sobota, 19 lutego 2022

Bobryk Janusz

 









Urodzony 1 maja 1948 r. w Dębicy, syn Feliksa i Natalii z domu Brożonowicz. Wychowywał się w Mielcu i pozostaje jego mieszkańcem. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. Od ukończenia nauki w 1966 r. do dziś pracuje w wolnych zawodach. Założył w Mielcu jeden z pierwszych zespołów bigbeatowych „Pulpity”, a następnie inicjował powstanie wielu zespołów estradowych (z udziałem muzyków z Mielca i innych polskich miast oraz muzyków zagranicznych) i był ich kierownikiem. m.in. we  współpracy z „Pagartem” organizował ich występy w Polsce i za granicą. W trakcie wojaży artystycznych zwiedził szereg krajów (głównie Europy Środkowej i Południowej). Prowadził jako pilot wycieczki zagraniczne. Z biegiem lat i rozwojem kontaktów powiększał ofertę usług, pełniąc funkcje pomocnika i rezydenta różnych firm, konsultanta i doradcy, tłumacza języków słowiańskich, organizatora spotkań biznesowych oraz korespondenta czasopism (m.in. „Welcome Małopolska”) i gazet. Nazywa siebie „obywatelem świata”, ale nie zapomina przy tym o rodzinnym mieście i promuje go w różnych formach. Informuje też o życiu mielczan w innych krajach: opublikował w „Korso” cykl „ Moja zagranica”, a w nim m.in. artykuł „Polacy są wszędzie- mielczanie również”. Był wykładowcą w Mieleckiej Szkole Menedżerów (1955 r.). W czasie wizyt Ojca Św. Jana Pawła II W Polsce był tłumaczem delegacji rządowych Czech, Słowacji i Polski). Współpracuje z impresariatami i organizacjami turystycznymi oraz wydawnictwami, prasą i telewizją (Bułgaria, Czechy, Słowacja).



Eskapada do Berlina i Wiednia

 

  Berlin i Wiedeń- jedne z ładniejszych, ciekawych, i eleganckich metropolii  Europy. Możliwość wyjazdu bez wiz oraz korzystania tam z zakupów była parę lat temu powodem dla którego wielu Polaków często wyjeżdżało, robiąc dobry interes lub zakupy, dla swoich potrzeb. Wśród nich byli również mielczanie.

  Plakaty oznajmiały kiedy  i gdzie będzie kolejny wyjazd. Berlin (wówczas Zachodni), Wiedeń. Był to sygnał, że chętni muszą dokonać rezerwacji miejsc. W samo południe na placu przy ul. Obrońców Pokoju pan Bogdan podstawił autokar. Pan Staszek, drugi kierowca (Konieczne!- Długa jazda, non-stop dwie noce) zapakował puste torby do bagażników. Oj, przydadzą się w powrotnej drodze. Krótkie sprawdzenie listy obecności, machamy ręką nielicznym odprowadzającym i… ruszamy!.- Kierunek Berlin!- Jadą, jadą mielczanie na saksy! Po paru godzinach pierwszy postój. Zajeżdżamy na parking pod Krakowem. Kiełbasa z rusztu, hot-dogi, hamburgery, napoje, słodycze. Co kto woli. Wybór duży. Przekąsić trzeba, droga daleka. Postój wykorzystują palacze, łakomie palą swoja dawkę.- O, jejku! Jaka gorąca!- jedna z pań usiłuje utrzymać gorącą herbatę w plastykowym kubku. Kto pierwszy wyszedł z autokaru- już wcina. Pozostali czekają cierpliwie w kolejce.

  Nie nasz jeden autokar na parkingu.- Jedziemy, jedziemy, odjazd- słychać nawoływania i każdy zajmuje swoje miejsce. Kogo nie ma, niech się odezwie- próbuje  ktoś żartować. Palacze przydeptują pety i jesteśmy na trasie. „Tył” autokaru zasilił swe gardła i zaczyna śpiewać. Po chwili ukołysany jazdą i upałem- milknie. Robi się sennie. Mijamy kolejne miasta. Zatrzymujemy się koło kantoru w Jaworznie. Parę osób doszło do wniosku, że mają za mało marek. Trzeba dokupić.- Do Berlina jeździ się tylko z gotówką- na handel nie ma czasu. Kupuje się towar i wraca- słyszę od stałej bywalczyni na tym kierunku.- Towar na handel do Berlina wożą tylko ludzie mieszkający blisko granicy. Oni mogą postać na bazarze i pól dnia. Jadąc z Mielca tyle kilometrów nie możemy sobie na to pozwolić. Szkoda czasu- dodaje przysłuchujący się rozmowie „weteran”.

  Waluta zakupiona, kalkulatory pochowane (w Berlinie będą znowu gorące). I jedziemy dalej. Mijamy Śląsk. Temat kursów walut ożywił nieco autokar, zaczęto dyskutować. „Tył” się obudził i zagłuszył dyskusję kolejnym przebojem. Upał zelżał. Pod wieczór autokar zatrzymuje się w Strzelcach Opolskich. Małe, ciche miasteczko, restauracja. Ostatni posiłek w Polsce, za złotówki. W Berlinie nie można sobie pozwolić na konkretne jedzonko. Drogo. Zwłaszcza dla tych, co chcą zarobić (a chcą prawie wszyscy). Każda marka się liczy. Zresztą nie będzie czasu chodzić po restauracjach. Co najwyżej wystarczyć musi jakiś „kebab” po drodze (za parę marek), czy „puszka” z Polski.

  Po obiado-kolacji jedziemy już bez przystanków w stronę granicy. Uciekają kilometry, rytmicznie stukają koła po betonowej autostradzie. Robi się coraz ciemniej. Pierwsza noc, którą spędzimy w autokarze. Oczywiście, można było zaplanować nocleg po drodze, ale po pierwsze szkoda czasu, po drugie podrożyłoby to koszty eskapady. Nie wszyscy dysponują czasem; ktoś wziął urlop, kto inny „załatwił” chorobowe. Są i bezrobotni, renciści, właściciele sklepów z Mielca i okolic, trochę młodzieży. Pasażerowie reprezentują różne zawody: kosmetyczka, nauczycielka, fotograf (szkoda, że bez aparatu, bo tyle ciekawych tematów po drodze). Jak mówią, wyjeżdżają trzy- cztery razy w miesiącu. Dorabiają lub zarabiają tym sposobem, wykorzystując możliwości jakie stwarza popyt na dany towar oraz różnica cen.

  -Koniecznie musze znaleźć magnetowid marki „Samsung”- stwierdza nauczycielka. Mam w domu tej samej marki telewizor, będzie więc komplet. Chcę również kupić ładne płytki łazienkowe. Ale zrobię kalkulację czy to będzie taniej jak w Polsce.

  Taniej, taniej- to magiczne słowo, bez którego nie byłoby wypadów handlowych do Berlina, Wiednia, Istambułu, Miszkolca, Lwowa. Gdyby nie to taniej- odpowiedni zarobek. Różnica cen. Jest interes- trzeba wykorzystać!

  Pięć minut dla zdrowia! Panie na prawo, panowie na lewo! Dojeżdżamy do granicy. Olszyna. Kilkukilometrowa kolejka autokarów. Trochę  poczekamy. Rejestracje z różnych stron Polski. Na tym przejściu przeważają z południowej i wschodniej. Wielu Polaków wykorzystuje tę różnicę cen, możliwość bezcłowego przywozu do Polski wielu poszukiwanych w tamtym okresie artykułów. Sprzęt audio-wideo to podstawa; telewizory, magnetowidy, odtwarzacze, anteny satelitarne, walkmany. Do tego telefony klawiszowe, sprzęt hi-fi, radia samochodowe, kasety audio i wideo, komputery itd., itp. Wyroby różnej marki i różnej jakości. Najczęściej południowokoreańskie i japońskie (te ostatnie droższe jednak). Druga grupa towarowa najchętniej przywożona do Polski to tzw. „spożywka”, obejmująca produkty żywnościowe zaczynając od „Delikaty” (kto z nas nie szukał  wówczas tej margaryny „jak masło” na bazarach?!) poprzez czekolady, jogurty, soczki w kartonikach i puszkach, napoje w „petach” i inną drobnicę spożywczą, na piwie puszkowym kończąc.

  Czekamy. Piwo polskie znajduje swoich nabywców w przygranicznych barkach i kioskach. Rozgrzewa, wypełnia czas oczekiwania na odprawę. Brudno. Większość pasażerów urządza spacery wzdłuż autokarów. Dyskutują, wymieniają informacje. Liczą ile jeszcze autokarów dzieli nas od szlabanu. Nieliczni drzemią. Późna noc. Kierowcy muszą być jednak czujni i co chwilę podjeżdżają o parę metrów dalej, bacząc pilnie, by nie wpakował się przed nich jakiś niecierpliwy kolega. Takiemu wówczas gotowi opony poprzebijać- porządek musi być. Każdy się spieszy. Przesuwamy się jednak wolno do przodu. Pan Staszek przysypia za kierownicą. Budzi  go klakson. Widać światła granicy. Zimno. Zatrzaskują się drzwi autokarów. Rozpłaszczone twarze przy szybach. Śpią.- Proszę przygotować paszporty do kontroli!- To budzi wszystkich. Wjeżdżamy między szlabany. Kontrola przebiega szybko i sprawnie. Niestrudzone służby graniczne odprawiają kolejny autokar tej nocy. Szlaban w górę! Bay, bay Polsko! Wjeżdżamy do Niemiec.

  Po przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej jedziemy autostradą, która zaprowadzi nas do samego Berlina. Warunki jazdy są zdecydowanie lepsze niż  po polskiej stronie. „Kocie oczka” na środku jezdni świecą wyraziście w nocy, rozdzielając ja na dwie części. Opóźnienie  spowodowane kolejką na granicy trzeba nadrobić. Kierowcy zmieniają się za kierownicą w czasie jazdy. Wygląda to efektownie. Nie traci się czasu na postoje. Wyciskają z autokaru maksymalna prędkość. Można sobie na to pozwolić- droga pusta. „Te dziesiątki autokarów spiętrzone na granicy” rozjechały się na autostradzie i nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Jest późna noc. Większość pasażerów zasnęła, słychać chrapanie i westchnienia. Każdy szuka odpowiedniej pozycji do spania, co nie jest takie łatwe przy prawie pełnym stanie autokaru.- Niekiedy „hurtownicy” zamawiają cały autobus dla kilku osób. Wolne miejsca przeznacza się na towar- mówi pan Bogdan, z którym rozmawiam, przeszkadzając tym samym sennym zakusom. Wychodzi to oczywiście drożej na osobę, ale można więcej przywieźć towaru i więcej zarobić.

  Pulsujące ostre światła sygnalizują prace drogowe. Jedziemy ostrożnie. Naprawa autostrady odbywa się tutaj nocą, kiedy jest mniejszy ruch. Oznakowanie jest bardzo dobre i wyraziste. Po prawej stronie zostawiamy Cottbus. Wstęga autostrady kieruje się na północ.

  Z głębi autokaru podchodzi do kierowcy jeden z palaczy. Pan Bogdan jest wyrozumiały. Na przodzie można zapalić, uchyla okno. Po pierwszym palaczu przychodzi następny. Jedziemy teraz bez przystanków a palić się  chce. Palą na zmianę.

  Do Berlina trzeba przyjechać wcześnie, żeby zająć kolejkę do sklepów. Potem przyjedzie bardzo dużo Polaków i trzeba będzie długo czekać. Z Berlina też trzeba wyjechać wcześniej żeby przez kolejną noc dojechać na rano do Mielca. Sklepy i bazary czekają na towar. Trzeba go szybko „opchnąć”, by mieć gotówkę na kolejny wyjazd.

  I palacze już zasnęli. Ludzie „poukładani” są różne pozy. Sen zjednoczył wszystkich, poprzytulał do siebie, kazał się objąć wzajemnie, ułożył niektórych na podłodze autokaru.

  Zapobiegliwi wzięli ze sobą poduszki i koce. Innym wystarczyć muszą szyby lub nie zawsze miękkie boki i kolana współpasażerów.

  Znaki sygnalizują, że zbliżamy się do Berlina. Do niedawna Berlin Zachodni był enklawą na terytorium byłej NRD. West Berlin zajmował obszar o powierzchni 480,1km² i posiadał prawie 2 mln mieszkańców. Stanowił odrębną jednostkę polityczną i prawną pod wojskową administracją USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Teraz jest już inaczej. Zmienny bieg historii.

  Zmieniamy kierunek i wraz ze świtem, mając przed sobą panoramę Berlina, dojeżdżamy do przejścia granicznego. Kontrollpunkt: Drewitz/Dreilinden!

  Dogoniliśmy tutaj autokary polskie. Znowu kolejka. Chociaż kilkanaście pasów jest pustych, musimy czekać w długiej kolejce na wydzielonym pasie dla Polaków. Ceniąc sobie to „wyróżnienie”, zazdrośnie spoglądamy jednak na przejeżdżające szybko bez żadnej kontroli auta z zachodnimi rejestracjami.

Przychodzi kolej na nas. Po odprawie przez służby graniczne byłej NRD (dosyć dokładna kontrola) zjeżdżamy kilkaset metrów do imponującej bramy, za którą zaczyna się już terytorium Berlina Zachodniego. Po drodze widać liczne zasieki i budki straży granicznej. Ta granica była szczególnie strzeżona. Zatrzymujemy się przy budynku, w którym załatwiają formalności z wjazdem autokaru do Berlina Zachodniego. Jest wielu  kierowców z Polski. Kolejka, przepychanki. Niemcy zamykają okienko. Przerwa- czekamy.

  Pasażerowie przebudzili się już na dobre. Ręczniki, mydełka, przybory toaletowe i- do umywalki, która znajduje się w podziemiu. Poranna toaleta. Załatwiamy wreszcie formalności. Umyci, odświeżeni  wjeżdżamy do innego świata.

  AUUS-równa i prosta autostrada o tej nazwie (znana od wielu lat jako tor wyścigów samochodowych i jazd próbnych) prowadzi do centrum miasta. Mijamy krytą trybunę, teren targów z wieżą telewizyjną po lewej stronie i zjeżdżamy z autostrady, kierując się przez Plac Rathenau- z charakterystycznym pomnikiem- samochodem- na najbardziej elegancką i ekskluzywną ulicę Berlina Kurfurstendamm.

  Wielka Europa! Aleja najlepszych banków, firm, kin i kawiarni, luksusowych sklepów, które możemy tylko pooglądać. Tutaj nie spotka się na zakupach Polaka. Nie ta kieszeń. Dla Polaków są inne. Głownie w okolicy dworca kolejowego Zoologischer Garten, gdzie właśnie się kierujemy- w dzielnicy Tiergarten, w pobliżu Europa Center, gdzie każdy odwiedzający Berlin turysta powinien się znaleźć, czy w dzielnicach Kreuzberg, Steglitz, Spandau, Charlottenburg. Sklepy czekają tam z przygotowanym dla Polaków towarem. Obsługa jest w języku polskim. Jednocześnie sprzedawca jest zaopatrzeniowcem i „naganiaczem”.

  Kiedy wreszcie znajdujemy wolne miejsce obok dworca Zoo-Garten. Nad kanałem widzimy niezliczone ilości autokarów z różnych stron Polski. Obok nich uwijają się „naganiacze”, oferują „swoje” sklepy, skłonni są podwieźć autem na miejsce lub przywieźć do autokaru zakupiony u nich towar. Niektórzy korzystają z ich usług. Pozostali, zwłaszcza stali bywalcy, po upewnieniu się, o której godzinie wyjeżdża autokar z Berlina, udają się w swoje miejsca poznane podczas poprzednich wyjazdów.

  -Panie Bogdanie. Czy pan będzie w autokarze cały czas!- pytają. Oczywiście, zawsze któryś z kierowców jest przy autokarze. Ludzie będą przynosić kolejne partie towaru. To wszystko trzeba umieścić w bagażnikach. Robi się ciepło nie tylko od gorączki zakupów. Ładny dzień. Najtańszym domem towarowym, gdzie można kupić prawie wszystko od długopisów przez kosmetyki po odzież i buty, jest „Wollworth”. W Berlinie ten sklep jest zawsze w pobliżu nas, gdzie akurat się znajdujemy. Jest ich tak wiele. Z większych sklepów branży technicznej to „Bikle”, „Wegerta”. Tu można dostać telewizory, kamery, sprzęt audio-wideo, aparaty fotograficzne i inne artykuły.

  Spożywcze artykuły kupuje się w sklepach sieci „Edeka”, „Bolle” czy w najtańszych- „Olus” i „Aldi”. To przed tymi ostatnimi tworzą się od rana gigantyczne kolejki Polaków, w oczekiwaniu na koszyk, bez którego nie wpuści do wewnątrz niekiedy ostra i stanowcza obsługa. Oprócz wymienionych wyżej domów handlowych i sklepów znajdują się również małe i tanie sklepiki- nieraz o polskich nazwach, gdzie można kupić dosłownie wszystko. To tutaj głównie kupuje się towar, który rodacy wożą do Polski.

  Kto chce, może odwiedzić i pooglądać (ceny nie pozwalają tu na zakupy!) jedne z najdroższych domów towarowych, np. „Wempe”, czy jeden z trzech najdroższych na świecie KA-DE-WE „Werthaim”.

  Nawet  nic nie kupując można otrzymać tam gratis upominek, spróbować napojów podawanych przez miłe hostessy, czy skorzystać z usług fryzjerskich wykonywanych nieodpłatnie w celach reklamowych. Co się nie robi dla klienta (bogatego!). Ale to można tylko pooglądać i to w wolnej chwili. Nie każdy ma czas i chęć. Tutaj przyjeżdża się na zakupy. Dużo, tanio i – do Polski! Czas- to pieniądz! Na zwiedzanie Berlina nie ma teraz czasu (choć warto- są ciekawe miejsca!). Wszyscy rozbiegli się w poszukiwaniu towaru.

  Autokary pozostały puste. Obsługa ma czas, żeby odpocząć po długiej jeździe. Kierowcy posilają się, rozmawiają, niektórzy śpią w autokarach. Sposobią siły do drogi powrotnej. A gdzie pasażerowie? Oczywiście w berlińskich sklepach, między jednym a drugim…dziesiątym. Trzeba rozeznać ceny, gdzie taniej- tam się kupuje. Kantory wymiany na każdym kroku. Jak zabraknie marek, można wymienić. Zresztą większość sklepów przyjmuje każdą „twardą” walutę, stosując odpowiedni przelicznik. Tylko mieć tę „twardą” walutę, a problemu nie będzie. Polacy mają. Przyjeżdżają tu z odpowiednim zapasem gotówki- to widać po zakupowanym towarze i ilościach.

  Pierwsze osoby już są przy autokarze, rozpoczynają wędrówkę od sklepów do autokaru. Kierowcy otwierają czeluście bagażników by pochłonęły te wielkie ilości. Na pierwszy ogień idzie sprzęt audio-wideo. Pudła z magnetowidami. Odtwarzacze. Trafia się telewizor, antena satelitarna, wówczas u nas trudno dostępna i droga. To wszystko znika w bagażnikach. Bliżej południa robi się coraz cieplej. „Gorzej jak pada deszcz, gorąc jeszcze można wytrzymać”- stwierdza „weteran”. Pozbywają się części garderoby by w podkoszulku i krótkich spodenkach wyruszyć po następną partię towaru. Jednak nie wszyscy wytrzymują.

  Przenikliwy sygnał karetki wrzyna się ostro w odgłosy miasta. Jedna z pań leży na ławce naprzeciw dworca Zoologischer Garten. Obok partia towaru, który niosła do autobusu. Zasłabła. Upał, zmęczenie, wysiłek i nerwy robią swoje. To cena jaka się płaci. Tylko pytanie: za co?! Za chęć lepszej egzystencji?! Za normalność?!

  Ktoś przywołał karetkę, inny zajął się bagażem, troskliwy rozpiął bluzkę, usłużny przyniósł wodę na okład z pobliskiej pompy ulicznej. Polacy w nieszczęściu potrafią się jednak zjednoczyć. To cieszy. Wiele osób współczująco się przygląda. Błyskawicznie nadjeżdża pogotowie, ogradzają plastykowym pasem teren wokół chorej. Na miejscu badanie i pierwsza szybka pomoc- szkoda czasu na jazdę do szpitala. Zresztą wspaniałe wyposażenie karetki reanimacyjnej to mały szpital! Polacy zazdrośnie na nią spoglądają. Kobieta powoli odzyskuje siły, lekarze decydują: nic groźnego, zasłabnięcie. Konieczna kilku godzinna obserwacja i czas na odpoczynek. Wraz z osobą towarzyszącą chorej odjeżdżają do szpitala, by po kilku godzinach powrócić do stojącego nieopodal nas autokaru. Dobrze, że tak to się skończyło!

  Sprzęt audio-wideo zapakowany, chwila odpoczynku, mała przekąska, napój, papieros- i kolej teraz na „spożywkę”. Najbliższy „Aldi”- oblężony. Szczęśliwcami są ci, co wyjeżdżają ze sklepu wózkami obładowanymi do granic możliwości. Uff… Towar nareszcie zakupiony, trzeba go tylko dostawić do autokaru. Najlepiej dowieźć wózkiem, tylko, że teraz sklepy pobierają kaucję za wózek. Wcześniej wózki można było spotkać porzucone obok miejsc postoju autokarów. Obsługa sklepów długo wyławiała swoje wózki po okolicy. Teraz biorą kaucję i mają wózki z powrotem (oczywiście i tak nie wszystkie!). Przepełnione towarem wózki jeżdżą po ulicach wśród tłumu ludzi i samochodów. Przecież to centrum West Berlina! Objuczeni siatkami i torbami pasażerowie zdążają do autokarów. Ale nawet w takiej sytuacji Polacy mają jednak wrodzone poczucie humoru, co stwierdzam słysząc: ‘nie chciało się nosić teczki- teraz nosimy tobołeczki”!- rozbrajająca szczerość wśród dwóch młodzieńców targających rzeczywiście odpowiednie tobołeczki! Chociaż nie wiem jak długo nosiliście teczki- nie przejmujcie się- handluje wielu ludzi co krócej lub też dłużej nosiło teczki. Zresztą, żadna praca nie hańbi, jak się zwykło mówić. Chociaż niektóre plamią- dodają złośliwi. Plamią i to mocno- można zauważyć! Plama z rozjechanej przez auta czekolady, która spadła z wózka w centrum Berlina, to nie tylko plama dla tego miasta- to także szkoda i strata dla wiozącego.- Zmieniamy dzielnicę. Nie wszyscy kupują to co mieli zaplanowane w tej części miasta. Długie kolejki nie pozwalają na ponowne w nich czekanie. Mało czasu pozostaje do zaplanowanego wyjazdu z Berlina. Obok zamku Charlottenburg przejeżdżamy nas Sprewą w kierunku lotniska Tegel i zatrzymujemy się w handlowym centrum dzielnicy Siemensstadt. Jest i tu „Aldi” więc uzupełniają zakupy ci, co nie zdążyli wcześniej zaopatrzyć się w „spożywkę”. Kilku zainteresował dobrze zaopatrzony sklepik z różnego rodzaju bronią i artykułami obronnymi. Autokar zapakowany do granic możliwości. Jest późne popołudnie, czas na powrót. Ostatnie spojrzenie wielu zmęczonych oczu na Berlin. Nie starczyło czasu na chociażby krótka rundę po mieście, relaksową i poznawczą. Szkoda. Może innym razem.

„Avusem” dojeżdżamy do granicy Berlina Zachodniego. Przejeżdżamy ją bez kontroli.

  Władze miasta wiedzą, że to dobry interes, jak się kupuje u nich i wywozi towar. Nawet zwracają podatek tzw.: MWST, jaki obowiązuje w mieście na niektóre towary. Kilka osób z naszego autokaru podbija stosowne dokumenty. Kiedy przyjadą tutaj następnym razem, otrzymają w sklepach zwrot podatku, który jest dość wysoki i na sprzęt TV i video wynosi 14% wartości a w przypadku artykułów żywnościowych i innych towarów od 7-9%. Więc chyba warto uzyskać jego zwrot. Dokumenty podbite, poprzez punkt kontrolny byłej NRD wjeżdżamy na jej terytorium.

  Przed nami kolejna noc i długa droga do Mielca. Ciasno. Towar zalega wszędzie. Pasażerowie przytulają się do niego. Nadchodzi noc. Zmęczeni i znużeni chcą zasnąć. Po przyjeździe do Mielca być może pójdą prosto na bazary, nie będzie czasu na wypoczynek. Zapada zmrok. Ożywienie następuje przy przekroczeniu granicy polskiej. Bez problemów ja jednak przejeżdżamy po odczekaniu w kolejce godziny.

  Jest noc. Jesteśmy znów w Polsce. Większość pasażerów zasypia snem sprawiedliwym i zasłużonym. Jedziemy non-stop, zatrzymując się jedynie na prośbę piwoszy, którzy przekroczyli swoja dawkę. Wystawieni są na ciężką próbę, wioząc tyle piwa. Piwo kusi ich, a trzeba dowieźć coś na sprzedaż. Dowiozą mniej, też jakoś będzie, im się również należy. Pragnienie duże. Nadrobią innym towarem. Być może wielokrotnie roztopioną podczas jazdy w upał i ponownie zastygłą margaryną i czekoladą. Nawet palacze odpuścili. Nie przychodzą do kierowcy z prośbą o krótki postój. Wszyscy śpią.

  Kierowcy zmęczeni. To druga noc bez normalnego spania i wypoczynku. Są wytrzymali, mają wprawę. Dowiozą szczęśliwie na miejsce. Zatrzymają się po drodze w tych miejscowościach, do których jadą niektóre osoby. Zboczą nawet z trasy by podwieźć towar pasażerom z okolic Mielca. To się ceni. Ogólne uznanie dla nich! Trzeba docenić ich trudną i odpowiedzialną pracę. Mijamy opustoszałe miasta, mały ruch na drodze. Wstaje dzień, ciężka próba dla kierowców. Pasażerowie śpią. Przebudzą się, jak zatrzymamy się na parkingu. Kiedy już będzie całkiem jasno, trzeba zaczerpnąć świeżego powietrza i rozprostować kości. Taki relaks jest konieczny. Z autokaru wychodzą rozespane panie, zarośnięci mężczyźni. Nie było gdzie się ogolić. Zresztą już dojada do domu. Ludzie są jeszcze senni, mało rozmowni. Po krótkim postoju ruszamy dalej. Zatrzymujemy się dopiero za parę godzin, przed Tarnowem. Gorąca herbata ma wzięcie. Prawie każdy z kubkiem w ręku. Posilają się wszyscy. Dyskutują. Rozmawiają, przeliczają co zarobią na wiezionym towarze. Cieszą się ci, co kupili coś dla siebie.

  Umawiają się już na następne wyjazdy.- Co? Na drugi tydzień do Wiednia?- pyta „weteran”. „Tak, ja jadę”- mówi jedna z pań. „Umówiłam się już z hurtownikiem we Wiedniu, jak byłam tydzień temu. Mam zapotrzebowanie na towar na towar z Austrii, muszę po niego pojechać”. Elektronika wszelkiego typu, organy, zegarki, sprzęt gospodarstwa domowego, kosmetyki, kawa, no i sławne „jamniki”- radiomagnetofony, które się wówczas przywiozło, to podstawowe artykuły chętnie przywożone do Polski z Austrii!

  Znów z panem Bogdanem pojada do Wiednia, też będą jechać przez noc, żeby zaoszczędzić na czasie i noclegu. Końcówkę nocy prześpią w autokarze na parkingu położonym „nad pięknym modrym Dunajem” (to tylko w nazwie utworu Strausa pozostało- teraz ten Dunaj nie jest taki piękny, a już wcale nie jest modry!). Z parkingu nad Dunajem blisko Mexico Platz, wokół którego w przyległych uliczkach dziesiątki sklepów, prowadzonych głównie przez ludzi pochodzenia żydowskiego. W sklepach podobnie jak w Berlinie pracuje dużo Polaków. Wszędzie można domówić się po polsku. Przyjmują walutę. Dadzą korzystny rabat przy zakupie większej ilości towaru.- Mało kto z Polaków zaglądnie na Prater, odwiedzi katedrę św. Stefana, zobaczy stare miasto wokół Ringu, przespaceruje się najelegantszą ulicą Wiednia Krtner Strasse, odwiedzi Hofburg czy Schonbrunn- rezydencje Habsburgów, zetknie się z nowoczesnością „Uno-City” i znajdzie czas na chwilę zadumy w kościele z kaplicą Sobieskiego na Kahlenbergu.

  To liczące ponad 1 mln 700 tyś. mieszkańców miasto, kongresów i turystyki, którego chociażby pobieżne zwiedzanie zajmuje około tygodnia, było dla Polaków przyjeżdżających w celach handlowych znane tylko w obrębie Mexico Platz, gdzie można było kupić wszystko. Po zakupach wyjazd w stronę Polski, krótki postój w Bratysławie, gdzie dokupywano kolejny towar i po zmaganiach z czasem, zmęczeniem i czechosłowackimi (wówczas) celnikami, przez kolejna noc powracało się do Mielca.

  „No to jedziemy miła pani do Wiednia na następny tydzień. Chętnych już jest więcej”.

  Kiedy kończymy herbatę, rozlega się potężny huk! To pan Andrzej z panem Wiesiem testują, skutecznie zresztą, za „Uni-Barem” zakupiony w Berlinie pistolet gazowy. Przypadkowo (?!) przechodzący kot czterema łapami wskazuje w niebo. Dopiero po chwili powoli wraca do pozycji, w której koty zwykły się poruszać.

 

—•—

  „A pan nic nie wiezie? To czym pan handluje?!”- zaskoczyła mnie na tym ostatnim przed Mielcem postoju spostrzegawcza jak widać pani. „Informacja, proszę pani handluję, informacją! To tez towar, może i lepszy jak pani, mogę go sprzedać wiele razy, pani swój tylko raz!”- odparłem natychmiast wymijająco, ale sądząc po minie, nie jej trafiło to do przekonania. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że po prostu lubię podróżować. Zawiódł bym ją całkowicie! Nie wiedziała, że przy „pomocy” uczynnego kierowcy (dzięki mu za to), „przemyciłem” jednak do Polski: 2 (słownie: dwa) opakowania „margaryny jak masło”, czyli „Delikatesy”, 2 (słownie: dwie) tabliczki czekolady ‘Alpen Gold” i zdjęcia z tych miast utrwalone na filmie przez mojego syna. „Przemyciłem” też, moja ciekawa pani, informacje, które wykorzystałem do napisania tego reportażu.

 

—•—

 

  Wsiadamy do autokaru-wysiądziemy już w Mielcu.

 

 

 

 

 

 

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz