Szanowny Pan
Redaktor Włodzimierz Gąsiewski raczył zażartować sobie post-primaaprilisowo z
mnożących się w Mielcu jak grzyby po deszczu organizacji literackich. Jako że
nowe byty zasadniczo powstały przez pączkowanie, należałoby nieco zweryfikować
twierdzenie, bo grzyby, które rozmnażają się w ten sposób, to drożdże i nie
potrzebują one deszczu, by się mnożyć. Drożdże mają zaś jedną cechę bardzo
przydatną w życiu, a w skrócie obrazowo opisywaną zwrotem, że coś rośnie jak na
drożdżach.
Pan Redaktor był łaskaw ofiarować każdej z nowych organizacji mieleckich literatów symbolicznego mieleckiego gryfa, uważając zapewne, że na pegaza żadna z nich nie zasługuje. Jacek Kleyff śpiewał kiedyś, że „w jedności tylko siła, żeby tylko jedna była”. Kiedyś była tylko jedna. Wiodąca. Przywódcza. I było też po jednej organizacji dla pisarzy, aktorów, dziennikarzy, górników, lalkarzy, etc. A teraz jest tyle, ile jest. Ile ludzie zechcą sobie utworzyć. Bo mają taki kaprys, taką potrzebę. Dokładnie tak, jak jest z portalami internetowymi. Czy nie lepiej byłoby, gdyby w Mielcu był tylko jeden? np. hej.mielec? Oczywiście, że nie. Lepiej jest, jak jest wiele.
Tak samo
jest z organizacjami skupiającymi działających dla przyjemności – nie dla
zarabiania pieniędzy, jak portale – ludzi o podobnych
zainteresowaniach. Ludzi, którzy chcą się spotkać, poczytać sobie swoje
utwory, posłuchać innych twórców. Może razem gdzieś pojechać, razem wypić kawę
w kawiarni czy wódkę na imprezie.Bo społecznie można działać sensownie tylko wtedy, jak za darmo robi się to, co
się kocha, z czego ma się przyjemność albo widzi się, że inni, biorący, mają z
tego przyjemność, a dający ma radość dawania.Raczy pan
Redaktor wyliczać, ilu to zrzeszonych twórców jest w Mielcu. Że czterech. Dwóch
w Rzeszowie, jeden w Kielcach, a jeden w Krakowie, ale się w ogóle do Mielca
nie przyznaje. Marny ten Mielec literacko, prawda? A ja powiem Panu
redaktorowi, że jest mi to dość obojętne. To, ile jest twórców. Z legitymacjami
twórców. Czy ma to jakieś znaczenie? Może znaczenie ma to, że powieści Pana
Kłaczyńskiego zna bardzo wielu czytelników, a już poezje pana Kulikowskiego jedynie
bardzo wąska grupa miłośników jego wierszy. A legitymacja jest sprawą wtórną.
Organizacje
twórców nie dają się łatwo wtłoczyć w ramy uszykowane im przez władze. Władza w
Polsce, ale pewnie wszędzie indziej również, wykazywała zawsze ambiwalentny
stosunek do ludzi piszących. Z jednej strony usiłowała im schlebiać, no bo to
jednak pisarze i mogą coś dobrego albo złego dla władzy napisać. Z drugiej
strony lekceważyła ich, bo to tylko jacyś tam pisarze, może grafomanii, któż to
wie. Dzisiaj do obojętności władzy dochodzi obojętność czytelników, którzy
czytelnikami być przestają. A my, mieleccy
literaci, i tak piszemy, bo lubimy. Wszyscy lubimy pisać. Nie lubimy zaś – przynajmniej ja – jak nas się usiłuje cenzurować, nakazywać,
by to pisać, a tamtego nie. Bo co powie władza!?
Różne są
przyczyny, że z jednej organizacji piszących mielczan powstały trzy. Ja swój
powód odejścia podałem. I wolę nie być w jakiejkolwiek organizacji literackiej,
niż gdyby miała mi narzucać co i jak mam pisać. Nawet jak dotyczy to jedynie
moich felietoników o Mielcu. Pan Redaktor,
pisząc o trzech gryfach dla trzech organizacji literackich, nie napisał, czy te
symboliczne gryfy w wydaniu władz miasta mają jaja. Bo gryf bez jaj i z uciętym
przyrodzeniem naprawdę nie jest dla mnie. I z
góry za niego dziękuję.
Nie skorzystam.
Talarek Andrzej
Talarek Andrzej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz