Poeta, przewodniczący Komisji
Rewizyjnej Mileckiego Towarzystwa Literackiego. Od 25 lat jego drugą ojczyzną
jest Grecja. Życie w połączeniu obu kultur skłoniło go do mocniejszych
refleksji nad sensem życia i jego filozofią. Ponadto źródłem jego inspiracji
stała się Biblia, która jest dla niego stałą dziedziną studium i fascynacji.
Debiutował tomikiem „Piętno umęczonej ziemi” (2012). Kolejny tomik
„Chiaroscuro” (2015), znalazł się wśród książek typowanych do nagrody Silesius
– Wrocławska Nagroda Poetycka 2016. Niektóre wiersze zostały opublikowane w
prasie greckiej i polonijnej. Od kilku lat jego wiersze goszczą w „Artefaktach”
– Mieleckim Roczniku Literacko-Kulturalnym (2012–2016), „Dygresjach” - Mieleckim
Roczniku Literacko-Kulturalnym 2017, „Aspiracjach” – Tarnowski Rocznik
Literacko – Kulturalny jak również w
„POEZJA dzisiaj” oraz na Pisarze.pl. W 2017 jego wiersze ukazały się w
Antologii Poetów Polskich 2017.
chiaroscuro
z czułością
natężenia światła zatrzymaj kadr
jakiego nie musiałbym się wstydzić
światłocieni pomiędzy którymi ukryłem
szpetotę odbicia na twój obraz
i podobieństwo
coraz częściej odbiega od harmonii barw
nie pozwalając stworzyć jednorodnej
kompozycji
a przecież to miało być takie proste
wystarczyło wchłonąć całą gamę
kolorów jak ziemia stęskniona wody
w trosce o plon stać się
światłoczułym złamać opór czerni
podążać
oczekiwanie
najdroższa córko
nie tobie było
schodzić w podziemia
wypełniać oczy
nienasycone
czernią
dokładając do
rozjuszonego gniewu
którym ujada ceber
nie tobie wpatrywać
się w mętne noce
ograbione z iskry
nadziei
sny
nie rozpalą na nowo
płomiennej miłości
opłakiwanej w suchych
oczodołach
skargi
odsuń kamień
przeszkody
i poskładaj brakujące
szczątki
między nami
zanim wyszepczę
stęskniony
talita kumi
uwierz
tęsknię Hiobie
długo milczałem i nie
mam nic
na usprawiedliwienie
cóż nam ze
współczucia
nagich słów
przyniesionych z myślą
pocieszenia bez
wmieszania się
w gorycz duszy
nie ukoi krzyku
rozżalenia
rozlewających się
wód gadulstwa
nie powstrzyma
prawość człowieka
bliższa ciału w
wytrwałości skorupa
niż pył drogi który
odkupiciel strzepie z sandałów
bez wzruszenia
ramionami
nie przysięgaj na
Boga
akeda
pomiędzy pniem a siekierą
usiądźmy w milczeniu
i zapomnijmy o naszych rolach
sędziego i sądzonego
w niewypowiedzianych słowach
miłość jest aktem
bez końca i początku
nie boli – nie
nie zna granic
a na koniec nauczysz mnie
liczyć
do siedemdziesięciu siedmiu
razy
przez łzy wzruszenia
budzi się świt
bez rokowań
przeklinam cię
gwiazdo bez
ustalonego toru
prowadząca okręty
śmiałków
w samo serce
poszarpanej skały
oceanu
rozhukane bałwany
pędzą
przekleństwa
osieroconych
rozbitków
ścigając się z nieujarzmionym
żywiołem obłędu
ilu jeszcze
zdołasz zatopić w nim
małej wiary ojcze
sierot wciąż
nienasycony
jak szeol
wyrzucasz na brzeg
wodorosty
i muł obietnic
wyjałowiona studnio
wypadająca z orbity
przeklinam cię
psalm
śmiertelnie poważny
spowiadam
się Bogu
wyznaję
winy
po
stokroć większe od innych
bo
nie podzieliłem się z ludźmi
słowem
głodnych
nie ustrzegłem
od
kradzieży w piekarni na rogu
nie
pozdrowiłem
bądź
pochwalony człowieku
który
w niewiedzy swojej
obciążasz
sumienie w beznadziei
na
światło
zbyt
szybko opuszczałem
zmęczone
powieki
na
ostre widzenie
głupoty
jestem
winny
nienawiści
pożerającej ogień agape
bo
nie zamordowałem zdrajcy
który
mieszka we mnie pozwoliłem deptać
na
skraju łąki żółte kaczeńce
kiedy
szlochały
nie
zamykałem ust
wdowom
bluźniły
przeciwko tobie
–
moja bardzo wielka wina
psalm
Jonaszowy
coraz
częściej
wypala
się prognoza na życie
uchodzi
w
kręgach dymu wielkich kominów
światła
latarń oczy nie trawią już
horyzontu
na
pełnym morzu portu
w
którą jeszcze nie uwierzyliśmy
do
końca
gdzie
witać nas będą zniecierpliwione matki
machając
chustami w nadziei
rzucamy
za burtę
zbędny
balast samych siebie
w
samo serce szeolu
na
przechowanie wielkiej rybie
z
głębi brzucha usłysz
modlitwę
tonących
ojcze
coraz
trudniej nam
złapać
w płuca oddech
wypełnić
żagle iskrę
życia
rozniecić
to
już trzeci dzień
i
noc zdaje się nie przemijać
wypluj
nas
na
niestrawione przez ogień lądy
błogosławieni cisi
przebudzony
nasłuchuję
skąd zawodzą słowa
wieczne odpoczywanie
racz im dać Panie…
nie brzmią groźnie
bo przecież śmierć
stała się powszednia
zdumiewa jedynie
że nikt pomimo wiary
nie rwie się na siłę
do nieba
sąsiadka ma żal
że odszedł obojętny
bez pożegnania
o wpół do czwartej
nad ranem
nie potrafi założyć
kagańca
by nie ujadać w
rozgoryczeniu
na swojego ojca
matkę
ulepionych z błota
podłe życie
bez nadziei
i Boga
ostatni list
przecież wiesz, że miłości,
tej prostej, która żyje nadzieją
nie zadowoli ucieczka
w ogłupienie. czasem marzenia
o odbudowie domu są fikcją.
czemu służyła mantra,
skoro tylko jedno z nas wierzyło
w to co ma nastąpić? oddałbym wszystko
w zamian za amnezję. nieproszona pamięć
jest niczym bezdeń.
w pokojach głucha cisza, umarły wszystkie
widoki
nawet te za oknem. każdy kąt zapowiada zmowę
z tobą,
skazuje mnie
na banicję. co mogę powiedzieć,
żeby nie było
absurdem? obwiniać erozję murów,
które wznieśliśmy każde z osobna?
stałem się samotnym kutrem,
bez wiatru w żaglach i portu
osiadam na mieliźnie.
kamienica
Nie wiem, nie mam, nie jestem, nie poznałem.
Ten rok już nie ma sensu.
ten wiersz powinien być pierwszym napisanym
wierszem poety – żywymi słowami
stały się zmęczone frazy już bez znaczenia
ciągle na granicy świadomości brak poręczy
w skrzypiących kościach mniej wspólnego mają
drewniane schody prowadzące do wyjścia
ani bliżej ani dalej w znużenie
jest na wyciągnięcie ręki ciemność korytarza
nie ułatwia drogi mrugająca stara lampa
znużona światłem jakby biła się w piersi
moja wina moja bardzo wielka wina
że poddaję się
myślom o rozważaniu ciemności
zapadającej na ostry stan ogłupienia
a przecież wciąż kocham nasz zielony pokój
i ciebie rozbawioną życiem na poddaszu kamienicy
boję się nadchodzących mrozów i nagości ziemi
Boże
mój wiersz dogasa
wszyscy tak łatwo gaśniemy
makatka z białej flagi
tępię topór z nienawiści
by nie zranić drzewa
buduję most na drugą stronę
sadzę róże
w hełmach nagie kolce
chwycę bagnety za ostrza
nie wykrwawi się życie
nie zranisz stopy
o kamień
wiatr rozrzuci kule
seriami jak nasiona kiedy wypuszczą
pnącza porosną pomniki bohaterów
kolejnej wojny o pokój
seriami jak nasiona kiedy wypuszczą
pnącza porosną pomniki bohaterów
kolejnej wojny o pokój
niepotrzebny nóż
uczę dzieci kroić chleb
ręką zamiast łez podaję
do picia deszcz obmywa ziemię
z hańby
pod płotem zachodzi
rdzą
silnik bombowca
przekuję na boski pług
rozbije wały obronne
uczę dzieci kroić chleb
ręką zamiast łez podaję
do picia deszcz obmywa ziemię
z hańby
pod płotem zachodzi
rdzą
silnik bombowca
przekuję na boski pług
rozbije wały obronne
i nie patrz tak na mnie
strzelaj jeśli chcesz
w serce
uzbrojone po zęby
miłością
strzelaj jeśli chcesz
w serce
uzbrojone po zęby
miłością
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz