedł z autokaru- już wcina. Pozostali
czekają cierpliwie w kolejce.
Nie nasz jeden autokar na parkingu.-
Jedziemy, jedziemy, odjazd- słychać nawoływania i każdy zajmuje swoje miejsce.
Kogo nie ma, niech się odezwie- próbuje
ktoś żartować. Palacze przydeptują pety i jesteśmy na trasie. „Tył”
autokaru zasilił swe gardła i zaczyna śpiewać. Po chwili ukołysany jazdą i
upałem- milknie. Robi się sennie. Mijamy kolejne miasta. Zatrzymujemy się koło
kantoru w Jaworznie. Parę osób doszło do wniosku, że mają za mało marek. Trzeba
dokupić.- Do Berlina jeździ się tylko z gotówką- na handel nie ma czasu. Kupuje
się towar i wraca- słyszę od stałej bywalczyni na tym kierunku.- Towar na
handel do Berlina wożą tylko ludzie mieszkający blisko granicy. Oni mogą postać
na bazarze i pól dnia. Jadąc z Mielca tyle kilometrów nie możemy sobie na to
pozwolić. Szkoda czasu- dodaje przysłuchujący się rozmowie „weteran”.
Waluta zakupiona, kalkulatory pochowane (w
Berlinie będą znowu gorące). I jedziemy dalej. Mijamy Śląsk. Temat kursów walut
ożywił nieco autokar, zaczęto dyskutować. „Tył” się obudził i zagłuszył
dyskusję kolejnym przebojem. Upał zelżał. Pod wieczór autokar zatrzymuje się w
Strzelcach Opolskich. Małe, ciche miasteczko, restauracja. Ostatni posiłek w
Polsce, za złotówki. W Berlinie nie można sobie pozwolić na konkretne jedzonko.
Drogo. Zwłaszcza dla tych, co chcą zarobić (a chcą prawie wszyscy). Każda marka
się liczy. Zresztą nie będzie czasu chodzić po restauracjach. Co najwyżej
wystarczyć musi jakiś „kebab” po drodze (za parę marek), czy „puszka” z Polski.
Po obiado-kolacji jedziemy już bez
przystanków w stronę granicy. Uciekają kilometry, rytmicznie stukają koła po
betonowej autostradzie. Robi się coraz ciemniej. Pierwsza noc, którą spędzimy w
autokarze. Oczywiście, można było zaplanować nocleg po drodze, ale po pierwsze
szkoda czasu, po drugie podrożyłoby to koszty eskapady. Nie wszyscy dysponują
czasem; ktoś wziął urlop, kto inny „załatwił” chorobowe. Są i bezrobotni,
renciści, właściciele sklepów z Mielca i okolic, trochę młodzieży. Pasażerowie
reprezentują różne zawody: kosmetyczka, nauczycielka, fotograf (szkoda, że bez
aparatu, bo tyle ciekawych tematów po drodze). Jak mówią, wyjeżdżają trzy-
cztery razy w miesiącu. Dorabiają lub zarabiają tym sposobem, wykorzystując
możliwości jakie stwarza popyt na dany towar oraz różnica cen.
-Koniecznie musze znaleźć magnetowid marki
„Samsung”- stwierdza nauczycielka. Mam w domu tej samej marki telewizor, będzie
więc komplet. Chcę również kupić ładne płytki łazienkowe. Ale zrobię kalkulację
czy to będzie taniej jak w Polsce.
Taniej, taniej- to magiczne słowo, bez
którego nie byłoby wypadów handlowych do Berlina, Wiednia, Istambułu,
Miszkolca, Lwowa. Gdyby nie to taniej- odpowiedni zarobek. Różnica cen. Jest
interes- trzeba wykorzystać!
Pięć minut dla zdrowia! Panie na prawo,
panowie na lewo! Dojeżdżamy do granicy. Olszyna. Kilkukilometrowa kolejka
autokarów. Trochę poczekamy. Rejestracje
z różnych stron Polski. Na tym przejściu przeważają z południowej i wschodniej.
Wielu Polaków wykorzystuje tę różnicę cen, możliwość bezcłowego przywozu do
Polski wielu poszukiwanych w tamtym okresie artykułów. Sprzęt audio-wideo to
podstawa; telewizory, magnetowidy, odtwarzacze, anteny satelitarne, walkmany.
Do tego telefony klawiszowe, sprzęt hi-fi, radia samochodowe, kasety audio i
wideo, komputery itd., itp. Wyroby różnej marki i różnej jakości. Najczęściej południowokoreańskie
i japońskie (te ostatnie droższe jednak). Druga grupa towarowa najchętniej
przywożona do Polski to tzw. „spożywka”, obejmująca produkty żywnościowe
zaczynając od „Delikaty” (kto z nas nie szukał
wówczas tej margaryny „jak masło” na bazarach?!) poprzez czekolady,
jogurty, soczki w kartonikach i puszkach, napoje w „petach” i inną drobnicę
spożywczą, na piwie puszkowym kończąc.
Czekamy. Piwo polskie znajduje swoich
nabywców w przygranicznych barkach i kioskach. Rozgrzewa, wypełnia czas oczekiwania
na odprawę. Brudno. Większość pasażerów urządza spacery wzdłuż autokarów.
Dyskutują, wymieniają informacje. Liczą ile jeszcze autokarów dzieli nas od
szlabanu. Nieliczni drzemią. Późna noc. Kierowcy muszą być jednak czujni i co
chwilę podjeżdżają o parę metrów dalej, bacząc pilnie, by nie wpakował się
przed nich jakiś niecierpliwy kolega. Takiemu wówczas gotowi opony poprzebijać-
porządek musi być. Każdy się spieszy. Przesuwamy się jednak wolno do przodu.
Pan Staszek przysypia za kierownicą. Budzi
go klakson. Widać światła granicy. Zimno. Zatrzaskują się drzwi
autokarów. Rozpłaszczone twarze przy szybach. Śpią.- Proszę przygotować
paszporty do kontroli!- To budzi wszystkich. Wjeżdżamy między szlabany. Kontrola
przebiega szybko i sprawnie. Niestrudzone służby graniczne odprawiają kolejny
autokar tej nocy. Szlaban w górę! Bay, bay Polsko! Wjeżdżamy do Niemiec.
Po przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej
jedziemy autostradą, która zaprowadzi nas do samego Berlina. Warunki jazdy są
zdecydowanie lepsze niż po polskiej
stronie. „Kocie oczka” na środku jezdni świecą wyraziście w nocy, rozdzielając
ja na dwie części. Opóźnienie
spowodowane kolejką na granicy trzeba nadrobić. Kierowcy zmieniają się
za kierownicą w czasie jazdy. Wygląda to efektownie. Nie traci się czasu na
postoje. Wyciskają z autokaru maksymalna prędkość. Można sobie na to pozwolić-
droga pusta. „Te dziesiątki autokarów spiętrzone na granicy” rozjechały się na
autostradzie i nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Jest późna noc. Większość pasażerów
zasnęła, słychać chrapanie i westchnienia. Każdy szuka odpowiedniej pozycji do
spania, co nie jest takie łatwe przy prawie pełnym stanie autokaru.- Niekiedy
„hurtownicy” zamawiają cały autobus dla kilku osób. Wolne miejsca przeznacza
się na towar- mówi pan Bogdan, z którym rozmawiam, przeszkadzając tym samym
sennym zakusom. Wychodzi to oczywiście drożej na osobę, ale można więcej
przywieźć towaru i więcej zarobić.
Pulsujące ostre światła sygnalizują prace
drogowe. Jedziemy ostrożnie. Naprawa autostrady odbywa się tutaj nocą, kiedy
jest mniejszy ruch. Oznakowanie jest bardzo dobre i wyraziste. Po prawej
stronie zostawiamy Cottbus. Wstęga autostrady kieruje się na północ.
Z głębi autokaru podchodzi do kierowcy jeden
z palaczy. Pan Bogdan jest wyrozumiały. Na przodzie można zapalić, uchyla okno.
Po pierwszym palaczu przychodzi następny. Jedziemy teraz bez przystanków a
palić się chce. Palą na zmianę.
Do Berlina trzeba przyjechać wcześnie, żeby
zająć kolejkę do sklepów. Potem przyjedzie bardzo dużo Polaków i trzeba będzie
długo czekać. Z Berlina też trzeba wyjechać wcześniej żeby przez kolejną noc
dojechać na rano do Mielca. Sklepy i bazary czekają na towar. Trzeba go szybko
„opchnąć”, by mieć gotówkę na kolejny wyjazd.
I palacze już zasnęli. Ludzie „poukładani” są
różne pozy. Sen zjednoczył wszystkich, poprzytulał do siebie, kazał się objąć
wzajemnie, ułożył niektórych na podłodze autokaru.
Zapobiegliwi wzięli ze sobą poduszki i koce.
Innym wystarczyć muszą szyby lub nie zawsze miękkie boki i kolana
współpasażerów.
Znaki sygnalizują, że zbliżamy się do
Berlina. Do niedawna Berlin Zachodni był enklawą na terytorium byłej NRD. West
Berlin zajmował obszar o powierzchni 480,1km² i posiadał prawie 2 mln
mieszkańców. Stanowił odrębną jednostkę polityczną i prawną pod wojskową
administracją USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Teraz jest już inaczej. Zmienny
bieg historii.
Zmieniamy kierunek i wraz ze świtem, mając
przed sobą panoramę Berlina, dojeżdżamy do przejścia granicznego.
Kontrollpunkt: Drewitz/Dreilinden!
Dogoniliśmy tutaj autokary polskie. Znowu
kolejka. Chociaż kilkanaście pasów jest pustych, musimy czekać w długiej
kolejce na wydzielonym pasie dla Polaków. Ceniąc sobie to „wyróżnienie”,
zazdrośnie spoglądamy jednak na przejeżdżające szybko bez żadnej kontroli auta
z zachodnimi rejestracjami.
Przychodzi kolej na nas. Po odprawie przez służby graniczne
byłej NRD (dosyć dokładna kontrola) zjeżdżamy kilkaset metrów do imponującej
bramy, za którą zaczyna się już terytorium Berlina Zachodniego. Po drodze widać
liczne zasieki i budki straży granicznej. Ta granica była szczególnie
strzeżona. Zatrzymujemy się przy budynku, w którym załatwiają formalności z
wjazdem autokaru do Berlina Zachodniego. Jest wielu kierowców z Polski. Kolejka, przepychanki.
Niemcy zamykają okienko. Przerwa- czekamy.
Pasażerowie przebudzili się już na dobre.
Ręczniki, mydełka, przybory toaletowe i- do umywalki, która znajduje się w
podziemiu. Poranna toaleta. Załatwiamy wreszcie formalności. Umyci, odświeżeni wjeżdżamy do innego świata.
AUUS-równa i prosta autostrada o tej nazwie
(znana od wielu lat jako tor wyścigów samochodowych i jazd próbnych) prowadzi
do centrum miasta. Mijamy krytą trybunę, teren targów z wieżą telewizyjną po
lewej stronie i zjeżdżamy z autostrady, kierując się przez Plac Rathenau- z
charakterystycznym pomnikiem- samochodem- na najbardziej elegancką i
ekskluzywną ulicę Berlina Kurfurstendamm.
Wielka Europa! Aleja najlepszych banków,
firm, kin i kawiarni, luksusowych sklepów, które możemy tylko pooglądać. Tutaj
nie spotka się na zakupach Polaka. Nie ta kieszeń. Dla Polaków są inne. Głownie
w okolicy dworca kolejowego Zoologischer Garten, gdzie właśnie się kierujemy- w
dzielnicy Tiergarten, w pobliżu Europa Center, gdzie każdy odwiedzający Berlin
turysta powinien się znaleźć, czy w dzielnicach Kreuzberg, Steglitz, Spandau,
Charlottenburg. Sklepy czekają tam z przygotowanym dla Polaków towarem. Obsługa
jest w języku polskim. Jednocześnie sprzedawca jest zaopatrzeniowcem i
„naganiaczem”.
Kiedy wreszcie znajdujemy wolne miejsce obok
dworca Zoo-Garten. Nad kanałem widzimy niezliczone ilości autokarów z różnych
stron Polski. Obok nich uwijają się „naganiacze”, oferują „swoje” sklepy,
skłonni są podwieźć autem na miejsce lub przywieźć do autokaru zakupiony u nich
towar. Niektórzy korzystają z ich usług. Pozostali, zwłaszcza stali bywalcy, po
upewnieniu się, o której godzinie wyjeżdża autokar z Berlina, udają się w swoje
miejsca poznane podczas poprzednich wyjazdów.
-Panie Bogdanie. Czy pan będzie w autokarze
cały czas!- pytają. Oczywiście, zawsze któryś z kierowców jest przy autokarze.
Ludzie będą przynosić kolejne partie towaru. To wszystko trzeba umieścić w
bagażnikach. Robi się ciepło nie tylko od gorączki zakupów. Ładny dzień.
Najtańszym domem towarowym, gdzie można kupić prawie wszystko od długopisów
przez kosmetyki po odzież i buty, jest „Wollworth”. W Berlinie ten sklep jest
zawsze w pobliżu nas, gdzie akurat się znajdujemy. Jest ich tak wiele. Z
większych sklepów branży technicznej to „Bikle”, „Wegerta”. Tu można dostać
telewizory, kamery, sprzęt audio-wideo, aparaty fotograficzne i inne artykuły.
Spożywcze artykuły kupuje się w sklepach
sieci „Edeka”, „Bolle” czy w najtańszych- „Olus” i „Aldi”. To przed tymi
ostatnimi tworzą się od rana gigantyczne kolejki Polaków, w oczekiwaniu na
koszyk, bez którego nie wpuści do wewnątrz niekiedy ostra i stanowcza obsługa.
Oprócz wymienionych wyżej domów handlowych i sklepów znajdują się również małe
i tanie sklepiki- nieraz o polskich nazwach, gdzie można kupić dosłownie
wszystko. To tutaj głównie kupuje się towar, który rodacy wożą do Polski.
Kto chce, może odwiedzić i pooglądać (ceny
nie pozwalają tu na zakupy!) jedne z najdroższych domów towarowych, np.
„Wempe”, czy jeden z trzech najdroższych na świecie KA-DE-WE „Werthaim”.
Nawet
nic nie kupując można otrzymać tam gratis upominek, spróbować napojów
podawanych przez miłe hostessy, czy skorzystać z usług fryzjerskich
wykonywanych nieodpłatnie w celach reklamowych. Co się nie robi dla klienta
(bogatego!). Ale to można tylko pooglądać i to w wolnej chwili. Nie każdy ma
czas i chęć. Tutaj przyjeżdża się na zakupy. Dużo, tanio i – do Polski! Czas-
to pieniądz! Na zwiedzanie Berlina nie ma teraz czasu (choć warto- są ciekawe
miejsca!). Wszyscy rozbiegli się w poszukiwaniu towaru.
Autokary pozostały puste. Obsługa ma czas,
żeby odpocząć po długiej jeździe. Kierowcy posilają się, rozmawiają, niektórzy
śpią w autokarach. Sposobią siły do drogi powrotnej. A gdzie pasażerowie?
Oczywiście w berlińskich sklepach, między jednym a drugim…dziesiątym. Trzeba
rozeznać ceny, gdzie taniej- tam się kupuje. Kantory wymiany na każdym kroku.
Jak zabraknie marek, można wymienić. Zresztą większość sklepów przyjmuje każdą
„twardą” walutę, stosując odpowiedni przelicznik. Tylko mieć tę „twardą”
walutę, a problemu nie będzie. Polacy mają. Przyjeżdżają tu z odpowiednim
zapasem gotówki- to widać po zakupowanym towarze i ilościach.
Pierwsze osoby już są przy autokarze,
rozpoczynają wędrówkę od sklepów do autokaru. Kierowcy otwierają czeluście
bagażników by pochłonęły te wielkie ilości. Na pierwszy ogień idzie sprzęt
audio-wideo. Pudła z magnetowidami. Odtwarzacze. Trafia się telewizor, antena
satelitarna, wówczas u nas trudno dostępna i droga. To wszystko znika w bagażnikach.
Bliżej południa robi się coraz cieplej. „Gorzej jak pada deszcz, gorąc jeszcze
można wytrzymać”- stwierdza „weteran”. Pozbywają się części garderoby by w
podkoszulku i krótkich spodenkach wyruszyć po następną partię towaru. Jednak
nie wszyscy wytrzymują.
Przenikliwy sygnał karetki wrzyna się ostro w
odgłosy miasta. Jedna z pań leży na ławce naprzeciw dworca Zoologischer Garten.
Obok partia towaru, który niosła do autobusu. Zasłabła. Upał, zmęczenie,
wysiłek i nerwy robią swoje. To cena jaka się płaci. Tylko pytanie: za co?! Za
chęć lepszej egzystencji?! Za normalność?!
Ktoś przywołał karetkę, inny zajął się
bagażem, troskliwy rozpiął bluzkę, usłużny przyniósł wodę na okład z pobliskiej
pompy ulicznej. Polacy w nieszczęściu potrafią się jednak zjednoczyć. To
cieszy. Wiele osób współczująco się przygląda. Błyskawicznie nadjeżdża
pogotowie, ogradzają plastykowym pasem teren wokół chorej. Na miejscu badanie i
pierwsza szybka pomoc- szkoda czasu na jazdę do szpitala. Zresztą wspaniałe
wyposażenie karetki reanimacyjnej to mały szpital! Polacy zazdrośnie na nią
spoglądają. Kobieta powoli odzyskuje siły, lekarze decydują: nic groźnego,
zasłabnięcie. Konieczna kilku godzinna obserwacja i czas na odpoczynek. Wraz z
osobą towarzyszącą chorej odjeżdżają do szpitala, by po kilku godzinach
powrócić do stojącego nieopodal nas autokaru. Dobrze, że tak to się skończyło!
Sprzęt audio-wideo zapakowany, chwila
odpoczynku, mała przekąska, napój, papieros- i kolej teraz na „spożywkę”.
Najbliższy „Aldi”- oblężony. Szczęśliwcami są ci, co wyjeżdżają ze sklepu
wózkami obładowanymi do granic możliwości. Uff… Towar nareszcie zakupiony,
trzeba go tylko dostawić do autokaru. Najlepiej dowieźć wózkiem, tylko, że
teraz sklepy pobierają kaucję za wózek. Wcześniej wózki można było spotkać
porzucone obok miejsc postoju autokarów. Obsługa sklepów długo wyławiała swoje
wózki po okolicy. Teraz biorą kaucję i mają wózki z powrotem (oczywiście i tak
nie wszystkie!). Przepełnione towarem wózki jeżdżą po ulicach wśród tłumu ludzi
i samochodów. Przecież to centrum West Berlina! Objuczeni siatkami i torbami
pasażerowie zdążają do autokarów. Ale nawet w takiej sytuacji Polacy mają
jednak wrodzone poczucie humoru, co stwierdzam słysząc: ‘nie chciało się nosić
teczki- teraz nosimy tobołeczki”!- rozbrajająca szczerość wśród dwóch
młodzieńców targających rzeczywiście odpowiednie tobołeczki! Chociaż nie wiem
jak długo nosiliście teczki- nie przejmujcie się- handluje wielu ludzi co
krócej lub też dłużej nosiło teczki. Zresztą, żadna praca nie hańbi, jak się
zwykło mówić. Chociaż niektóre plamią- dodają złośliwi. Plamią i to mocno-
można zauważyć! Plama z rozjechanej przez auta czekolady, która spadła z wózka
w centrum Berlina, to nie tylko plama dla tego miasta- to także szkoda i strata
dla wiozącego.- Zmieniamy dzielnicę. Nie wszyscy kupują to co mieli zaplanowane
w tej części miasta. Długie kolejki nie pozwalają na ponowne w nich czekanie.
Mało czasu pozostaje do zaplanowanego wyjazdu z Berlina. Obok zamku
Charlottenburg przejeżdżamy nas Sprewą w kierunku lotniska Tegel i zatrzymujemy
się w handlowym centrum dzielnicy Siemensstadt. Jest i tu „Aldi” więc
uzupełniają zakupy ci, co nie zdążyli wcześniej zaopatrzyć się w „spożywkę”.
Kilku zainteresował dobrze zaopatrzony sklepik z różnego rodzaju bronią i artykułami
obronnymi. Autokar zapakowany do granic możliwości. Jest późne popołudnie, czas
na powrót. Ostatnie spojrzenie wielu zmęczonych oczu na Berlin. Nie starczyło
czasu na chociażby krótka rundę po mieście, relaksową i poznawczą. Szkoda. Może
innym razem.
„Avusem”
dojeżdżamy do granicy Berlina Zachodniego. Przejeżdżamy ją bez kontroli.
Władze miasta wiedzą, że to dobry interes,
jak się kupuje u nich i wywozi towar. Nawet zwracają podatek tzw.: MWST, jaki
obowiązuje w mieście na niektóre towary. Kilka osób z naszego autokaru podbija
stosowne dokumenty. Kiedy przyjadą tutaj następnym razem, otrzymają w sklepach
zwrot podatku, który jest dość wysoki i na sprzęt TV i video wynosi 14%
wartości a w przypadku artykułów żywnościowych i innych towarów od 7-9%. Więc
chyba warto uzyskać jego zwrot. Dokumenty podbite, poprzez punkt kontrolny
byłej NRD wjeżdżamy na jej terytorium.
Przed nami kolejna noc i długa droga do
Mielca. Ciasno. Towar zalega wszędzie. Pasażerowie przytulają się do niego.
Nadchodzi noc. Zmęczeni i znużeni chcą zasnąć. Po przyjeździe do Mielca być
może pójdą prosto na bazary, nie będzie czasu na wypoczynek. Zapada zmrok.
Ożywienie następuje przy przekroczeniu granicy polskiej. Bez problemów ja
jednak przejeżdżamy po odczekaniu w kolejce godziny.
Jest noc. Jesteśmy znów w Polsce. Większość
pasażerów zasypia snem sprawiedliwym i zasłużonym. Jedziemy non-stop,
zatrzymując się jedynie na prośbę piwoszy, którzy przekroczyli swoja dawkę.
Wystawieni są na ciężką próbę, wioząc tyle piwa. Piwo kusi ich, a trzeba
dowieźć coś na sprzedaż. Dowiozą mniej, też jakoś będzie, im się również
należy. Pragnienie duże. Nadrobią innym towarem. Być może wielokrotnie
roztopioną podczas jazdy w upał i ponownie zastygłą margaryną i czekoladą.
Nawet palacze odpuścili. Nie przychodzą do kierowcy z prośbą o krótki postój.
Wszyscy śpią.
Kierowcy zmęczeni. To druga noc bez
normalnego spania i wypoczynku. Są wytrzymali, mają wprawę. Dowiozą szczęśliwie
na miejsce. Zatrzymają się po drodze w tych miejscowościach, do których jadą
niektóre osoby. Zboczą nawet z trasy by podwieźć towar pasażerom z okolic
Mielca. To się ceni. Ogólne uznanie dla nich! Trzeba docenić ich trudną i
odpowiedzialną pracę. Mijamy opustoszałe miasta, mały ruch na drodze. Wstaje
dzień, ciężka próba dla kierowców. Pasażerowie śpią. Przebudzą się, jak
zatrzymamy się na parkingu. Kiedy już będzie całkiem jasno, trzeba zaczerpnąć
świeżego powietrza i rozprostować kości. Taki relaks jest konieczny. Z autokaru
wychodzą rozespane panie, zarośnięci mężczyźni. Nie było gdzie się ogolić.
Zresztą już dojada do domu. Ludzie są jeszcze senni, mało rozmowni. Po krótkim
postoju ruszamy dalej. Zatrzymujemy się dopiero za parę godzin, przed Tarnowem.
Gorąca herbata ma wzięcie. Prawie każdy z kubkiem w ręku. Posilają się wszyscy.
Dyskutują. Rozmawiają, przeliczają co zarobią na wiezionym towarze. Cieszą się
ci, co kupili coś dla siebie.
Umawiają się już na następne wyjazdy.- Co? Na
drugi tydzień do Wiednia?- pyta „weteran”. „Tak, ja jadę”- mówi jedna z pań.
„Umówiłam się już z hurtownikiem we Wiedniu, jak byłam tydzień temu. Mam
zapotrzebowanie na towar na towar z Austrii, muszę po niego pojechać”.
Elektronika wszelkiego typu, organy, zegarki, sprzęt gospodarstwa domowego,
kosmetyki, kawa, no i sławne „jamniki”- radiomagnetofony, które się wówczas
przywiozło, to podstawowe artykuły chętnie przywożone do Polski z Austrii!
Znów z panem Bogdanem pojada do Wiednia, też
będą jechać przez noc, żeby zaoszczędzić na czasie i noclegu. Końcówkę nocy
prześpią w autokarze na parkingu położonym „nad pięknym modrym Dunajem” (to
tylko w nazwie utworu Strausa pozostało- teraz ten Dunaj nie jest taki piękny,
a już wcale nie jest modry!). Z parkingu nad Dunajem blisko Mexico Platz, wokół
którego w przyległych uliczkach dziesiątki sklepów, prowadzonych głównie przez
ludzi pochodzenia żydowskiego. W sklepach podobnie jak w Berlinie pracuje dużo
Polaków. Wszędzie można domówić się po polsku. Przyjmują walutę. Dadzą
korzystny rabat przy zakupie większej ilości towaru.- Mało kto z Polaków zaglądnie
na Prater, odwiedzi katedrę św. Stefana, zobaczy stare miasto wokół Ringu,
przespaceruje się najelegantszą ulicą Wiednia Krtner Strasse, odwiedzi Hofburg
czy Schonbrunn- rezydencje Habsburgów, zetknie się z nowoczesnością „Uno-City”
i znajdzie czas na chwilę zadumy w kościele z kaplicą Sobieskiego na
Kahlenbergu.
To liczące ponad 1 mln 700 tyś. mieszkańców
miasto, kongresów i turystyki, którego chociażby pobieżne zwiedzanie zajmuje
około tygodnia, było dla Polaków przyjeżdżających w celach handlowych znane
tylko w obrębie Mexico Platz, gdzie można było kupić wszystko. Po zakupach
wyjazd w stronę Polski, krótki postój w Bratysławie, gdzie dokupywano kolejny
towar i po zmaganiach z czasem, zmęczeniem i czechosłowackimi (wówczas)
celnikami, przez kolejna noc powracało się do Mielca.
„No to jedziemy miła pani do Wiednia na
następny tydzień. Chętnych już jest więcej”.
Kiedy kończymy herbatę, rozlega się potężny
huk! To pan Andrzej z panem Wiesiem testują, skutecznie zresztą, za „Uni-Barem”
zakupiony w Berlinie pistolet gazowy. Przypadkowo (?!) przechodzący kot
czterema łapami wskazuje w niebo. Dopiero po chwili powoli wraca do pozycji, w
której koty zwykły się poruszać.
—•—
„A pan nic nie wiezie? To czym pan
handluje?!”- zaskoczyła mnie na tym ostatnim przed Mielcem postoju
spostrzegawcza jak widać pani. „Informacja, proszę pani handluję, informacją!
To tez towar, może i lepszy jak pani, mogę go sprzedać wiele razy, pani swój
tylko raz!”- odparłem natychmiast wymijająco, ale sądząc po minie, nie jej
trafiło to do przekonania. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że po prostu
lubię podróżować. Zawiódł bym ją całkowicie! Nie wiedziała, że przy „pomocy”
uczynnego kierowcy (dzięki mu za to), „przemyciłem” jednak do Polski: 2
(słownie: dwa) opakowania „margaryny jak masło”, czyli „Delikatesy”, 2
(słownie: dwie) tabliczki czekolady ‘Alpen Gold” i zdjęcia z tych miast
utrwalone na filmie przez mojego syna. „Przemyciłem” też, moja ciekawa pani,
informacje, które wykorzystałem do napisania tego reportażu.
—•—
Wsiadamy do autokaru-wysiądziemy już w
Mielcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz