Napisałem te słowa
ponad 7 lat temu. dzisiaj jest tak samo, tylko bardziej.
Wspólnota – to brzmi
dobrze. Wspólnota narodowa – to brzmi całkiem fajnie. I o ile pod pierwszym
pojęciem rozumiemy najróżniejsze sprawy, jak chociażby wspólnotę interesów
(nawet brudnych), wspólnotę lokalnej społeczności, wspólnotę rodzinną i wiele
innych wspólnot, o tyle pojęcie wspólnoty narodowej ma już dość jednoznaczny
wymiar. A przynajmniej powinno mieć. No właśnie. Powinno. A czy ma? Czy w tym
pokawałkowanym świecie istnieje jeszcze coś takiego, jak wspólnota narodowa?
Ewentualnie, kiedy istnieje. Bo przecież nie może być tej wspólnoty w każdej
sprawie. Pewnie jak mówimy o wspólnocie narodowej, to uważamy, że jest to
jedność w sprawach wielkich, na miarę narodu. Ale czy każdych?
Bo przecież choćby
wybór prezydenta pokazuje, że ta wspólnota narodowa dzieli się na co najmniej
dwie części. Na dwie wspólnoty? Nie można tak powiedzieć. Albo jest jeden naród,
tworzący w pewnych sytuacjach jedność, zwaną wspólnotą narodową albo nie ma
narodu, tylko wiele grup interesów.
Czy więc potrafimy
tworzyć wspólnotę narodową i kiedy potrafimy to uczynić? Czy też zdecydowanie
trzeba powiedzieć, że żyją w Polsce obok siebie dwa narody, mówiące co prawda
tym samym językiem, wyznające podobny system wartości, wyrosły z
chrześcijaństwa, ale różne w pojmowaniu rzeczywistości,
różne w wizjach przyszłości.(dla uproszczenia pomijam tu trzeci naród, niestety
dosyć spory, który pragnie jedynie nażreć się, po…ć, pooglądać TV i któremu tam
jest dobrze, gdzie ma spełnione swoje egzystencjalne potrzeby).
Pewnie umiałbym
wymienić kilka spraw, wokół których potrafimy się zjednoczyć. To chyba
bezpieczeństwo narodowe, szczególnie do zabezpieczenia od wschodu, pewnie duma
narodowa w konfrontacji z większymi i potężniejszymi nacjami, jak choćby
Niemcy, to niechęć do obcych, jak choćby Muzułmanów... Chociaż to wszystko
takie płytkie. Nie ma żadnej wielkiej sprawy, naprawdę wywołującej emocje,
która mogłaby stanowić fundament dumy narodowej, i fundament naszej wspólnoty. Bo
jak ktoś powie – bezpieczeństwo to NATO, to drugi powie, ale przecież
Afganistan, jak ktoś powie więcej na wojsko, to inny powie, że brakuje emerytom
i nauczycielom.
Kiedyś królowie na
prowadzenie wojen, nakładali podatki, a szlachta protestowała. I państwo było
coraz słabsze, aż upadło. By mieć wspólny cel warunkiem koniecznym jest
zrodzenie się przywódcy, człowieka który cel pokaże i do pójścia za sobą
przekona. Wokół tego celu można sformować wspólnotę. Sama się sformuje. Czy
mamy taki cel? Mam nieprzeparte wrażenie, ze na dzisiaj Polska nie ma
wyznaczonego wielkiego celu, wokół którego można by budować wspólnotę narodu.
Czy nie jest on
potrzebny? Jest. Ale może nie da się już takiego celu, wspólnego dla
przeważającej większości obywateli, zbudować? Niestety, może tak być. Świat się
tak zróżnicował, spluralizował i niestety, zegalitaryzował, że jest to prawie
niemożliwe.
Brakuje grupy mędrców,
autorytetów, którzy byliby swoistymi drogowskazami, wzorcami metra mądrości i
rozwagi. Dzisiaj prawie każdy jest najmądrzejszy, co już samo w sobie czyni to
stwierdzenie głupim.
Zresztą, coraz częściej
mam wrażenie, że dzisiaj potrzeba w stopniowaniu cech,
jakimi ludzie chcą się określać, wprowadzić – obok trzech istniejących – także
stopień czwarty, zarezerwowany w dzisiejszym, polskim świecie, wyłącznie dla
Pana Boga, który jest przenajświętszy. Bo o wielu ludziach nie wystarczy już
powiedzieć – najmądrzejszy – ale należałoby mówić, w zgodzie z ich
oczekiwaniami, przenajmądrzejszy.
Wiec co pozostaje?
Grupka przeciw grupce, każdy przeciw każdemu? Pół narodu przeciwko drugiej
połowie? I to wcale nie z okazji wyborów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz