piątek, 6 lipca 2018

O mieleckich organizacjach literackich nie całkiem żartobliwie

Szanowny Pan Redaktor Włodzimierz Gąsiewski raczył zażartować sobie post-primaaprilisowo z mnożących się w Mielcu jak grzyby po deszczu organizacji literackich. Jako że nowe byty zasadniczo powstały przez pączkowanie, należałoby nieco zweryfikować twierdzenie, bo grzyby, które rozmnażają się w ten sposób, to drożdże i nie potrzebują one deszczu, by się mnożyć. Drożdże mają zaś jedną cechę bardzo przydatną w życiu, a w skrócie obrazowo opisywaną zwrotem, że coś rośnie jak na drożdżach.

Pan Redaktor był łaskaw ofiarować każdej z nowych organizacji mieleckich literatów symbolicznego mieleckiego gryfa, uważając zapewne, że na pegaza żadna z nich nie zasługuje. 
Jacek Kleyff śpiewał kiedyś, że „w jedności tylko siła, żeby tylko jedna była”. Kiedyś była tylko jedna. Wiodąca. Przywódcza. I było też po jednej organizacji dla pisarzy, aktorów, dziennikarzy, górników, lalkarzy, etc.  A teraz jest tyle, ile jest. Ile ludzie zechcą sobie utworzyć. Bo mają taki kaprys, taką potrzebę. Dokładnie tak, jak jest z portalami internetowymi. Czy nie lepiej byłoby, gdyby w Mielcu był tylko jeden? np. hej.mielec? Oczywiście, że nie. Lepiej jest, jak jest wiele.




Tak samo jest z organizacjami skupiającymi działających dla przyjemności – nie dla zarabiania pieniędzy, jak portale – ludzi  o podobnych zainteresowaniach. Ludzi, którzy chcą się spotkać, poczytać sobie swoje utwory, posłuchać innych twórców. Może razem gdzieś pojechać, razem wypić kawę w kawiarni czy wódkę na imprezie.Bo społecznie można działać sensownie tylko wtedy, jak za darmo robi się to, co się kocha, z czego ma się przyjemność albo widzi się, że inni, biorący, mają z tego przyjemność, a dający ma radość dawania.Raczy pan Redaktor wyliczać, ilu to zrzeszonych twórców jest w Mielcu. Że czterech. Dwóch w Rzeszowie, jeden w Kielcach, a jeden w Krakowie, ale się w ogóle do Mielca nie przyznaje. Marny ten Mielec literacko, prawda? A ja powiem Panu redaktorowi, że jest mi to dość obojętne. To, ile jest twórców. Z legitymacjami twórców. Czy ma to jakieś znaczenie? Może znaczenie ma to, że powieści Pana Kłaczyńskiego zna bardzo wielu czytelników, a już poezje pana Kulikowskiego jedynie bardzo wąska grupa miłośników jego wierszy. A legitymacja jest sprawą wtórną.

Organizacje twórców nie dają się łatwo wtłoczyć w ramy uszykowane im przez władze. Władza w Polsce, ale pewnie wszędzie indziej również, wykazywała zawsze ambiwalentny stosunek do ludzi piszących. Z jednej strony usiłowała im schlebiać, no bo to jednak pisarze i mogą coś dobrego albo złego dla władzy napisać. Z drugiej strony lekceważyła ich, bo to tylko jacyś tam pisarze, może grafomanii, któż to wie. Dzisiaj do obojętności władzy dochodzi obojętność czytelników, którzy czytelnikami być przestają. A my, mieleccy literaci, i tak piszemy, bo lubimy. Wszyscy lubimy pisać. Nie lubimy zaś – przynajmniej ja – jak nas się usiłuje cenzurować, nakazywać, by to pisać, a tamtego nie. Bo co powie władza!?

Różne są przyczyny, że z jednej organizacji piszących mielczan powstały trzy. Ja swój powód odejścia podałem. I wolę nie być w jakiejkolwiek organizacji literackiej, niż gdyby miała mi narzucać co i jak mam pisać. Nawet jak dotyczy to jedynie moich felietoników o Mielcu. Pan Redaktor, pisząc o trzech gryfach dla trzech organizacji literackich, nie napisał, czy te symboliczne gryfy w wydaniu władz miasta mają jaja. Bo gryf bez jaj i z uciętym przyrodzeniem naprawdę nie jest dla mnie. I z góry za niego dziękuję.

Nie skorzystam.

Talarek Andrzej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz